Pamiętnik Antyterrorysty – część dwudziesta szósta

By | 5 lutego 2022

11 września.

Dzisiaj była kolej mojej grupy na wyprawę do Sądu. Akurat roboty było w cholerę, bo dzisiaj do sądu były wzywane różne zakapiory – kumple oskarżonych, delikatnie mówiąc mordy jak z albumu przestępców, a właściwie to z albumu. Szef Sądówki wzmocnił obsadę bramek, bramki zostały podkręcone na maxa. Pierwszego świadka przywieźli z kryminału, gdzie kibluje dożywotkę. Bardzo gustownie ubrany w pomarańczowy kombinezon, łapki przykute do pasa, nóżki też na uwięzi. Czterech go prowadziło, jeszcze się rzucał. Później przy bramce była awantura z dziewczyną jednego z oskarżonych. Bramka piszczała co chwila, więc szef Sądówki kazał babę do kontroli osobistej. Ta się zaczęła rzucać, ale „Bombka” wzięła ją za rękę i coś powiedziała na ucho, tamta poszła jak trusia. Miała cholera telefon komórkowy, maleńki, włożony do kondoma, a ten pakunek tam, gdzie się pakuje kondomy. Pytałem „Bombki” jak wpłynęła na dziewczynę – „nic szefie, powiedziałam jej tylko, że będę ją musiała zaprowadzić do pokoju, przy czym jest mi obojętne w ilu kawałkach ją tam dostarczę, byleby mi się sztuka zgadzała”,

Później następny podejrzanie trzymał w ręce czapkę – niby zwyczajną baseballówkę,, ale jeden kazał mu położyć ją na korytku i sprawdził ręcznym wykrywaczem, zapiszczał. Tamten chciał chwycić, ale „Kruszynka” go zaprawił w karczycho, jak ostygł to się sprawdziło, miał skurwiel wszyte w daszek żyletki. Pół godziny później pokazał się następny delikwent, z dala zionący zapachem nie przypominającym kakao z pianką. Dostał w mordę ustnik alkomatu – wydmuchało ponad 2. „Kruszynka” go wziął pod pachę i zaprowadził na salę. Sędzia zaraz sobie poradził – grzywna i 14 dni aresztu w celu „zabezpieczenia toku rozprawy” – zaraz też Sądówka go odwiozła na właściwe miejsce.

Ciężki dzień, na szczęście znowu dwutygodniowa przerwa w rozprawach.

14 września.

Zaraz z samego rana miałem telefon od Naczelnika Kadr, który (a) zapowiedział wizytę w towarzystwie bardzo ważnych osób i w bardzo ważnej sprawie, prosząc o zwołanie odprawy całego stanu. Nie powiedział o co chodzi; na wszelki wypadek sprawdziłem co mamy na sumieniu oraz zwołałem ludzi. Sprawdziłem schludność, wszyscy wyglądali bardzo elegancko, szczególnie „Malutki” w nowym podkoszulku z inskrypcją „I Love Jack Daniels”, z czego wnioskowałem, że dzisiaj był w wyjątkowo pokojowym nastroju.

Rzeczywiście nadeszli goście: Naczelnik Kadr, Kapelan i jakiś bubek z Warszawy, z grubą teczką jakichś papierów. Po przedstawieniu – okazał się głównym specjalistą z Biura Kadr.

Temu właśnie oddano głos, okazało się, że problem jest o znaczeniu zaiste strategicznym. Mianowicie Warszawa rozpoczęła wielką akcję podnoszenia stanu etyki zawodowej policjantów i konsultacje do nowego ukazu, pod nazwą „Kodeks Etyki Zawodowej Policjanta Rzeczpospolitej”. Rzeczywiście w dobie trwającego od co najmniej 20 lat kryzysu, dywagacje na temat etyki są zdecydowanie najważniejsze. Jak, k…., nie ma na chleb, to chociaż sprawdzą się igrzyska. Bubek czytał i czytał, czegóż tam nie było. I utyskiwania, że korupcja kwitnie jak stokrotki na wiosnę, a co gorsza formy korupcji są coraz gorsze. Policjanci dają się korumpować za grosze, za flaszkę napojów wyskokowych. Kłamstwo w służbie jest powszechne. Nałogiem zawodowym policjantów jest okłamywanie przełożonych. Przełożeni, którzy powinni być wzorem cnót uprawiają mobbing i niesprawiedliwie traktują podwładnych. Obowiązujące powszechnie zarządzenia Komendy Głównej są nagminnie lekceważone, np. używanie czajników elektrycznych do grzania wody na kawę w godzinach pracy, co zubaża budżet, który i tak ma zaległości w płatnościach z energię. Często się zdarza, że drogocenna benzyna jest marnotrawiona na patrolach zupełnie bezproduktywnie, a przecież dawno odkryto, że patrole piesze są bardziej efektywne. Policjanci opryskliwie odnoszą się do obywateli, często używając języka pełnego wulgaryzmów, podobnie pochopnie nadużywają środków przymusu, często niezgodnie z przeznaczeniem. W czasie godzin pracy załatwia się sprawy prywatne, jak wizyty u lekarza, wywiadówki w szkołach, nie mówiąc już o załatwianiu spraw w urzędach i zwyczajnych….. tu zawiesił głos ….zakupów. Kazał tak i kazał, narzekając coraz bardziej, jednym słowem Sodomia i Gomoria.

Na zakończenie zostaliśmy wezwani do dyskusji. Nastała głucha cisza, długa. Nagle wyrwała się „Bombka”. Mówi, że bardzo ją zainteresował fragment, że policjanci biorą byle jakie łapówki i w pełni się zgadza, że to nie wzbudza szacunku. „To może KGP wprowadziłaby jakiś taryfikator łapówek, albo chociaż określiła kwotę minimalną wziątka”, oczywiście na takiej wysokości, żeby to nie uwłaczało randze zawodu. Poza tym powinno się wprowadzić stanowczy zakaz wziątków w postaci wódki czystej, na rzecz koniaku, czy jakichś wytworniejszych wódek”. „O, k…, shit” – włączył się do dyskusji „Malutki”, „czy cię, k…, pojebało, zamknij lepiej mordę, jak masz takie głupoty gadać”. Na to rozgorzała ostra dyskusja chyba wszystkich. Ogólny sens był taki, to jak się, k…., zwracać do lumpa na ulicy – „obywatelu, będzie pan uprzejmy wsiąść do radiowozu, najlepiej z tyłu, bo tam nie będzie wiało”. Lump nawet takich słów nie zrozumie, jak mu się parę ch…. nie wrzuci – to gotów pomyśleć, że ma do czynienia z jakimś ABW, czy czymś gorszym. Trzeba zwyczajnie, parter, tonfa, zaparkować kopem do „trzeciej klasy”, to ulica, a nie, k…, Wersal.

Ktoś inny ryczał, co to znaczy, że gliniarze kłamią, każdy gliniarz mówi prawdę – z niej jest tylko wyłączony Rzecznik Komendanta i sekcje statystyki. Oni zwyczajnie w statut funkcji i zakres czynności mają wpisane kłamstwo. A co z plecactwem i włazidupstwem, kwitnie, mobbing przełożonych to polega na kapownictwie i kombinowania jak gliniarzowi pajdę przyłożyć. Firma nam zalega stale jakieś wielkie pieniądze, niczego, k…, nie ma, na wszystkim, k…., trzeba oszczędzać, kartki papieru do drukarki liczą, a tu libra papieru na bzdury.

Dyskusja zaczynała nabierać prawdziwych rumieńców, ale ktoś wyszedł do kibla, otworzył drzwi i w bałagan wkroczył Alik, który doszedł do wniosku, że komuś z nas się dzieje krzywda…..

Dalszą część oprawy odłożyliśmy na inny termin….

Tak, problem, k…. etyki zawodowej rzeczywiście nabiera kluczowego znaczenia…..

15 września.

Przed południem wybraliśmy się z „Malutkim” do Kryminalnego, bo mieliśmy obgadać nasz udział w przygotowywanej realizacji. Wchodzimy, a tu, k…, kongres etyki policyjnej, oczywiście w wykonaniu tego samego dupka, co się wczoraj na nim Alik poznał. „Malutki” jak to tylko zobaczył wyraził swoje wątpliwości przy pomocy słów powszechnie znanych w policji amerykańskiej, takich, jak: „shit, son of bitch, motherfucker” itp., a więc całkowicie zgodnych z zasadami etyki.

Zastępca Kryminalnego zaproponował przeniesienie narady do CBŚ-u, z którym się zaraz porozumiał (oczywiście przy pomocy prywatnej komórki – w Kryminalnym od dawna zapomnieli nawet, że istnieją służbowe telefony analogowe, po co to w ogóle, k…., zaśmieca biurka…). Właśnie mieliśmy wyjść, gdy z sali odpraw wybuchła wielka wrzawa. Okazało się, że powodem awantury były zaległości płacowe. Ktoś w czasie dyskusji poprosił o ocenę Naczelnego Etyka Policji, jak w sferze moralności wygląda sprawa zalegania gliniarzom po kilka miesięcy z należnościami ustawowymi. Wtedy wszyscy zaczęli wrzeszczeć jednocześnie. Dało to efekt. Jak mi powiedział Zastępca Kryminalnego było sporo takich, co się zaczęli wahać, czy walić sprawę do sądu, ale po dzisiejszych występach „etyka” zgłosili się wszyscy, podpisali oświadczenia. Jutro pozew ma być w Sądzie. A „etyka” razem z wierną (miejscową) obstawą wyrzucili na pysk (i tak ma szczęście, że nie przez okno).

Poszliśmy do CBŚ-u i poustawialiśmy zadania, podział grup, środki, uzbrojenie itd. Chyba będzie niezły kawał działań, ale jak się uda – odwalimy kawał porządnej roboty…..

16 września.

Dzisiaj się trafiła niezła fucha. Urobiliśmy się po sk…synie, ale mamy zaszczyt uczestniczyć w wyjaśnieniu wielkiej afery międzynarodowej, oczywiście kryminalnej. Zostaliśmy wezwani na pomoc w nietypowej sprawie. Jacyś grzybiarze w puszczy znaleźli na drzewie, na wysokości kilku metrów trupka. Zawiadomili komórką Policję, na miejsce przyjechał radiowóz, na leśny parking, gdzie czekali sprawcy ujawnienia zwłoki. Trzeba było iść parę kilometrów w głąb puszczy. Oczywiście gliniarze nie mogli zostawić radiowozu, bo po powrocie pewnie nic by z niego nie zostało, więc wezwali drugi. Tu okazało się, że miejscowa Komenda miała tylko ten jeden radiowóz (nie dziwota więc, że dbali o niego jak o źrenicę oka) – dali znać do Wojewódzkiej – pojechał Kryminalny, ktoś z dochodzeniówki i technik. Po kilkukilometrowym marszu przez chaszcze doszli na polankę, gdzie rosły ogromne sosny. Na jednej, rzeczywiście na wysokości kilku metrów wisiała zwłoka. Straż pożarna nie miała tam co robić, bo i tak by w żaden sposób nie dojechała. No to padło na nas. Wziąłem szpej wspinaczkowy i z paroma chłopakami pojechaliśmy na tę, k… puszczę. Akurat jak dotarliśmy przyjechał prorok i lekarz z Medycyny Sądowej. Jakoś przedarliśmy się przez te chabyrdzie i co dalej? „Baca”, bo to nie tylko góral, ale i wspinacz wlazł na tę sosnę, zakładając po drodze pętle asekuracyjne. Za nim ja się wespnąłem i ściągnęliśmy jeszcze jednego chłopaka. Martwa natura wisiała elegancko na gałęzi. Zapytałem po radiu grzecznie, czy prorok chce osobiście popodziwiać, ale nie był łaskaw, natomiast lekarz poprosił, żeby nie uszkodzić pętli, szczególnie węzłów i w ogóle trupa delikatnie spuścić na dół. Był lekki, bo wyschnięty na wiór i takoż twardy. Owinęliśmy go pętlami parcianymi, zabezpieczyliśmy liną i wtedy „Baca” udydolił nożem szturmowym gałąź (chyba z pół godziny się z nią męczył), razem z pętlą. Wtedy delikatnie spuściliśmy klienta na ziemię. Gość miał przy sobie dokumenty, okazało się, że to jakiś wybitny aferzysta od lewych akcji, machinacji finansowych, podobno przez niego zbankrutowało kilka banków. Poszukiwany przez chyba wszystkie policje Europy, i kilka światowych. Widocznie znudziło mu się zwiewać, stracił wszystko, więc skończył ze sobą i to, k…. tak, że faktycznie to prawie cud, że go znaleźli.

Już po powrocie do Komendy wybuchła prawdziwa sensacja, Rzecznik nazwoływał telewizorów i pismactwo i bardzo się chwalił, że „znaleźliśmy przestępcę poszukiwanego od lat” itd ble, ble. On go, k…., znalazł, pewnie długo szukał. Chłopina jakby na własne oczy zobaczył prawdziwego złodzieja, to by się schował pod biurko i długo by go trzeba szukać, „znaleźliśmy”, k….!!!!!

17 września.

Zaczęło się doskonale. Rano wezwał mnie Zastępca ds. Prewencji, więc poszedłem, melduję się, a on pokazuje faks z Warszawy w sprawie wyposażenia nurkowego. Okazało się, że awantury telewizyjne i starania starego okazały się skuteczne. Dostajemy przyzwoity komplet sprzętu: cztery pianki, komplet nowych masek, płetw, trzy aqualungi najnowszej generacji, sprężarkę, dwa eleganckie pontony i dwa doczepne silniki, jeden spalinowy dużej mocy i jeden elektryczny. Bomba! Już chciałem uciec do swoich, ale stary zatrzymał mnie i powiadomił do dalszych kwestiach. Mianowicie „Bombka” została zakwalifikowana na kurs aspirancki i jednocześnie pełne przeszkolenie pirotechniczne, a trzech chłopaków pozyskanych ze zwłok komisariatu – na przeszkolenie pirotechniczne. Doskonale, chociaż tracę na kilka miesięcy czterech ludzi, ale nareszcie będą przeszkoleni. Będzie ciężko, a bez „Bombki” nie tak ładnie, ale damy radę. Uda się chyba odbudować sekcję pirotechniczną. Najważniejsze, że „Bombka” jak dostanie aspiranta – będzie mogła oficjalnie objąć funkcję kierownika, chociaż wolałbym, żeby tak jeszcze rok w Szczytnie i gwiazdki. Będzie ewenement – pierwsza baba jako szefowa pirotechników, ale czemu nie, jest mgr chemii i o materiałach naprawdę wie więcej, niż niejeden z wykładowców.

Podziękowałem i wróciłem do nas; po drodze kupiłem Alikowi pączka (niech też się ucieszy). Zawołałem „Malutkiego”, powiedziałem mu o co chodzi, zrobiliśmy obaj srogie miny i wzywaliśmy pojedynczo delikwentów na dywanik, ale nie dali się nabrać, już za bardzo się z nami zżyli.

Zaraz (bo zapomniałem powiedzieć, że wydusiłem od starego dodatkową asygnatę na paliwo) – kazałem przygotować na jutro Defendera – pojedzie do Warszawy po łupy. Pewnie, że lato się kończy, więc i szpej nurkowy staje się mniej konieczny, ale przynajmniej porządnie na nim poćwiczą, zanim zaczną na ostro.

Lubię takie wiadomości.

podinsp. w stanie spoczynku Adam M. Rapicki

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.