Wiele znaczącym okresem w historii Straży Granicznej były lata 2005-2007. Dla obserwatorów z zewnątrz to nic nie znaczące daty. PiS wówczas doszedł po raz pierwszy do władzy i zaczął realizować swoją demoniczną wizję przejęcia państwa we wszystkich jego sektorach. Nie ominęło to Straży Granicznej. Partia najpierw obsadziła najważniejsze stanowiska w Komendzie Głównej swoimi ludźmi a potem zaczęła dobierać osoby ze zbioru ”nierozwojowych oficerów” wszystkich tych, którzy byli gotowi złożyć deklarację lojalności. Metodycznie, oddział po oddziale, placówka po placówce wyszukiwano ludzi, których, po ”rozmowach kadrowych” szybko stawiano na wyższe stanowiska służbowe. W naszym środowisku nazwaliśmy to ”buntem kapitanów”. Byli to głównie młodzi ludzie – porucznicy, kapitanowie, którzy podlegając niewiele starszym przełożonym nie mieli szans na awanse. Niestety, po wyborach polityczni następcy, przejmując rządy zlekceważyli tę sytuację. Powołani na stanowiska pisowscy oficerowie w naturalny sposób awansowali, zajmując kolejne stanowiska. Dziś po latach, niektórzy z nich są komendami oddziałów, ośrodków szkolenia, ich zastępcami, dyrektorami biur czy zarządów.
Co chwilę obserwujemy wpadki wizerunkowe Straży Granicznej, niekompetencję, trwanie na stanowiskach za wszelką cenę. Nie zmieniło się tylko jedno – lojalność wobec politycznych opiekunów. A granica, a kontrola cudzoziemców. Eee…
Kilka lat temu ogłoszono abolicję i cudzoziemcy nielegalnie przebywający w RP mogli, po ujawnieniu, zalegalizować swój pobyt. Okazało się, że ujawniło się około 10 tysięcy osób. Z jakiegoś powodu cudzoziemcy ci nie byli kontrolowali przez funkcjonariuszy SG pod kątem legalności pobytu. Jakimś sposobem w miejscach, gdzie funkcjonują placówki SG, pod nosem funkcjonariuszy – prowadzili biznesy, pracowali czy handlowali. Czy ta skandaliczna porażka formacji skłonił decydentów do refleksji?
Jakiś czas temu Europę zaczęła zalewać fala migrantów. Media głosiły peany na temat przygotowania polskich pograniczników i sukcesów w czasowym wznowieniu kontroli granicznej na wybranych kierunkach. Tylko dzięki szczęśliwemu splotowi okoliczności migranci masowo nie przekraczali polskich granic. Do wsparcia granicy delegowano wielu policjantów i żołnierzy. Dlaczego ściągano posiłki? Okazało się, iż w SG nie ma żadnych realnych rezerw osobowych. Pytanie czy wyciągnięto wnioski z braku rezerw w Straży Granicznej pozostawiam otwarte?
Prawda o SG jest trudna i bolesna. Pogranicznicy doskonale wiedzą, że do niedawna w wielu placówkach poza dyżurnym, pomocnikiem i ewentualnie profosem, w systemie całodobowym pełniło służbę 2 funkcjonariuszy. Zresztą, z reguły f-sze wykonywali i wykonują czynności z zakresu ruchu drogowego. Dlaczego na drodze ? Bo to szybkie sukcesy, czyli statystyka mandatowa, chętnie traktowana przez przełożonych jako wskaźnik aktywności zawodowej. Tu na marginesie wraca dylemat jak zdobywać informacje od przygranicznej ludności. Ścigając za przysłowiowe „niemanie świateł”, brak pasów i tym podobne „poważne przestępstwa” drogowe nie oczekujmy, że miejscowa ludność podzieli się z pogranicznikami uwagami o obcych w okolicy. A bez takiej wiedzy Straż Graniczna jest ślepa i głucha.
Kolejna wielka organizacyjna klęska to czas pandemii. Znów wznowienie kontroli granicznej. Po raz kolejny konieczne było wsparcie policjantów czy żołnierzy WOT-u. Czy decydenci w Komendzie Głównej wyciągają wnioski z własnych porażek? Opowiadanie, że rezerwy to słuchacze ośrodków szkolenia to fikcja. Czy organizatorzy ochrony granicy państwa maja świadomość, iż bez wyszkolonych i zinstytucjonalizowanych rezerw w sytuacjach kryzysowych nie są w stanie realizować ustawowych zadań Straży Granicznej? Kompania reprezentacyjna , nazywana pododdziałem odwodowym, choć pięknie defilująca na uroczystościach, to trochę za mało.
I tu dochodzimy do głównego pytania. Skoro na wielu szczeblach w formacji rządzi zaciąg z naboru z „buntu kapitanów” – to może za dużo oczekujemy?
Daniel Lipski