Pamiętnik Antyterrorysty – część dwudziesta czwarta

By | 21 stycznia 2022

28 sierpnia.

Przychodzę do roboty, a tu się okazuje, ze na I piętrze żałoba – wszyscy z Kierownictwa i u nas i w Warszawie siedli na Rzecznika o ten wczorajszy hit w TV. Zaraz też wezwał mnie Zastępca ds. Prewencji i kazał opowiedzieć jak było wczoraj. Szczególnie chciał wiedzieć kto wezwał telewizorów, uspokoił się, jak się dowiedział, że to ci płetwonurki – amatorzy i że to oni wezwali Policję.

Stary zaraz włączył telewizor i DVD i obejrzeliśmy tego hiciora wspólnie. Jeśli idzie o nas to najpierw były zdjęcia na środku jeziora, później jak ponton zbliża się do plaży z trupem na sznurku. Później na powiększeniach były widoczne kolejno nogi (chyba „Foki”) ubrane piankę pozszywaną dratwą na okrętkę i na ponton, a właściwie różowe łatki. W tle był głos lektora, że policjanci mają dziadowski sprzęt, ale robią co mogą (ładnie, myślę sobie), ale zaraz głos zza kadru mówi, ze to skandal, żeby gliniarze nurkowali bez aparatów i jakby doszło do wypadku to kto by za to odpowiadał. Tu stary mówi do mnie: „no właśnie”, więc mówię, że „k…. pewnie ja, bo kozioł ofiarny musi się znaleźć”. Dodałem jeszcze, że cośmy mieli zrobić – jest robota, trzeba ją wykonać.

Dalej to już było alleluja – kamera najeżdża na Rzecznika, który wyglądał bardzo godnie z gaśnicą na sznurku na szyi, a jak pytali o kryzys i mówił, że żadnego kryzysu nie ma, to kamera się tylko trzęsła, a w tle było słychać zbiorowy rechot dziennikarskich hien. Duże wrażenie zrobiły te odlatujące plakietki, w dodatku jedna upadła na psie gówno, bo akurat Rzecznik go nie zauważył. Innych pytań i odpowiedzi lepiej nawet nie cytować. Obejrzeliśmy też inne programy z innych stacji telewizyjnych, wszystkie były na mniej więcej takim poziomie, jak publiczna, tylko komentarze były jeszcze bardziej zjadliwe.

Tym niemniej stary mi podziękował, że elegancko się wymiksowaliśmy z telewizorów, obiecał też, że zrobi co będzie mógł, żebyśmy dostali porządny sprzęt. Podziękowałem i poszedłem.

Jak wróciłem okazało się, że w tzw. międzyczasie była ze setka telefonów od dziennikarstwa, chcących zrobić z nami jakiś materiał. Ciekawe skąd sk….syny mieli nasz numer, ale „Malutki” powiedział, że już ustalił, że to w biurze Rzecznika podali. Sam „Malutki” wszystkich odsyłał do Rzecznika, z właściwą sobie kulturą dodając: „shit, no comment”, jak go próbowali bardziej nagabywać. Zaraz wyciągnąłem wtyczkę telefoniczną z gniazdka, ostrzegłem chłopaków, żeby nie odbierali innych telefonów oraz uprzedziłem „Zagryzia”, by trzymał Alika w pogotowiu koło drzwi. Tu miałem rację – bo ze dwie godziny później ktoś się zaczął dobijać – przez wizjer widać było cywilów z kamerami, więc zrobiłem im „wejście”. Ja otworzyłem drzwi tak, żeby mnie nie było widać, a w drzwiach usiadł Alik, który po chwili się podniósł i wydał ryk tygrysa (tak go kiedyś „Zagryź” nauczył) – mieliśmy spokój….

31 sierpnia.

Dzisiaj przeżyliśmy chwilę satysfakcji, ale słusznie nam się, k…. należało. Jutro zaczyna się wznowienie procesu „wędliniarni” w Sądzie Okręgowym i nasze zabezpieczenie. Wprowadziliśmy sporo zmian w systemie zabezpieczenia, na podstawie doświadczeń z poprzedniej części procesu. Przede wszystkim zwolniono nas z obowiązku konwojowania bandziorów do Sądu. Oddział Prewencji wydzielił do tego celu drużynę i dwa auta. Naszych ludzi podzieliliśmy na trzy grupy pod dowództwem „Malutkiego”, „Bacy” i moim. Rano, jeszcze przed 8.00 do Sądu pojedzie „Zagryź” z Alikiem i dwóch chłopaków z grupy. „Zagryź” zrobi rozpoznanie pirotechniczne i wróci pozostając wraz z innymi pirotechnikami w pogotowiu. Reszta pojedzie drugim autem i obejmie pełną służbę. Wyszło stosunkowo oszczędnie, a jednocześnie zabezpieczenie jest pełne, tym bardziej, że skrzydło Sądu, gdzie odbywa się proces zostaje odcięte od reszty. Nowy plan zatwierdził Zastępca i wydawało się, że wszystko będzie dobrze, ale wybuchła awantura. Posłałem chłopaków, żeby zatankowali auta oraz pobrali dla ludzi na służbie obliczoną ilość zgrzewek wody mineralnej, zgodnie z planem. Wrócili bez niczego, jak poszli po asygnaty na benzynę i wodę – pani Zastępca GMT pokazała im środkowy palec – co tłumaczyła względami oszczędnościowymi – reszcie policjantów też poobcinali. Wk….łem się i z planem w ręce poleciałem do Zastępcy. Powiedziałem co nas spotkało i mówię, że chłopaki będą pracować przez wiele godzin w ciężkim rynsztunku: kamizelkach, kaskach, goglach, kominiarkach, z długą bronią. Muszą mieć się co napić. Mówię, że każdego stać w końcu na złoty pięćdziesiąt za butelkę wody, ale ja nie pozwolę ludziom na łażenie po bufetach i kawiarniach. Poza tym, mówię, że jak firma wysyła ludzi, którzy być może będą musieli strzelać, albo do nich będą strzelać, to chyba nie zbiednieje, k…., jak każdemu da butelkę parchatej wody mineralnej. Poza tym z zabezpieczenia nici, jeżeli nie będziemy mieli czym pojechać. Jest koniec miesiąca, paliwo się skończyło i bez tankowania zwyczajnie nie jedziemy, chyba, że pani Naczelnik GMT da każdemu kilka biletów tramwajowych, ale co w takim razie zrobić z bronią? Poza tym, co za, k…., porządki, pod planem się ktoś podpisał, ktoś zatwierdził, a tu ktoś inny wydaje własne ukazy. Mówię jeszcze szefowi, żeby zobaczył w jakimi stanie są nasze mundury, ludzie od dawna nie dostali nowych, a tych się nie kupi. Mundury są pocerowane, czyste, wyprasowane, bo wszyscy dbają, żeby wyglądać jak ludzie. Niech szef zobaczy na nasze buty. Wszyscy mamy buty prywatne, bo służbowe się zwyczajnie nie nadają, żeby nimi w psa rzucać, zresztą, co, k…., pies winien. Chłopaki sami sobie pokupowali porządne buty w Army Shopach, ja teraz mam na nogach buty com je lata temu ze Stanów przywiózł, jak byłem na stażu w SWAT. Stary spokojnie wysłuchał i przez sekretarkę wezwał oszczędnościową panią Naczelnik, mówił długo, bardzo długo, cytować nie będę, ale ani razu się nie powtórzył, nawet nie wiedziałem, że ma taki talent. W konkluzji kazał babie dostarczyć wodę osobiście oraz osobiście wziąć nasze auta i zatankować zgodnie z planem, a jak wszystko będzie gotowe zgłosić się osobiście i zameldować o wykonaniu.

Pozostało podziękować.

1 września.

Raniutko grupa „Malutkiego” pojechała do Sądu, zaraz też wrócił „Zagryź” z Alikiem i wydawało się, ze dzionek przejdzie spokojnie, ale, k…. gdzie tam. Telefon od Dyżurnego, że jest afera na cztery fajery – telefon z pogróżkami, że w kościele pod wezwaniem…… bomba. Akurat trwa tam trwa msza w intencji rozpoczynającego się roku szkolnego dla jakiegoś gimnazjum. Prawda, przecież 1 września, więc dzieci wróciły z wakacji, a pewnie nie lubią tego księdza, co prowadzi msze, widocznie na religii dawał dzieciom w d…. Mówię, że to g…na sprawa, ale Dyżurny mówi, że nie wygląda, telefon sprawdzał Kryminalny, oczywiście był na kartę nie do wytropienia – grupa z Kryminalnego jedzie, my musimy też. No to jazda – przyjeżdżamy na sygnałach – kościół otoczony tłumem młodzieży, zabawa na całego, nas powitali oklaskami i gwizdami, Alik wywołał aplauz. Przed kościołem księżulo gruby jak beczka, otoczony wianuszkiem zakonnic oraz dziwnych pań obwieszonych krzyżykami, różańcami – ani chybi katechetki świeckie. Przedstawiłem się grzecznie i mówię, że przede wszystkim musimy przeprowadzić rozpoznanie kościoła przez psa. Ksiądz mówi, że proszę bardzo, kościół ewakuowany, nikogo w środku (trzeba przyznać, że poradził sobie z tym sam znakomicie), ale te cywilne zakonnice podniosły larum, że jak to pies w poświęcanym miejscu, nigdy, jedna dodała „po moim trupie” – „Nie ma sprawy” – mówię, odruchowo kładąc rękę na kolbie – „możemy sprawdzać ręcznie, ale panie zdają sobie sprawę ile to będzie trwało i ile będzie kosztować. Na pewno potrwa to kilka dni, może z tydzień”…. Jeszcze dobrze nie skończyłem, jak ksiądz z przerażeniem w oczach pogonił te święte, żeby nie przeszkadzały a do nas mówi – „zapraszam i niech was Bóg prowadzi”. No pewnie, że z przerażeniem, jakby kościół był w niedzielę zamknięty – to i tacę by szlag trafił.

„Zagryź” wprowadził Alika, a korzystając z tego, że kościół był całkiem opróżniony – puścił go swobodnie. Resztę ludzi posłałem do ręcznego przeszukiwania zakamarków, stalli, ławek. Mimo wszystko zajęło nam to kilka godzin. Na szczęście czysto. Zgłosiłem proboszczowi, bardzo serdecznie podziękował, tylko jedna z bab jeszcze pomstowała, ale ksiądz zaprosił ją do środka na specjalne modlitwy w intencji „odczynienia psa” i zadał jej solidną porcję…..

Kryminalnym oczywiście nic się nie udało ustalić. Na szczęście kryminalni zdecydowanie pogonili telewizorów, bo też się zjawili. Jeszcze trzeba by było reklamy tej awantury, to będą następne przez kilka tygodni.

2 września.

Rano grupa „Bacy” pojechała do Sądu. Jakiś czas później „Baca” zadzwonił, mocno wk….ny na ochroniarzy zatrudnionych w Sądzie. Wcześniej była umowa, wynikająca zresztą z planu, że kilku ochroniarzy obok policjantów stanie na bramkach do wykrywania metalu, zarówno w hollu głównym, jak i przy wejściu do odciętego skrzydła. Tam właśnie wybuchła sprawa, bo jednym ze świadków był emerytowany oficer Policji, który zapytał dyżurnego ochroniarza o licencję. Skoro on obsługiwał bramkę i dano mu prawo zaglądania do teczek itp. – to powinien legitymować się licencją pracownika ochrony. Tamten zaczął się rzucać, dyżurny gliniarz z Sądówki wezwał „Bacę”, który zgasił „dziadka – ochroniarza”, a ustaliwszy, że faktycznie nie ma licencji poprosił o wyjaśnienie kierownika zmiany. Okazało się, że on również nie ma licencji, a w Sądzie nie ma ani jednego ochroniarza z licencją, więc „Baca” kazał im się zmywać. Kazałem „Bacy” wyłagodzić spór, sporządzić raport pisemny dla dupochrona i obiecałem, że sprawę wyjaśnię jutro, jak będzie moja zmiana. Na tym stanęło, reszta dnia minęła bez incydentów.

3 września.

Rano pojechałem z chłopakami do Sądu; wcześniej, jak co dzień był „Zagryź” z Alikiem. Przede wszystkim chciałem rozwiązać wczorajszy konflikt z ochroniarzami, ale musiałem to odłożyć. Przyjechał konwój z łobuzami, musiałem precyzyjnie porozstawiać chłopaków i policjantów z Sądówki. Było trochę delikatnych przepychanek z rodzinami, czy przyjaciółkami aresztowanych, ale jak ich wprowadzono do sali i klatek – korytarz został opróżniony, pozostali tylko świadkowie.

Dopiero mogłem się zająć konfliktem. Przede wszystkim przeczytałem raport „Bacy”, porozmawiałem z dowódcą Sądówki, a jest to facet bardzo rozsądny i rzeczowy. W pełni zresztą zgadzał się z uwagami „Bacy”, jak sam mówił najchętniej sam by się w ogóle z Sądu pozbył tych nieszczęsnych ochroniarzy, ale boi się konfliktu z prezesem Sądu; wcale mu się, k…, nie dziwię, sam to brałem. Okazało się, że zmieniono firmę ochrony wynajętą do ochrony Sądu – prześwietna firma „Pieniążek” wyjechała, a na jej miejsce, oczywiście w wyniku wygranego przetargu, z głównym kryterium ceny wybrano firmę „Luna” z jakiegoś głębokiego interioru. Ta firma już pod względem fachowości i sprawności ochroniarzy przeszła wszystko, co się dało przejść. Nie muszę dodawać, że był to – oczywiście – Zakład Pracy Chronionej. Jak się dowiedziałem, na zmianie był jeden dziadek bez nogi, dwóch bez rąk, trzech z okularami jak denka od butelek po winie – reszta też mniej więcej w tym stylu; słowem komandosi z pobojowiska po I wojnie światowej. Jak, k…, można takich ludzi zatrudniać do ochrony ogromnego i trudnego obiektu jak Sąd Okręgowy i Sądy Rejonowe, a jeszcze w czasie ryzykownego procesu prawdziwych gangsterów z I ligi. Oczywiście o kwalifikacjach ochroniarskich mowy nie ma, żadnego przeszkolenia, nic, czyli, k…., null.

Wk….ny poszedłem do Prezesa ds. administracyjnych Sądu i akurat zastałem tam właściciela tej, k…. „Luny”. Trochę pogadaliśmy, przyznał się, że jest byłym kolejarzem – dyrektorem ds. bezpieczeństwa Kolei, pociągnąłem go za język, okazało się, że był takim dyrektorem, który łaził po peronach z takim długim młotkiem i pukał w osie, więc kwalifikacje ochroniarskie ma wspaniałe. Z Kolei odszedł jak były redukcje, wziął potężną odprawę i za nią założył firmę. Osobiście nie mam nic przeciwko temu – niech każdy zarabia jak umie, ale wytłumaczyłem facetowi, że obstawa Sądu to trudne zadanie, niech powymienia tych swoich dziadków na pełnoprawnych ochroniarzy, przeszkolonych, z licencjami. Spokojnie tłumaczę, że w czasie takiego procesu w każdej chwili może dojść do poważnego incydentu, nawet najpoważniejszego z możliwych, to jest kończącego się wymianą strzałów. Facio obiecał, że coś zmieni, ale nie wierzę mu, k…. w ani jedno słowo. Jestem przekonany, że tych swoich zatrudnia tylko dlatego, żeby wyłudzić na nich dotację z PFRON-u, a płaci im na pewno mniej, niż państwo daje. Mam szacunek dla starszych i inwalidów, ale patrzeć się nie mogę na takie sk….stwo. W stosunku do tych ludzi przede wszystkim. Powiedziałem mu tylko, żeby te jego bodyguardy mi się na oczy nie pokazywały w strefie ścisłej ochrony. Prezes Sądu nie powiedział nic….

Na szczęście dzień minął bez incydentów.

[cdn…]

podinsp. w stanie spoczynku Adam M. Rapicki

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.