…gdy o 30 lat młodsza od męża żona, naukowczyni – bierze tegoż męża, emerytowanego oficera policji kryminalnej – na spytki…
– Adasiu, taka sprawa jest. Opowiedz mi o kobietach w policji, wiesz – w twoich czasach; jak to było, jak im się służyło, jak były traktowane… To, co jest teraz, to wiem – wszechobecny seksizm, napastowanie nie tylko werbalne, uprzedmiotowienie (co zresztą całkiem oficjalnie robią czasem niektóre komendy – publikując rankingi „najpiękniejszych policjantek”; dlaczego nie ma rankingów „najprzystojniejszych policjantów” – doprawdy, nie wiem…). Nie dał się chłopina długo prosić i popłynęła opowieść…
W policji kryminalnej przepracowałem ponad 30 lat. Zawsze była to domena z przewagą facetów, chociaż zdarzały się i baby.
Zaczynałem w komendzie dzielnicowej w Krakowie – Śródmieściu, z natury najbardziej obarczonej zadaniami. Naczelnikiem wydziału był świetny gliniarz o ogromnym doświadczeniu. Niestety, zachorował i już do pracy ze zwolnienia nie wrócił. Jego obowiązki objęła zastępczyni – Pani Halinka. Prawniczka ze znakomitą znajomością procedury karnej, a zarazem pani urodziwa, dowcipna i wytworna, prawdziwa dama. Trzymała wydział twardą łapą, a była nas zgraja niesfornych gliniarzy. Nawet, jeśli kogoś musiała opieprzyć – czyniła to z ogromnym wdziękiem, aż delikwentowi robiło się hadko. Bardzo też staraliśmy się, by jej nie rozzłościć.
Jakiś czas później (w ramach poszukiwania talentów – miałem już na liczniku dwa wykryte zabójstwa) – trafiłem do bardzo elitarnej sekcji w Komendzie Wojewódzkiej. I dalej zajmowałem się zabójstwami. Sekcja była baaardzo męska, a dowodził nią Zastępca – gliniarz wielkiego formatu, skądinąd szef grupy, która rozpracowała osławionego seryjnego mordercę – Karola Kota. On właśnie zabrał ze sobą członkinię tej grupy Lucynkę. Bardzo była wyszczekana, a świetna, doświadczona gliniara. To był fantastyczny zespół ludzki. Wszyscy intelektualiści z wielkim ego; przy tych „dużych” sprawach zamienialiśmy się w jednolitą pięść, słowem gliniarze z wielkimi jajami i zacięciem do ostrej roboty!
Mijały lata. Zostałem naczelnikiem wydziału, znowu w Komendzie Dzielnicowej. Straszna harówa. Miałem „na biegu” ponad 2000 spraw, w tym śledztwa aresztowe i rozwojowe. Prawdziwą zmorą kryminalistyczną stanowiły włamania mieszkaniowe. Na wydział spadła klęska żywiołowa: działania zewnętrzne. Z 30 ludzi większość mi zabrano. Zostało kilku początkujących, jeden starszy gość tuż przed emeryturą, ale bardzo dokładny i skrupulatny oraz trzy prawdziwe perły w koronie: Ela, Kasia i Ania. Tyraliśmy jak woły robocze, żadne godziny (ustawowe) pracy dla nas się nie liczyły. Dziewczyny okazały prawdziwy lwi pazur. Sprawy „schodziły” jedna za drugą. Pewnie, w codziennej pracy musiałem wziąć na siebie obróbkę zatrzymanych, zwłaszcza zakapiorów – rozbojowców ulicznych, sprawców bójek i pobić. To jest nie do opowiedzenia, ale z czystym sumieniem muszę powiedzieć – dziewczyny uratowały honor Wydziału. No i wyniki.
Ela zdradzała ogromny talent operacyjny. Pamiętam, jak musiałem zorganizować ad hoc zasadzkę na wymuszacza. Okup miał być złożony w barze kawowym w kopercie owiniętej w złożoną gazetę. Miejsce ciężkie w obstawie – nie było gdzie postawić samochodu, zresztą i tak by się rzucał w oczy. Trzeba było per pedes, a było upalne lato. Musieliśmy„spacerować” w marynarce, czy wiatrówce (bo pod podkoszulkiem trudno schować spluwę). Ela poszła złożyć okup sama, na ochotnika. Strasznie się o jej bezpieczeństwo bałem. Poszło dobrze. Wymuszacz był sam, bez obstawy. Jak wyszedł (z „gazetą”) – tradycyjnie, gleba, bransoletki…
Talenty Eli dostrzeżono, zresztą zrobiła piękny pakiet trudnych spraw. Awansowała do Komendy Wojewódzkiej. Na emeryturę odeszła z funkcji Z-cy Naczelnika Wydziału. Kryminalnego! Do dzisiaj – starsi państwo – jesteśmy w przyjaźni.
Nastały lata ’90 – „bogate” w przestępczość. Trup ścielił się gęsto. Prowadziłem „wiodące” śledztwa. Jestem z natury samotnikiem, ale w policji nie ma (i nigdy nie było) samotników – detektywów. Sukces zależy od pracy zespołowej. Prowadziłem grupy śledcze. Tu zawsze starałem się pozyskać dziewczyny. Dlaczego? Dziewczyny w policji kryminalnej są lepsze. Są ambitne, dokładne, skrupulatne, zdyscyplinowane. Ale największą zaletą jest intuicja – u facetów to się nazywa „nos”. Ale nie każdy ma. Dziewczyny mają to wrodzone. Muszę powiedzieć, że czasem na facetach się zawodziłem, na dziewczynach nigdy. Wspominam je z ogromnym sentymentem.
Mam przyjemność (i honor) znać chyba najwybitniejszą polską policjantkę – Grażynę Biskupską – byłą Naczelnik Wydziału Terroru Kryminalnego KSP, autorkę dziesiątek wiodących spraw kryminalnych. Los tej wspaniałej gliniary nie oszczędzał. Najpierw oskarżono ją o zaniedbania w sprawie akcji w Magdalence (gdzie zginęło dwóch policjantów). Chyba 9 lat walczyła o uniewinnienie. Z sukcesem. Ledwie to minęło napadł ją IPN, bo „historycy” wygrzebali jej incydent, jak w początkach służby pracowała w MSW jako maszynistka – widzicie zbrodniarza?. Zabrali jej 2/3 emerytury, do dzisiaj walczy w sądach…
…wysłuchałam, nie pierwszy raz zresztą, opowieści o dawnej policji.
I tak się zastanawiam, ilu policjantów w czynnej służbie współcześnie, za 20-30 lat będzie potrafiło w ten sposób wspominać swoje koleżanki, pamiętając ich zasługi i ogromną rolę, jaką w służbie odegrały? Czy w myśli zostanie im tylko to, jakie która miała cycki i czy była „wojującą feminazistką”, która nie pozwalała się klepać po tyłku, a seksistowskie dowcipy gasiła krótkim „spierdalaj”?
Sylwia Rapicka, Adam M. Rapicki