„Welcome in Cracow” jest ostatnim opowiadankiem z serii, więcej nie będzie.
Ale dlaczego?
Skończył mi się materiał. Wspólną cechą tych opowiadań, czy felietonów jest, że to wszystko zdarzyło się naprawdę, to autentyki. Przez lata zbierałem takie „kwiatki”, oparte o humor sytuacyjny. W niektórych wydarzeniach uczestniczyłem sam, inne znam z opowiadań kolegów. Sporo pochodzi z akt spraw prowadzonych przez moich podwładnych, gdy byłem naczelnikiem Wydziału Dochodzeniowego w Komendzie Dzielnicowej. Miałem fajną grupę doskonałych, inteligentnych gliniarzy, w tym trzy świetne dziewczyny. Dzięki temu mogliśmy prowadzić sporo takich finezyjnych spraw.
Dziewczyny w pionie kryminalnym?
Ależ oczywiście – dziewczyna w policji kryminalnej to prawdziwy skarb. Panie są ambitne, cholernie konsekwentne, dokładne i skrupulatne, ale najważniejsze – dysponują prawdziwym „darem bożym” – intuicją. Zawsze słuchałem intuicji dziewczyn i nigdy się nie zawiodłem. Moje dziewczyny były świetne, jedna nawet bardzo wysoko zaszła w hierarchii policji kryminalnej, już na szczeblu wojewódzkim. W pełni zasłużenie, do dzisiaj jesteśmy w przyjaźni.
W tych opowiadaniach jest kupę życia…
No bo takie jest życie policyjne. Nie wiem, czy udatnie, ale starałem się zmieścić trochę kolorytu, galerię typów ludzkich, swoisty język. Jest to coś mocno nieuchwytnego, ale znają to doskonale doświadczeni gliniarze kryminalni – psy z ulicy, podobnie jak doświadczeni dzielnicowi. Nazywam to kolorytem, podskórnym rytmem życia wielkiego miasta.
Zauważyłam, że w jakiś sposób nie potępiasz przestępców, o niektórych wręcz wyrażasz się z sympatią.
Przecież to ludzie. Są wśród nich sympatyczni i nie, mądrzy i kretyni. Wielu przestępców to naprawdę wybitni fachowcy, np. „starzy” doliniarze (kieszonkowcy), niektórzy włamywacze – prawdziwi artyści. Nie wiem czy wiesz, ale komplet „kluczy” (wytrychów) z bazaru Różyckiego – opracował pracownik naukowy warszawskiej Politechniki; docent chemii opracował technologię produkcji amfetaminy. Prowadzenie śledztw, czy dochodzeń to ustawiczna walka inteligencji policjanta i złodzieja; i nie zawsze policjanci wygrywają. Zawsze lubiłem prowadzić sprawy oszustów – farmazonów. To ludzie inteligentni, wygadani, z poczuciem humoru. Pewnie, musiałem ich zamykać, ale co się pośmiałem z ich wyczynów – to moje…
Szkoda, że takich tekstów jest mało.
Cóż – znaki czasu. W Polsce prowadzi się rocznie ok. 2 mln postępowań kryminalnych. Nawet jak by tylko 1% z nich nadawał się do publikacji – to mogłyby wychodzić dziesiątki książek, nie licząc tekstów prasowych. Tu jest haczyk – takie coś mogą pisać tylko ci, którzy to osobiście robili, niejako przeżyli osobiście. Ale nie ma chętnych.
Dlaczego?
Zwyczajnie nie ma czasu, to bardzo ciężka praca, ludziom się po prostu nie chce. Poza tym się boją.
Czego?
Była taka sprawa w Krakowie. Prawdziwy dramat. Koleżanka z Wydziału – fantastyczna gliniara z wielkim talentem kryminalnym, zaczęła pisać takie felietoniki kryminalne, z życia wzięte na podstawie akt zakończonych spraw. Sęk w tym, że – korzystając z układów rodzinnych – publikowała je w takim efemerycznym pisemku „Zły”, wydawanym przez Daniszewską (żonę Urbana). Te tekściki były absolutnie neutralne – zwyczajnie proste relacje z ciekawych zdarzeń kryminalnych. Otóż, Bożenę z inicjatywy niejakiego Ziobry (który w tym czasie przewodził stowarzyszeniu „Katon”) zwyczajnie oskarżono o wynoszenie z policji „tajemnic służbowych”. Dziewczynę oskarżono i skazano, zaś sędzia, który to zrobił – stał się prawdziwą gwiazdą konstelacji Ziobry. Gorzej – zarzuty wysunięto dalej wobec Naczelnika Wydziału, a nawet Komendanta Wojewódzkiego. Los Naczelnika – Tosia był koszmarny. Najpierw był przez długie miesiące zawieszony, a jak się od niego odpierdzielili – to pierwszą czynnością, jaką zrobił – złożył raport o emeryturę. Tak komenda pozbyła się dwojga absolutnie wybitnych oficerów. Nie każdy policjant może być dobrym gliną kryminalnym. Musi mieć talent i intuicję, umiejętność logicznego myślenia, absolutną umiejętność zachowania w każdej sytuacji zimnej krwi i odporności na stres. Wszystkie te cechy muszą występować łącznie.
Nieprawdopodobne.
Ale tak było naprawdę. Przez przypadek zetknąłem się z jedną ze spraw opisanych przez Bożenę. Cholerna ciekawostka. Samobójstwo jak z „Przygód Sherlocka Holmesa”. Gość popełnił samobójstwo, strzelając sobie z pistoletu w środek czoła. Pistolet był na sznurku, a na drugim końcu był przywiązany kamień. Było to na moście nad rzeczką. Po strzale pistolet został wciągnięty do rzeki. Obecny na miejscu zdarzenia prokurator „orzekł”, że gość sobie zwyczajnie rozbił łeb i nie zarządził sekcji zwłok. Dostałem telefon z Zakładu Medycyny Sądowej (byłem zaprzyjaźniony z lekarzami) z prośbą: „Adaś, przyjedź zaraz, coś ci pokażę”. Pojechałem. Pokazano mi zwłoki z dziurą w czole. Lekarz mówi – co to jest? Rzuciłem okiem i mówię: strzał z przystawienia. To jest niezwykle charakterystyczna rana. Mówi: „załatw coś z prokuratorem, by zarządził sekcję”. Poprułem do Prokuratury, z godzinę przekonywałem proroka, żeby zarządził sekcję. Wreszcie się zgodził – zadzwoniłem, 10 min później dzwoni lekarz: kula w mózgu. Zabrałem prokuratora, by sam ocenił, później się na mnie obraził na wiele miesięcy. Zarządziłem przeszukanie rzeczki i znaleźliśmy pistolet, sznurek i kamień. Taka ciekawostka kryminalna. Nie jest to wielka literatura – takie czytadła do przedziału kolejowego.
Wręcz niewiarygodne.
Miałem taką przygodę. Już po przejściu na emeryturę pisywałem w jednej gazecie. Byłem u starego kumpla na kawie w Wydziale Informatyki. Do przygotowywanego tekstu potrzebowałem kilku danych statystycznych. Poprosiłem – facio „zapomniał”. Ja zresztą też. Jak wychodziłem z komendy – przypomniałem sobie o tym i zajrzałem do biura prasowego. Bardzo miła panienka – wydrukowała mi z komputera te dane. (żadna tajemnica) Kilka dni później ukazał się artykuł, a komendzie rozpętało się piekło, już zresztą z udziałem z-cy Komendanta: – jak doszło do tego, że Rapicki wynosi z komendy tajności i kogo za to można ukarać. „Wsypał” mnie ten kolega. Mnie nikt nie zapytał. Ten -z-ca komendanta mieszkał po sąsiedzku. Dopiero jak się spotkaliśmy pod osiedlowym sklepikiem – dowiedział się, jakie to były tajemnicze „kulisy” tej sprawy. Spora grupa ludzi wyszła zwyczajnie na durniów. Taki lajf…
…ale nie jestem do końca przekonany, że dziś w firmie można tak…
…że ten „duch munduru” i poczucie jedności przetrwały…
…a wręcz jestem pewny, że jest zupełnie inaczej…
…smuteczek…
Z podinspektorem w stanie spoczynku, Adamem M. Rapickim – rozmawiała Jaga Kowalik.