Obecnie fundamentalne. Zarówno pytanie, jak i potencjalna odpowiedź. Zanim jednak na nie odpowiem, czy chcecie tego, czy nie, nakreślę obecną sytuację. We Wrocławiu, gdzie mieszkam, żyję i z powodu pandemicznych restrykcji, cierpię jak inni.
Oczywiście, że się szczepić.
Profilaktyka, po naszemu: prewencja, przede wszystkim. Wiecie o tym równie dobrze, jak ja. Także zdajecie sobie sprawę z powagi sytuacji. Z tego, że lepiej zapobiegać, niż zwalczać. Lepiej edukować niż karać. Lepiej uczyć się na błędach cudzych niż własnych. Tak?
Jasne. To dla mnie oczywiste. Jednakowoż nie dla wszystkich oczywiste i nie zawsze. Wywód (tu: historyczny) zacznę od tych nieszczęsnych błędów. Żeby było bardziej naukowo, przytoczę myśl pewnego niemieckiego filozofa:
„Z historii narodów możemy się nauczyć, że narody niczego nie nauczyły się z historii.”
(Georg Wilhelm Friedrich Hegel)
Teza nr 1.
Ostatnio na pewnej z tematycznych grup FB, do których wstąpiłam by poznawać twórczość i poglądy branżowych kolegów, zobaczyłam obrazek z kolejki do apteki podczas epidemii grypy. Opatrzony został takim oto komentarzem: „ W listopadzie 1971 r. wybuchła w Polsce epidemia grypy (…) niezwykła zarówno pod względem rozmiarów i gwałtowności, jak i pod względem klinicznego przebiegu choroby. Była to jedna z najcięższych, jeżeli nie najcięższa epidemia od czasu drugiej wojny światowej. Wyrazem tego była liczba zachorowań oraz wysoka śmiertelność.”
W ciągu półtora miesiąca odnotowano prawie sześć milionów zakażonych.. A ilu Polaków przechodziło ją bezobjawowo? Albo poronnie? Uznając, że to tylko zwykłe przeziębienie? Danych brak.
Wtedy też Polacy masowo szczepili się przeciwko grypie. A przecież ówczesne szczepionki nie były tak bezpieczne, jak są teraz. Nie było jednorazowych strzykawek, igieł. Nie było powszechnie dostępnych jednorazowych i wielorazowych maseczek i rękawiczek. Tez profilaktycznie pozamykanych sklepów, siłowni, restauracji i kawiarni. Hoteli i zakładów fryzjerskich. Szkół przedszkoli i lotnisk. Nie mieliśmy komercyjnych i publicznych stacji telewizyjnych, w swoich programach informacyjnych nawołujących do troski o zdrowie swoje i najbliższych. Głoszących prawdy (i mity) o przetestowanych szczepionkach kilku światowych koncernów farmaceutycznych oraz danych statystycznych. Wreszcie, pokazujących osobistości i celebrytów bohatersko szczepiących się przed kamerami. Co ciekawe, przed tymi samymi kamerami wypowiadają się autorytety. Moralne, etyczne, polityczne. Namawiają do szczepień.
Ja jestem za. Profilaktyką, tu: szczepieniem. Nie jestem jednak pewna, czy przypadkiem nie przeszłam choróbska ponad rok temu. W okolicach końca roku 2019 i początku 2020, czułam się fatalnie. Miałam wysoką temperaturę, okropny, zatykający dech w piersiach kaszel, na kilka dni straciłam powonienie i smak. Mógł to być ten cholerny Covid 19, mogą być to klasyczna grypa albo inne cholerne przeziębienie. I pomna tego, co mnie wtedy spotkało, postanowiłam zaszczepić siebie i swoich bliskich. Profilaktycznie.
Teza nr 2.
Mam na uwadze nie tylko tę narodową grypę z 1971 roku. Której nie pamiętam, między innymi dlatego, że rok wcześniej zakaziłam się wszczepienną żółtaczką zakaźną. Jak znakomita większość wrocławskich dzieci wczesnoszkolnych. Czytając artykuł o grypie sprzed pięćdziesięciu lat, przypomniała mi się zaraza z lata roku 1963. Już nie narodowa, tylko typowo wrocławska. Wikipedia mówi o niej tak: „Ostatnia w Polsce i jedna z ostatnich w Europie epidemia ospy prawdziwej (czarna ospa), która wybuchła latem 1963 roku we Wrocławiu. Chorobę przywlókłdo Polski w maju 1963 wracający z Indii (według innych źródeł z Birmy i Wietnamu) Bonifacy Jedynak, oficer Służby Bezpieczeństwa. Pierwszą śmiertelną ofiarą była pielęgniarka, córka salowej, która miała styczność z zakażonym. Stan epidemii ogłoszono 17 lipca, odwołano go 19 września. Zachorowało 99 osób (najwięcej było pracowników służby zdrowia), z których siedem zmarło, w tym cztery to lekarze i pielęgniarki. Najmłodszy pacjent miał 5 miesięcy, najstarszy zaś 83 lata. Miasto zostało na kilka tygodni sparaliżowane i odcięte od reszty kraju kordonem sanitarnym. Ospa wydostała się poza Wrocław, leczono ją w pięciu województwach. Wprowadzono zakrojony na szeroką skalę program profilaktyczny, umieszczając osoby podejrzane o kontakt z chorymi w izolatoriach (…). W miejscowości Szczodre zorganizowano szpital dla chorych na ospę. (…) Światowa Organizacja Zdrowia przewidywała, że epidemia potrwa dwa lata i w jej wyniku zachoruje do 2 tysięcy osób, a umrze 200. Przeciw ospie zaszczepiono wówczas 98% mieszkańców miasta. Epidemia wygasła po 25 dniach od jej wykrycia.”
Dacie wiarę? 98 % mieszkańców Wrocławia. A wtedy było to jakieś grubo ponad czterysta tysięcy dusz, bo Wrocław liczył około czterystu sześćdziesięciu paru tysięcy mieszkańców.Można? Można. Profilaktyka. Ot, co!
Teza nr 3.
Nie słucham polityków, celebrytów, oportunistów i niedowiarków. Oszołomów, blogerów i wariatów. Jeśli ktoś nie chce się szczepić, jego sprawa. I proszę nie siać defetyzmu, że to niebezpieczne, że nic nie da, nie uzdrowi i nie zapobiegnie. Proszę mi nie wmawiać, że firmy farmaceutyczne oszukują, albo że już, zaraz, teraz, pojawi się nowa cudowna polska szczepionka, która zbawi świat, Polaków i uchroni nas przed zakażeniem. Ja słucham lekarzy. Ludzi nauki. Uznane autorytety z dziedziny medycyny, farmacji, farmakologii i wirusologii. Członków rodziny i przyjaciół – lekarzy, którzy wiedzą, co mówią. Większość z tych (moich) autorytetów już się zaszczepiła. I mają się nieźle. Fakt. Dzień po przyjęciu pierwszej dawki szczepionki znakomita większość z nich czuła się fatalnie. Miała obawy zbliżone do grypy, bolało i spuchło ramie, które nastawili do szczepienia. Ale teraz organizmy zaszczepionych wyprodukowały przeciwciała gwarantujące prawie 100% odporności. I to mnie przekonało. W związku z powyższym postanowiłam się zaszczepić.
Zapisałam się do kolejki. W przychodni mojego lekarza rodzinnego. Dowiedziałam się, że najpierw szczepią 80-ciolatków, potem młodszych (70+), w dalszej kolejności będę dopiero ja. Kiedy? Nie wiadomo. Pokornie czekam. I, profilaktycznie, przestrzegam reżimu sanitarnego. Nie szaleję, nie fikam, nie pyszczę. Bo to nie ma najmniejszego sensu. Głową muru nie przebiję.
Teza nr 4.
Zadzwoniła do mnie przyjaciółka z Krakowa. Kobieta w moim wieku. To znaczy młodsza seniorka. Tam z kolejkami i zapisami jest coś nie tak, jakiś urzędniczo logistyczny problem. Współczuję, ale nie mam wystarczającej mocy sprawczej. Przyjaciółka chciałaby zaszczepić się komercyjnie. Za pieniądze. Bo wkrótce „musi” wyjechać za granicę, dokładnie do Anglii, gdzie powinna zadbać o jeszcze nienarodzone potomstwo jej potomka. Bywa i tak. Uruchomiłam swoje kontakty (w służbie zdrowia) w celu uzyskania wiarygodnych informacji w temacie. No i dowiedziałam się, co następuje: „Pani Aneto, nikt nie szczepi komercyjnie. Nie ma takich możliwości. Część osiemdziesięciolatków odeszło z kwitkiem, bo nie dotarły szczepionki. Nie wyszczepilismy nawet wszystkich lekarzy, pielęgniarek, ratowników, farmaceutów i innych beneficjentów grupy „0”. Przykro mi.”
Kto nawalił? Ktoś. System.
Jaka jest prawda? Ta trzecia. Nic na to nie poradzę.
Teza nr 5.
Róbta, co chceta. Myślta, co chceta. Wasza sprawa. Wasze zdrowie, Wasze życie, Wasz wybór.
Ja, Wybieralska, czekam pokornie na swoją kolej. I mam nadzieję, że nie dopadnie mnie to. Ja chcę się zaszczepić. Profilaktycznie. Dla siebie i dla innych.
Pozdrawiam.