JK: Adamie, jesteś człowiekiem pod każdym względem wyjątkowym. Ta inteligencja i poczucie humoru, to bardzo rzadko się dziś spotyka…
Dobry (nie istniejący) bozia obdarzył mnie sporym poczuciem humoru. Bardzo mi to ratowało psyche, jako że przez ćwierć wieku zajmowałem się mało humorystycznymi sprawami najcięższych przestępstw kryminalnych, głównie zabójstw. Miałem szczęście, bo bardzo wiele moich koleżanek i kolegów również cieszyło się poczuciem humoru. Pewnie, że i u nas zdarzali się ponuracy z wiecznie skrzywionymi gębami, ale jakoś tak często odchodzili w niebyt.
JK: Jak to się stało, że wróciłeś do policji? Miałeś już poukładany świat po odejściu, sam mi o tym mówiłeś. No i ten czas po zmianie ustrojowej nie był przecież łatwy.
Lata 90 te to był koszmar, zwłaszcza początek. W policji kryminalnej tyraliśmy jak woły, nawet po 12, 14 godzin na dobę. Jak przychodził weekend, to największym marzeniem zmysłowym było się wyspać, po prostu wyspać. Kiedyś w jednym tygodniu „zaliczyłem” 3 oględziny miejsc zabójstw. Jedne trwały pełną dobę. Innym razem – oględziny zwłok młodego metala, zabitego nożem na ulicy w Nowej Hucie. Badałem rigor mortis, a naokoło obskakiwał prokurator: „Panie Adasiu, jak pan sądzi, jaka przyczyna zgonu?”. Pokazuję ranę od noża na klatce piersiowej: „Niewydolność krążenia. Kurwa, coraz młodsi ludzie na serce umierają”.
Było trochę lepiej z samochodami, przesiadłem się wtedy na eleganckie VW Vento, ale poza tym brakowało wszystkiego. Przywrócili mnie do służby (jako „męczennika” politycznego) – 4 lata byłem w cywilu. Przez 3 miesiące chodziłem do służby bez broni. W magazynie uzbrojenia były tylko jakieś rzęchy, więc wolałem czekać na nowy pistolet; doczekałem się, dostałem P-83 (pierwszy w komendzie). Fabrykowałem proszek daktyloskopijny przesiewając na siteczku popiół z papierosów. Nie było czym robić na zdarzeniach. A złodzieje się zbroili….
JK: Słyszałam o tym. Zresztą, lata dziewięćdziesiąte to moja wczesna młodość. Domyślam się, jako nauczycielka zresztą, że codzienne radzenie sobie z brakami i niedoborami musiało być koszmarem…I niewielu chętnych taka praca przyciąga.
Dopiero w połowie lat 90’ poszedłem w „kierowniki”. Pracowałem w Inspektoracie, mając z nadzorze policję kryminalną w województwie. Już wtedy widać było stopniowy upadek poziomu pracy. Badałem niewykryte zabójstwa i inne przestępstwa. Widziałem coraz niższy poziom kwalifikacji kryminalistycznych oraz pospolity brak chęci do roboty.. Przykładowo – zabójstwo wracającego wieczorem do domu kantorowca, kradzież teczki z pieniędzmi. Zdarzenie było wieczorem, na spokojnym osiedlu, na niewielkim skwerku, w zimie. Na zdjęciach widać było ślady butów w śniegu. Pytam prowadzącego oględziny – czemu nie zabezpieczone? – Bo się nie da.
A słyszałeś o technice utrwalenia śladu przy pomocy lakieru do włosów? – Nie!
Dlaczego nie użyto psa tropiącego? – Bo by tropu nie podjął. A skąd wiesz, powiedział ci? Możliwe, żeby pies doprowadził do miejsca, gdzie stał samochód – można było wówczas zabezpieczyć ślady opon, albo – pechowo – do przystanku MPK.
Miałem też niewątpliwe sukcesy. Czytam akta kilku rozbojów, wszystkie w tej samej okolicy, w każdym jakieś nowe informacje o sprawcach. Wypisałem na karce co trzeba zrobić. Dwa dni później telefon – sprawcy „wpadli”. Najgorsze, trzy akta prowadziło dwóch policjantów kolegów z jednego pokoju. I oni nie potrafili się między sobą porozumieć?! Badałem b. przykrą sprawę zabójstwa policjanta na interwencji domowej. Banał – pojechali w biały dzień zatrzymać łobuza do odstawienia na leczenie odwykowe, parterowe mieszkanie. Wcześniej łobuz im uciekał przez balkon, więc jeden poszedł pod balkon, a drugi dzwonił do drzwi. Drzwi się otworzyły a policjant dostał nożem w klatkę piersiową. Nóż ześlizgnął się (była rysa) po starej blasze – identyfikatorze i wniknął w serce. Śmierć na miejscu. Kolega wskoczył do mieszkania i wyniósł rannego, któremu próbował udzielić pomocy. Sprawca się powiesił w łazience. Zastanawiałem się, czy zabity miał jakiekolwiek szanse na jakąkolwiek technikę obronną. Wyszło mi, że taką szansą mogła być tonfa zablokowana na przedramieniu lewej ręki. Być może szansa to 30, 20 %, ale zawsze jakaś. Razem ze znajomym sensei karate przeprowadziliśmy eksperyment, zrobiliśmy zdjęcia, nakręciliśmy filmik. Sprawozdanie poszło do Warszawy, jakiś czas później wprowadzono na uzbrojenie tonfy.
JK: Z tego, co słyszałam od Ciebie, jakieś próby „uzdrowienia” sytuacji jednak były…
Pracowałem w grupie doradców – ekspertów gen Papały. Przygotowywaliśmy założenia reformy (gruntownej) policji – całkowita przebudowa. Bardzo dobra współpraca z policjami innych krajów, chyba najlepsza z Anglikami (to wszystko w ramach aplikacji do Unii Europejskiej). Sam dogłębnie poznałem policję brytyjską – byłem na stażu w Królewskim Inspektoracie Policji. Sporo materiałów ściągnąłem od Kanadyjczykowi z Royal Canadian. Dużo z policji stanowych USA oraz Akademii w Quantico. Cały nasz wysiłek – grupy mądrych ludzi – poszedł się jebać.
Papałę odwołano (pierwsze „osiągnięcie” premiera Buzka). Nasza grupa się rozpadła, Papała pół roku później zginął – i nawet tego ówczesna policja nie potrafi rozwikłać. Mrok i groza.
JK: To chyba właśnie było najgorsze w tej sytuacji. Odchodzili świetni ludzie i nie było ich kim zastąpić.
Byłem aktywnym uczestnikiem Internetowego Forum Policyjnego. Pisywało tam kilka tysięcy ludzi, dzieliliśmy się obserwacjami o życiu policji, problemami itp. Pozyskałem tam wielu przyjaciół z całej Polski. Kierownictwo policji nas nienawidziło – to było forum żywej prawdy o policji i stosunkach. Nazywali nas (to epitet z KGP): „forum sfrustrowanych sierżantów”. Kilka lat temu Forum zostało zamordowane, bezpowrotnie. Nazywało się to, że przez zdolnych hackerów. Nie wierzę, było to za bardzo profesjonalnie zrobione. Ciekaw jestem jaki kolor legitymacji mieli ci hackerzy!
JK: Domyślam się, że takie miejsca wymiany myśli są władzy nie na rękę. Sama przeżyłam atak hakerów na mój profil na FB w czasie strajku nauczycieli. Czy coś z tego zdołałeś „ocalić”?
Tam właśnie zacząłem pisać „Pamiętnik” . Wybrałem jako środowisko antyterrorystów.
Oni byli wśród nas, ale trochę na uboczu. Jako gliniarz kryminalny miałem z nimi znakomite, przyjacielskie stosunki. Tyle różnych akcji, jak robiliśmy wspólnie. Nie da się zliczyć. Poza tym nie raz ratowali mi dupę. Szereg opisanych akcji – to autentyki, autentyczne są ksywki. Pies w rzeczywistości nazywał się Apgar – bardzo mnie lubił. Bardzo wiele materiału pochodziło właśnie z IFP. Narratora – szefa „antków” w jakiś sposób zapożyczyłem z postaci Kata – Kaczyńskiego z „Na zachodzie bez zmian” Remarque’a – taki stary wiarus, który z niejednego pieca chleb jadał. Tak powstało coś w rodzaju pastiszu – satyry na policję.
Po klęsce grupy Papały doszedłem do wniosku, że jak się nie udaje rzeczywistości zmienić, to można ją chociaż obśmiać.
JK: Jak sam zauważyłeś, śmiech bywa bronią doskonałą i ratunkiem dla duszy.
Całe policyjne życie zbierałem różne „kwiatki” oparte o humor sytuacyjny.
Ciekawsze posłużyły za tworzywo moich felietonów, wszystkie są oparte o autentyk, zdarzyły się naprawdę. Mam ich więcej ale są niewielkie – w sumie nie da się ich sensownie opisać.
Przykładowo – gdy byłem rzecznikiem prasowym kazano mi przygotować coś z okazji rocznicy ORMO. Nie taję, że nie paliłem się do tego zadania, ale znalazłem telegram z jakiegoś posterunku. Komendant z dumą raportował, że do „zabezpieczenia zabawy w „remizji strażackiej” dał dwóch LUDZI i 5 ormowców.
Autentyczna notatka gliniarza, pełniącego służbę w Alei Róż: „Była mgła, ciemno i nagle huk i błysk, a Leninowi urwało LEWĄ, TYLNĄ NOGĘ”.
Jaja były w połowię lat 70’, po gierkowskim rozbiciu dzielnicowym. To co się wówczas działo na posterunkach – nie do opowiedzenia.
Miałem pokój koło gabinetu kierownika sekcji. Kiedyś z pokoju Zbyszka straszny ryk. Wpadam – Zbyszek siedzi przy biurku, łzy mu po mordzie płyną, a niżej wisi dolna szczęka, która wypadła z zawiasów, Ustawiłem mu tę szczękę i wbiłem na miejsce. Jak się uspokoił, to pokazał, co się stało. Czytał akta, które przyszły z posterunku z „wolnej” gminy Tokarnia. Chodziło o zabójstwo. Zaczął się tak histerycznie śmiać, że mu szczęka wypadła z zawiasów. „Wolna gmina” Tokarnia powstała tak, że jak dzielili teren między krakowskie i nowosądeckie – o Tokarni zapomniano. Były tam siły zbrojne w postaci posterunku MO w składzie 1 + 1. Zdarzyła się tamże zbrodnia, gdzie dwóch dżentelmenów popijało nad brzegiem ruczaju, pokłócili się i jeden dostał w mordę, wpadł do potoka i przy stanie wód w dolnej strefie stan ów średnich 10 cm utonął. Przesłuchanie: „dozkoczył i pnął go. Pnięty zalecial się i ciapnął we wodę”… i tak dalej.
Miałem popielniczkę – cudo z portretem Dzierżyńskiego na denku. To była wielka rzecz kiepować Dzierżyńskiemu peta na mordzie….Niestety ktoś mi ją ukradł…
JK: Szkoda popielniczki. Ale pewnych rzeczy nie da się już odzyskać.
Z podinspektorem w stanie spoczynku, Adamem M. Rapickim, autorem Pamiętnika Antyterrorysty – rozmawiała Jaga Kowalik.