…z notatnika starego Psa

By | 27 sierpnia 2021

Drodzy Czytelnicy,

zapraszamy Was do lektury naszego nowego, cotygodniowego cyklu pt.”…z notatnika starego Psa”.

Znajdziecie tutaj autentyczne historie, które zdarzyły się podczas 30-letniej służby w policji podinsp. Adama M. Rapickiego.

Zdarzenia te były na tyle osobliwe, zabawne, wpisujące się w humor sytuacyjny – że stary Pies postanowił przelać je na papier (plik tekstowy), ku uciesze odbiorców.

Czego Wam gorąco życzę podczas lektury –

redaktorka wicenaczelna, Sylwia Rapicka

„Goły w „Trybunie””

Są rzeczy i zdarzenia, o których nie śniło się normalnym ludziom, a co dopiero filozofom. Zaczynają się zwyczajnie, beztrosko, ot – chociażby jak historyjka, którą zamierzam opowiedzieć…

Był karnawał. Pewna krakowska rodzina urządzała wesele córki. Na długo przed uroczystością zabiegano o produkty stałe i płynne, aby stół weselny zastawiony był obficie jadłem i napitkiem wszelakim. Gości było co niemiara, ale dla wszystkich znalazło się miejsce i poczęstunek.

Wśród zaproszonych gości znalazł się też był młody człowiek, nazwijmy go panem Krzysiem, z zawodu intelektualista (to znaczy nikt nie wiedział, czym się zajmuje), sławny był zaś z tego, że im więcej wypił – tym piękniej mówił. Jedną z jego, licznych zresztą zalet było, że przepadał wprost za kobietami, a wlany to już żadnej nie przepuścił.

Jednakże tegoż styczniowego wieczoru pan Krzysio był smutny. Nie to, że było wesele, bo sam nigdy do panny młodej nie uderzał, a pan młody był jego serdecznym przyjacielem. Po prostu był smutny, niejednemu się taki nastrój przecież zdarza; a był to smutek tak głęboki, jak dno pustej szklanki. Aliści smutek ten wydał zgoła nieoczekiwane rezultaty. Młody, przystojny, elegancki, smutny, a w dodatku intelektualista, wprost nie mógł nie wzbudzić zainteresowania. Wśród gości była takoż przyjaciółka panny młodej, dziewczyna o czarnych oczach i niebywale długich nogach. Ona to też za punkt honoru wzięła na siebie odkrycie tajemnicy smutku pana Krzysia. Kieliszki zaczęły krążyć szybciej. Dama się, co prawda co nieco oszczędzała, ale w Krzysia wlewała gorzałę z wydajnością wysokoobrotowej pompy elektrycznej. Gdy oceniła, że już dojrzał – roztoczyła przed nim perspektywę zacisznego mieszkanka, w którym wprost nie wypada być smutnym, tym bardziej, że w czeluściach barku kryje się jeszcze butelczyna przedniego koniaku. Krzysio nie dał się długo prosić, wkrótce też taksówka uniosła oboje do apartamentów damy.

Tamże niezwłocznie przystąpili do degustacji „czterogwiazdkowego”, a jak na intelektualistów przystało, jęli dyskutować na temat książkowych bestsellerów. Tak doszło do sporu – pan Krzysio był bowiem zwolennikiem staroindyjskiej „Kamasutry”, dama natomiast – zapewne przez kobiecą solidarność – pierwszeństwo oddawała dziełom pani Wisłockiej. Spór rozgorzał tak wielki, że wkrótce porzucili dyskusję a priori, przechodząc do empirii. Jak zresztą w prawdziwej nauce bywa, wiedzę teoretyczną, książkową poczęli twórczo rozwijać w sposób eksperymentatorski: w przedpokoju, w kuchni, w łazience w ogóle, a w łazience w wannie w szczególe, w pokoju na stole, na fotelu, na dywanie, najrzadziej to już na tapczanie i tylko od czasu do czasu koniak krzepił nadwątlone siły … wreszcie ustali.

Dama ukryła się w łazience, a Krzysio padł na tapczan dysząc jak ryba wyciągnięta z wody. Czknął naraz, w intelektualnej głowie mu zawirowało, a w trzewiach poczuł wzbierające torsje. Z prędkością komputera czwartej generacji obliczył, że nie zdąży do zajętej zresztą łazienki – balkon był bliżej. Szarpnął drzwi balkonowe, dopadł balustrady i z wielkim impetem puścił z trudem wstrzymywanego pawia. Niestety, ze zbyt dużym impetem, bowiem w ślad za ogonem pawia …poleciał sam. Nie, nie, nic mu się nie stało, spadł z I piętra na miękką, głęboką zaspę śniegu, poderwał się zresztą natychmiast na nogi, z tym większą energią, że w czasie krótkiego, bo krótkiego, ale zawsze mało spodziewanego lotu – wytrzeźwiał. Spojrzał w górę, widząc tylko jak zdradliwy podmuch wiatru zatrzasnął balkonowe drzwi. Rzucił się do bramy …niestety była zamknięta …dopiero wtedy zdał sobie sprawę z grozy sytuacji: była noc, zimowa, śnieg wielki, mróz tak z 15 oC (w cieniu), brama zamknięta na głucho, a nawet gdyby była otwarta to co – pan Krzysio nie znał ani numeru mieszkania, ani nazwiska, ani nawet imienia damy, a on samotny i goły jak turecki święty! Musiał się ratować sam. Spostrzegł altanę śmietnikową, schował się w niej, niestety była ażurowa i mało chroniła przed wiatrem, nie mówiąc o mrozie, musiał się czymś okryć. Wzrok jego padł na leżącą koło pojemnika złożoną gazetę – była to „Trybuna” – w dodatku wydanie magazynowe, sobotnie; sporządził sobie z niej coś na kształt spódniczki i ruszył w mrok… Do domu miał około pięciu kilometrów, no góra sześciu.

Przytrzymując jedną ręką owinięty w organ organ rączym truchcikiem kłusował przez uśpiony Kraków. Jak na złość (a może na szczęście) żywej duszy na ulicy, ani taksówki, ani jakiegokolwiek innego pojazdu. Nagle spostrzegł błysk reflektorów nadjeżdżającego z przeciwka samochodu; wybiegł na jezdnię, zamachał ręką. Był to radiowóz. Dziwnie przyodziana postać widocznie zainteresowała policjantów, gdyż na szczęście radiowóz zatrzymał się, pan Krzysio podbiegł i jął snuć wstrząsającą zaiste opowieść o swoich przygodach tej nocy. W czasie tej opowieści musiał w sposób wysoce podejrzany przestępować z nogi na nogę, co dało asumpt jednemu z gliniarzy do zadania mocno rzeczowego pytania: „a dowód osobisty pan ma?”… Tu w niemym geście rozpaczy panu Krzysiowi opadły ręce, a w ślad za nimi „Trybuna” (sobotnie wydanie magazynowe) – ukazując – jak to zwykle bywa, gdy zbyt nagle zedrze się propagandową osłonę – całą nędzę zmarzniętego jestestwa. Właśnie miał zemdleć, gdy z nadzieją w oczach spostrzegł, że policjanci zaczęli zdejmować z siebie mundurowe kurtki.

Tak też nasz bohater wrócił do rodzinnych pieleszy owinięty w „Trybunę” oraz sorty mundurowe Policji, udając się, na zaiste zasłużony odpoczynek.

Nie dane mu jednak było długo pospać. Dwie godziny później gwałtowny dzwonek wyrwał go z łóżka – otworzył (tym razem odziany już w pidżamę i szlafrok) – na progu stali ciż sami policjanci z węzełkiem odzieży w ręce, po czym przeegzaminowawszy go z danych personalnych zawartych w dowodzie osobistym – wszystko mu oddali.

Otóż bowiem proszę sobie wyobrazić ogrom zdumienia pozostawionej w łazience damy, która gdy z niej wyszła – znalazła w mieszkaniu tylko rozrzucone tam i sam części garderoby swego intelektualnego przyjaciela, znalazła jego obuwie, dokumenty, pieniądze, papierosy i zapalniczkę … słowem znalazła wszystko, z wyjątkiem jego samego. Drzwi wejściowe były zamknięte (i to na łańcuch), okna i balkon takoż. Przeszukała wszystkie zakamarki mieszkania – łącznie z wnętrzem tapczanu, szafy, a nawet kubła na śmieci i …nic! Przerażona, wykręciła numer komisariatu w celu złożenia „zawiadomienia o zaginięciu osoby”. Takowe przyjęto i wdrożono dochodzenie, które jednak wobec relacji załogi radiowozu – niezwłocznie przyszło poniechać.

I tak w policyjnym archiwum pozostał ślad po pewnej upojnej nocy… A pan Krzysio? Nawet kataru nie dostał, podobno za to stał się wiernym czytelnikiem „Trybuny” (szczególnie magazynów sobotnio – niedzielnych) – i dobrze, wyobraźcie sobie bowiem, że przecież mógł mieć gorszego pecha, a nawet, np. zagrozić „wartościom”. Mógł przecież wyciągnąć ze śmietnika, no bo ja wiem „Nasz Dziennik”, albo zgoła „Gazetę Polską”…

2 thoughts on “…z notatnika starego Psa

  1. Krzyś

    „Normalny” człowiek przez całe swoje długie życie nie doświadczy takich przygód jak gliniarz z kryminalnego. Podczas długich lat pracy były momenty tragiczne jak i komiczne. O tych tragediach każdy stara się zapomnieć, rzadko się je wspomina a natomiast komiczne, nawet po latach z rozczuleniem przypominają spędzone dni i noce naszej służby.
    Jedną z takich komicznych sytuacji miałem podaczs przesłuchania świadka do sprawy zaginionej kobiety. Nigdy wcześniej ani w póżniejszych latach służby nie mialem do czynienia z tak kompletnym analfabetą. Trudno sobie wyobrazić taki kompletny wlaśnie analfabetyzm a był to mężczyzna względnie młody. Nie znany mu był kalendarz, patrząc na zegarek nie wiedział która jest godzina, raz odczytywał naprzykład że jest 6 a za chwilę że 8.
    Nie umiał powiedzieć na którą godzinę chodzi do pracy – pracował w tartaku ani ilu członków liczy jego rodzina
    Widząc, że nie będzie łatwe przesłuchanie postanowiłem nagrywać wstępną rozmowę na magnetofon, który stał na szawce za moimi plecami. Był to magnetofon MAK 5. Po długiej rozmowie przystąpiłem do sporządzenia protokółu i na te same pytania co podczas rozmowy wstępnej, mówil zupełnie zoś innego. Wówczas włączyłem odtwarzanie i kiedy świadek usłyszał swój głos zaniemówił i stwierdził, że jak już w radiu on mówi to powie prawdę. Ale i tak jego prawda była inna niż podał a lużnej pierwszej rozmowie.
    Po sporządzeniu z wyżej wiadomych przyczyn krótkiego proptokółu należało go podpisać. W tym czasie na wydział przypadała tylko jedna maszyna do pisania i większość protokółów i innej dokumentacji procesowej sporządzalo się piosmem ręcznym. Ja nie uznawałem długopisów i posługiwałem się piórem wiecznym Parkerem ze zlotą stalówką.
    Nie mając innego wyjścia wręczyłem świadkowi to pióro, drżąc o stalówkę. Świadek wziął go do ręki, bacznie i z zaciekawieniem się mu przyglądał i zadał bardzo rzeczowe pytanie ” czy mam się podpisać czytelnie” Zdębiałem i odpowioedziałem twierdząco. Wówczas świadek we wskazanym mu miejscu narysował chyba dwie lub trzy kreski i zadowolony oddał mi całe z nieuszkodzoną stalówką pióro. Odetchnąłem.

    Reply

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.