29 kwietnia.
Przed południem Komendant zwołał odprawę „programową”, a wiec na przyszłość. Byli obaj Zastępcy, szef Kryminalnego i ja, zaś honorowym gościem z zewnątrz była jego świątobliwość Kurator oświaty i wychowania, na którego zresztą prośbę narada się odbyła. Temat ogólny przygotowanie do matur (nie chodziło bynajmniej o nasze – wszyscy obecni matury zdali lata świetle temu); jako żywo maj i kwitnące kasztany nadchodzą wielkimi krokami. Świątobliwy roztoczył przed nami widmo apokalipsy. Najpoważniejszym zagrożeniem wedle niego to wycieki tematów maturalnych, publikowane następnie w necie. Domagał się od nas skutecznej akcji dającej odpór. Kazał dość mętnie, aż go skontrował szef Kryminalnego mówiąc, że w Policji nie takie tajemnice jak tematy matur, a jakoś nic nie wycieka, czyli sami sobie winni; więc niech się pilnują. Nasi ludzie z sekcji przestępczości internetowej i tak mają roboty od groma, ale oczywiście będą czujni. Włączył się Zastępca ds. Operacyjnych, który lojalnie uprzedził, że jak Policja trafi przeciek – to posadzi „cieknącego” za ujawnienie tajemnicy i nie ma zmiłuj i nich później nikt takich nie broni, nie organizuje głodówek protestacyjnych idt.
Poczem przyszła kolej na mnie; chodzi o alarmy bombowe, pogróżki itd. Rzeczywiście w ubiegłym roku mieliśmy takich alarmów dziesiątki, na ogół kończyło się na głupich listach, czy telefonach, ale były wypadki rozlewania kwasu masłowego, czy rozpylania gazu łzawiącego, zresztą zwykle zupełnie niegroźnego pieprzowego. Lojalnie uprzedziłem, że sekcja pirotechniczna jest w stanie szczątkowym, w dodatku każdy taki alarm, a konkretnie czynności na miejscu to cholerne koszty; benzyny też mam mało i nie mogę obiecać, że na wszystko starczy. Tu trafiłem w czuły punkt starego – koszty. Żałował, że nie zaprosił Zastępcę ds. Logistyki. Wyraźnie zarządził, że w każdym wypadku nieuzasadnionego alarmu – Komenda będzie się domagała refinansowania, albo od konkretnej szkoły, albo od wykrytych sprawców. Stary stanowczo odrzucił propozycje świątobliwego wystawienia dodatkowych patroli, jak chcą ekstra – to niech se wynajmą ochronę.
Już u siebie uprzedziłem pirotechników, że czekają ich ciężkie czasy z maturami, żeby byli w gotowości. Tyle k…., ile usłyszałem starczyło na pluton młodego wojska; no jeden nie kur…wał – Alik, ale to już zupełnie inna historia.
30 kwietnia.
Dzisiaj zdarzyła się przyzwoita akcja. Koło południa zadzwonił Dyżurny i kazał zebrać grupę do odbicia zakładnika i złapania terrorysty. Z dość mętnych informacji wynikało, że w Urzędzie Gminy, w gabinecie wójta w T. zabarykadował się groźny terrorysta przetrzymując zakładniczkę – sekretarkę wójta. Żądania nie są znane, jest tam ekipa z powiatu. Komendant powiatowy żąda snajperów i w ogóle wszystkich możliwych sił zbrojnych, a jego – praktycznie – cała Komenda otoczyła teren w kaskach i z długą bronią.
O, k…. – myślę sobie – gość gotów wywołać III wojnę światową. Pojechaliśmy ekipą siedmioosobową, w tym dwoje początkujących: „Kruszynka” i „Bombka” dwoma Defenderami.
Skądinąd gmina T. jawi się jako wydarzenie historyczne – wolna gmina, 50 stan. Wzięło się to stąd, że jak w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku nastało gierkowskie rozbicie dzielnicowe, o gminie T. zapomniano, nie przypisując jej do żadnego nowego województwa. W ten sposób powstał wolny twór zagubiony w górach i lasach. Twór o tyle groźny, że posiadający własne siły zbrojne w postaci Posterunku MO, w składzie 1 + 1, srodze uzbrojone w dwa P-64, ale zostawmy historię….
Gdy dotarliśmy na miejsce – widok ukazał się taki jak z wojennych filmów. Kilkudziesięciu uzbrojonych po zęby w kałachy gliniarzy tak poustawianych, że jakby gość miał złe zamiary i maszynową broń, to jedną serią skosiłby kilkunastu. W centrum wydarzeń miotał się sztab kierowniczy tej „akcji” w składzie: Komendant Powiatowy, wójt gminy i miejscowy wielebny. Od razu rzucili się na mnie z pytaniem gdzie snajperzy, helikopter i transporter. Rzuciłem kilka k…. i kazałem poukrywać się tym siłom zbrojnym za drzewami, samochodami, w tym momencie nadjechały trzy bojowe wozy strażackie, z których rozbiegli się strażacy. Wspólnymi siłami moimi i „Malutkiego”, do którego dołączył się „Kruszynka” rozgoniliśmy to zgromadzenie i mogłem wysłuchać co się właściwie dzieje. Otóż tłem awantury jest zawód miłosny, czyli sekretarka wójta rzuciła była swojego kochasia, który właśnie rano wtargnął do urzędu (pod nieobecność wójta) i grożąc czymś czarnym w ręce, oraz nożem wielkości maczety zamknął się z babą w gabinecie właściciela gminy i nikogo nie wpuszcza. Nikomu nie udało się dowiedzieć co się tam dzieje, ani czego żąda, tyle że wyrzucił kartkę, w której domaga się załatwienia mu (im) ślubu cywilnego i to natychmiast, w przeciwnym wypadku gotów jest na najgorsze. Tu mały problem – gabinet wójta jest na I piętrze, z przodu znajduje się balkon, a na niego drzwi balkonowe (jedyne). Wejście jest z sekretariatu. Budynek gminy jest wolnostojący – w okolicy nie ma ani wysokich drzew ani innych budynków, skąd ewentualnie mógłby działać snajper.
Tu włączył się Komendant, żądając przysłania transportera opancerzonego. Jak wywnioskowałem z jego, jąkającej się wypowiedzi, gotów byłby zburzyć cały budynek, nie bacząc na dotkliwe straty w papierach i mieniu; papierach przede wszystkim. Posłałem go do diabła.
Zorganizowaliśmy to tak: grupa poszła do sekretariatu i zaczęła negocjacje z „terrorystą”, najpierw przez drzwi, a później „Bombka” krzyknęła do drania czy ma komórkę, okazało się, że tak, wiec kazała mu wykrzyczeć numer i dalej gadali już przez telefon. W tym czasie chłopaki przygotowali taran. Jednocześnie „Malutki” uzbrojony w garłacz do siatki, „negocjatora” i peryskop – rzucił linę z kotwiczką na barierę balkonu i wlazł, wystawiając peryskop. Z resztą grupy rozmawiali przez radio. „Bombka” pod pozorem, że zanika zasięg kazała „Terroryście” podejść bliżej drzwi. „Kruszynka” zaproponował, że sobie poradzi z drzwiami sam, bez taranu. Na sygnał równocześnie „Malutki” stłukł szubę i odpalił garłacz, w tym momencie jak gość już był częściowo spętany (bo siatka się niedobrze rozwinęła) od celnego kopnięcia „Kruszynki” wyleciały drzwi, które gościa przygniotły. Jak wpadliśmy – leżał na ziemi obwiązany jak baleron, przygnieciony drzwiami, na których siedział „Kruszynka”, wszyscy zasłuchani w wykład „Bombki”: „jak, ci k…., przy…. to k…., stracisz jaja, k…., bebech ci rozjebię i psom rzucę, ty, k…, gnoju pie…ny…” – ładne to było… Wiarołomna sekretarka siedziała w fotelu wójta paląc papierosa.
Trwało to z 10 minut, obyło się bez transportera, snajperów, moździerzy i całej tej, k…, armii. Gnoja wyplątaliśmy z siatki i skutego oddaliśmy miejscowym, Komendant z podziwu zaczął się jeszcze bardziej jąkać, aż go pleban musiał pocieszać. Wsiedliśmy do Defenderów i jazda….
4 maja.
Mieliśmy dzisiaj nadzwyczajny wyjazd na poligon, zupełnie nie planowany. Koło 11-tej zadzwonił Komendant i kazał mi przyjść. Wchodzę, melduję się, stary wk… ny, rzuca się po całym gabinecie. Mówi: „spróbuj, k…., uratować honor tego burdelu”. Z dalszej części wypowiedzi szefa wynikało na czym to, k…, miało polegać. Otóż Komenda Główna, w mądrości swej niezmierzonej, nawiązała przyjacielskie stosunki z policją mocarstwa zwanego Republiką Środkowoafrykańską (gdzie to, k…, leży, poza tym, że w Afryce?). Z tegoż mocarstwa przyjechała delegacja miejscowej policji, którą przywieźli do nas. Wszystkim się zdawało, że będą to jacyś z dzidami, natomiast przyjechało kilku panów w wytwornych garniturach i piękna pani o olśniewającej sylwetce. Francuskim władali lepiej, niż my polskim, doskonale też po angielsku. W programie wizyty było pokazanie pracy naszej jednostki. Zaprowadzili ich najpierw na stanowisko Oficera Dyżurnego, gdzie wielkie zainteresowanie wzbudził fakt, dlaczego nie mamy GPS-u i jak widzimy radiowozy na mieście, poza tym jak się porozumiewamy z helikopterami. Tu doszło do szerszej dyskusji jak się okazało, że nasz helikopter stacjonuje w odległości 25 km od nas, na lotnisku. Wielce byli zdziwieni, jak można wybudować 11 piętrowy budynek bez lądowiska na dachu. W dalszej części wizytacji – zaprowadzili ich do Laboratorium Kryminalistycznego, gdzie zwiedzili pracownie. Bardzo byli zachwyceni, że pokazano im „muzeum na chodzie”. Gęsto pytali, czy nie można by zobaczyć prawdziwego Laboratorium i czy opłaca nam się zatrudniać tylu pracowników muzeum. O to właśnie stary się pieklił. Mnie kazał pokazać działania naszych zespołów na poligonie. Co, k… robić, rozkaz nie gazeta, ale mówię staremu, że bez strzelania, bo amunicji ani pestki. Zapakowaliśmy gości do naszych aut – tu już się nie dziwili, oni też po buszu jeżdżą Defenderami i popruliśmy na poligon. Zainscenizowaliśmy otwieranie drzwi, odbijanie zakładników, zużyłem, k… ostatnie dwa granaty „światło-dźwięk”, a następnie bieg przez „małpi gaj” oraz trochę innych wygłupów, a także łapanie człowieka w siatkę. Największy aplauz wzbudził pokaz „Malutkiego” posługiwania się bolas. Wytłumaczyliśmy im, że tę technikę pokazał nam szaman – czarownik z indiańskiego plemienia z Patagonii. W sumie ludzie okazali się mili, wszyscy byli absolwentami Szkoły Inspektorów z Lyonu. Na zakończenie rozpaliliśmy grilla i dalej już jakoś poszło….
Pewnie niedługo do Bangi (sprawdziłem w Wikipedii) – tak się nazywa stolica tego mocarstwa – pojedzie delegacja z Warszawy, może się, k…, czegoś nowoczesnego nauczą…
5 maja.
Wydawałoby się, że będzie spokojny dzionek, akurat. Na 10-tą została znienacka zarządzona odprawa służbowa w małej sali, obecność wszystkich członków kierownictwa – obowiązkowa. No to jak obowiązek, to poszedłem. Rzeczywiście byli wszyscy naczelnicy, zastępcy, kierownicy sekcji. Okazało się, że Komendant i obaj Zastępcy (policyjni) pojechali do Warszawy na jakiś ichni spęd, a na miejscu został ten wielebny, czyli Zastępca ds. Logistyki, teolog, który jak to u klasycznych cywilów bywa – poczuł znowu wolę bożą do podowodzenia sobie mundurowymi. Narada – oczywiście – była poświęcona logistyce, czytaj oszczędnościom. Logistyka od dawna leży na wszystkich łopatkach, złamanego grosza nigdzie nie uświadczysz, więc jedyne, czym jeszcze można pozarządzać to oszczędności. Trzeba przyznać, że wielebny logistyk dołożył wszystkim po równo. Najbardziej oberwała dochodzeniówka – dostali strzała, którego się nie spodziewali. Otóż bowiem wielebny przeprowadził dogłębną analizę przepustek do budynku i wyszło mu, że najwięcej ich się wydaje właśnie do dochodzeniówki. Nie posiadał się z oburzenia i zdziwienia: „kiedy wy macie czas na pracę, jak do was tyle ludzi przychodzi”. Na nieśmiałą uwagę Naczelnika, że przecież to są świadkowie – kazał dalej: „jacy świadkowie, wy przecież jesteście od prowadzenia śledztw i dochodzeń, a nie od rozmów z jakimiś świadkami, co wy z nimi robicie?” Dalej stanowczo polecił ograniczenie liczby osób przychodzących do wydziału i to od razu o 50 %; „bez dyskusji”. W kolejności oberwało się drogówce. Faktycznie do nich też stanowczo za dużo ludzi przychodzi, a poza tym „rzeczą absolutnie niedopuszczalną jest tyle jeździć””- to był ukłon do policji autostradowej. Polecenia też okazały się stanowcze – posterunki drogowe rozwieźć, a po skończonej służbie przywieźć, razem z tymi radarami. Na pytanie a jak będzie trzeba kogoś pogonić – odpowiedź była stanowcza – nie ścigać, wysłać mu wezwanie. Poza tym drogówka została op…lona za nadmierne zużycie końcówek do alkomatów: „to kosztuje, każda taka końcówka to pieniądze wyrzucane w błoto; musicie rzadziej używać tych końcówek, przecież od dmuchania się nie niszczą”. Prewencja oberwała za wożenie pijaków do Izby Wytrzeźwień: „możecie przecież takiemu wręczać wezwanie, by się sam zgłosił do Izby, nawet możecie mu zatrzymać taksówkę, za którą on – oczywiście zapłaci, a nie wozić jakieś podejrzane kreatury po mieście”.
Wtedy przyszła kolej na mnie – patrząc na mnie jak na jakiegoś zdechłego kota, z wyraźną odrazą, wytknął mi nadmierne zużycie prezerwatyw: „w pracy” – grzmiał – „służbowo, uprawiacie jakąś nielegalną miłość, fuj, wyślę wam specjalną kontrolę”. Odgryzłem się, że na tych pensjach jakie mamy to o żadnej nielegalnej miłości nie ma mowy, bo nas na to nie stać, a kondomy potrzebne do działka wodnego. Tu się obruszył: „to wyście nawet działko potrafili zdemoralizować? Świnie!”
Inne kwiatki były na poziomie codziennym – telefony out, komórki won, światło gasić, wody nie grzać itd., itd……
6 maja.
Okazało się dzisiaj, że wczorajsze mózgojebne pomysły wielebnego logistyka, to dopiero preludium do tych, które Komendanci przywieźli z Warszawy. O 12 – tej zwołana została narada całego stanu na wielkiej sali. No to idziemy. Tam wszyscy Komendanci, przemawiał 01. Otóż bowiem warszawka doszła do wniosku, że społeczeństwo cierpi na niedobór tzw. „społecznego poczucia bezpieczeństwa”, czyli mówiąc po ludzku się zwyczajnie boi przestępczej zarazy. A wszystko przez to, że na ulicach jest mało patroli samochodowych i pieszych. Nic, k…., dziwnego – samochodowych nie ma, bo nie ma benzyny, a pieszych nie ma, bo ludzi jakby coraz mniej. Ale – jak głosił stary – Warszawa odkryła sposób, żeby zwiększyć ilość policjantów na ulicach. Został w tej sprawie wydany ukaz KGP, że wszyscy policjanci mają obowiązek z domu do pracy i z pracy do domu chodzić w mundurach. Operacyjni też (na te słowa Zastępca ds. Operacyjnych jakoś się dziwnie wzdrygnął i wyraźnie zmalał). Operacyjni mogą się w pracy już przebrać w cywilne łachy. Dzięki temu pociągnięciu miasto przynajmniej przez dwie godziny, to jest godzinę rano i godzinę po południu zostanie zalane mundurami, co powinno wpłynąć na wzrost poczucia bezpieczeństwa, a dzięki temu może przychylniej się zachowywać podczas wyborów, które powoli zbliżają się wielkimi krokami. Rozporządzenia będzie pilnował Inspektorat i Kadry, na wszystkich wejściach do budynku i wszystkich szlabanach do wjazdu na teren Firmy.
A więc recepta na poprawę bezpieczeństwa została znaleziona. Ciekawe, jak długo to, k…., przetrwa, stawiam, że najwyżej dwa tygodnie. Mnie to wisi, ale operacyjni, pewnie się będą przebierać w samochodach na ulicy tuż przed wjazdem do Firmy.
Gdy wychodziliśmy – lepiej nie mówić co ludzie między sobą mówili, operacyjni w szczególe, a tego co mówili nie da się, k…, cytować…..
[cdn…] podinsp. w stanie spoczynku Adam M. Rapicki