23 lipca.
Ale, k…., upał, żar się leje z nieba. W Komendzie nie sposób wytrzymać, tylko w kilku pomieszczeniach w Informatyce, gdzie maja klimę. W dodatku Kadry znowu od samego rana zarządziły „wielkie manewry”. Mam to w d…. Jak tylko się wszyscy zebrali zarządziłem ćwiczenia z „ratownictwa wodnego”. Zadzwoniłem na Komisariat nad jeziorem zaporowym i umówiłem się, ze przyjedziemy na ćwiczenia. Zabrałem wszystkich i pojechaliśmy. Tam spokój, żywej duszy, bo jezioro służy jako zbiornik wody pitnej dla miasta i na całej długości jest otoczone płotem z siatki, a przy Komisariacie rośnie sporo drzew, więc i cień. Ustawiliśmy auta w krzakach, chłopaki napompowali ponton, a wodni odpalili motorówkę – a mają tam elegancką motorówę z solidnym silnikiem. Część zapakowała się na łódź, część do pontonu na linie i w dwóch ratach dotarliśmy nad zupełnie ustronną zatoczkę, gdzie odbyła się zasadnicza część zajęć z „ratownictwa”. Woda czyściutka, nad wodą chłodno, cień też jest, a nawet mysz tam nie zajrzy. Jak na taki parchaty dzień wcale przyjemne spędzenie czasu, najbardziej to się tylko musi narobić „Malutki”, bo on trzyma w garści dzienniki szkoleń, to coś tam musi naskrobać – musi być lege artis….
24 lipca.
Święto Policji. Jak na dzień świąteczny – smutek i ponuractwo. Okazało się, że o naszych zaległościach różnych świadczeń nawet nie ma co marzyć. Z tego, co dzisiaj w radio powiedział minister – zaległości nie ma, najwyżej są kilkudniowe poślizgi. Rano zadzwonili z Finansów, żeby przyjść po premie. Poszliśmy razem z „Malutkim” – okazało się, że lista premiowa delikatnie mówiąc mocno się różni od wniosków, które przygotowaliśmy. Część ludzi w ogóle pominięto, nawet się nie rzucaliśmy – powiedzieliśmy, żeby tę forsę i listę wsadzili sobie w d… – „Malutki” trzasnął drzwiami i wróciliśmy do siebie.
Chwilę później zadzwonił (a) Naczelnik Kadr, co z naszymi ludźmi na imprezie na dużej sali. Zapytałem go o awanse, powiedział, żebym przyszedł (dawniej zawsze przy awansach wszyscy byli powiadamiani wcześniej, żeby sobie mogli mundury obszyć). Polazłem – znów okazało się, ze połowa ludzi awansów nie dostała, mimo że wszyscy mieli prawidłową wysługę, brak podpadek i w ogóle są wporzo. Nawet mówić nic mi się nie chciało, pokazałem tylko środkowy palec i poszedłem.
Wyglądało na to, że dzionek raczej będzie do końca ch…wy. Na szczęście zadzwonił Naczelnik Kryminalnego, że jest robota, potrzebna grupa szturmowa do zdjęcia groźnego bandziora – cały Kryminalny już jest w akcji. Poderwałem chłopaków – dowództwo oddałem „Bacy”, chociaż zabrałem się z grupą; popruliśmy dwoma Defenderami. W drodze Zastępca Kryminalnego głosił co jest grane. Dzisiaj był już czwarty w tym miesiącu napad na bank. Do sali banku wszedł młody facet, naciągnął na łeb kominiarkę i wyciągnął spluwę. Tu już nikt nie miał wątpliwości, że prawdziwą. Krzyknął „dawać forsę” i strzelił dwukrotnie w powietrze. Jednak kula zrykoszetowała i rozbiła szklany kantorek, druga trafiła w lampę – świetlówkę, która się rozleciała i zasłała wszystko odłamkami – łobuza też, a jednocześnie powstało zwarcie w instalacji elektrycznej. Gość sam przeraził się efektem i zwiał – wskoczył na motor i odjechał. Głupi – idealnie pokazał tablicę rejestracyjna monitoringowi. Oczywiście został od razu otropiony – był już na celowniku Kryminalnego. Jak podejrzewano pojechał do swojej babci na wieś – małej wiejskiej chatynki – jak podjechały radiowozy – strzelił w stronę jednego auta, ale już nie zdołał uciec. Siedzi w kuchni, chatynka obstawiona, nie ma szans. Trzeba go tylko wykurzyć.
Podjechaliśmy w biegu zajęliśmy stanowiska. Wraz z „Bacą” fajnie ukryliśmy się za rosochatym drzewem dokładnie naprzeciwko okna kuchni. Okno zamknięte, jak na złość słońce na niego dokładnie świeci – jeden odblask, nic nie widać. Ryknąłem przez megafon: „Wyłaź gnoju, łapy w górze!” Długa cisza. „Baca” mówi – wiem jak go wykurzyć, daj „negocjatora”. Wziął, odciągnął kurek i idealnie wsadził ciężką kulę w zamek okna. Okno otworzyło się, a jedna kwatera się rozleciała. Efekt duży. „Baca flegmatycznie odciągał kurek i wsadził następną kulę w lampę widoczną pod sufitem – rozprysła się jak granat. Złożył się do następnego strzału – wtedy ja krzyczę przez megafon: „Wyłaź gnoju, rzuć broń przez okno, liczę do pięciu” (to taki stary greps) – dalej głośno liczę: „jeden, dwa, trzy”, wtedy „Baca znów strzelił. K…., – dał czadu! Walnął w dymion z domowym winem, co stał na kredensie. Dymion rozk….ło jak granatem – poleciała prawdziwa kaskada. Gość ryknął: „wychodzę” – wyrzucił przez okno pistolet i stanął w oknie z rękami w górze. Dwóch chłopaków, którzy skradali się pod oknem – elegancko zakuło dziada, było po wszystkim. Chyba to nie był jego szczęśliwy dzień.
Wracaliśmy już w niezłych humorach. Szef Kryminalnego zaprosił nas na popołudnie do knajpki, gdzie ze swoimi urządzili własne święto. Jak to ładnie piszą w prasie: „zaproszenie zostało przyjęte z zadowoleniem”.
Już przy piweńku okazało się, że cały Kryminalny też olał tą oficjalną imprezę. Akurat było potrzebne słuchać mowy wiceministra chwalącego się co to jeszcze w służbach mundurowych udało się spieprzyć. My mamy swoje święto, prawdziwych glin z ulicy, a nie jakichś biurowych wywłoków. Pozdro dla prawdziwych psów….
27 lipca.
No i wyszło na to, że jestem podpadziochem, oczywiście za święto Policji. Z samego rana poszedłem do bufetu, na śniadanie, ale przede wszystkim, by posłuchać ploteczek. A było co słuchać. Okazało się, że ta wielka impreza zakończyła się sporą klapą; praktycznie olały ją wszystkie wydziały robocze. Z innych kupę ludzi awansowanych, czy odznaczanych też nie przyszło, z czego wyszła afera, bo rozkaz odznaczeniowy jest czytany w całości, a byli obecni co drugi, czy co trzeci. W dodatku w czasie „słowa bożego” kardynała zasłabł jeden z pocztu sztandarowego i klapnął na ziemię; nic dziwnego duszno jak cholera, a oni w pełnym rynsztunku. Oczywiście trzeba było wezwać lekarza, łapiduchów itd., więc podniosły nastrój szlag trafił. Komendanta nie było, bo zawczasu pojechał na urlop, a honory domu pełnił teolog – logistyk – cudotwórca.
Jak wróciłem do nas – zaraz wysłałem „Mruczka” na wywiad operacyjny. Jakiś czas później zadzwoniła sekretarka Zastępcy, że wybiera się do nas na odprawę. O, k….!
Siedliśmy zatem z „Malutkim” i kolejno pytając chłopaków zrobiliśmy taką listę – tabelkę, co i od kiedy firma zalega chłopakom, od kiedy należy liczyć odsetki + kwota łączna (bez odsetek). Aż się przeraziłem – wyszło kilkadziesiąt tysiaków, mniej więcej po 2 – 3 tys. na głowę, niektórzy więcej.
Wrócił „Mruczek” i zdał raport – okazało się, że największą porutę wywołało nie wzięcie premii. Rozumiecie – to kataklizm księgowy: pieniądze wydane z kasy, zaksięgowane, a leżą w kasie i nikt ich nie chce. Podobno ze zwróceniem tego jest więcej zachodu, niż z przyznaniem.
Faktycznie koło południa, nie zapowiedziany przyszedł Zastępca. Zwołałem odprawę całego stanu. Stary zaczął od tego, że właściwie nie rozumie, dlaczego olaliśmy imprezę, że to odbiera jako nadużycie zaufania. No to mu daliśmy listę zaległości; dla wielu chłopaków to znaczne pieniądze, liczące się w budżecie domowym, a w dodatku kwoty systematycznie rosną. Przedstawiłem (wcześniej uprzedziłem chłopaków by trzymali mordy na kłódkę) nasze stanowisko w sprawie premii. Tłumaczę, że zawsze w dużych, czy małych grupach działamy zespołowo, każdy musi precyzyjnie robić to co na niego wypada, że wszyscy się tak samo narażają, a my w końcu zawsze ryzykujemy życiem. Mówię, że nie da się rozróżnić zasług jak jeden wali taranem w drzwi, inni go ubezpieczają, a inni wpadają do środka. Jak mamy do czynienia z bombą to zawsze każdy ryzykuje. Jak ustalić czy ważniejszy jest ten co obsługuje działko, czy ten, co w kombinezonie rozbraja zapalnik. Poza tym pracujemy ponad siły, jest nas o połowę za mało w stosunku do potrzeb, sekcja pirotechniczna praktycznie się rozpadła, bo kilku doświadczonych ludzi pieprznęło robotą, nowego naboru praktycznie nie ma, a tych ludzi co pozyskałem i tak trzeba będzie lata szkolić, tym bardziej, że ci co odeszli byli szkoleni w Akademii FBI w Artesii w Nowym Meksyku, część w Izraelu, a teraz na szkolenie zagraniczne zapadł szlaban, bo nie ma pieniędzy, a obcych w ramach wymiany my też nie szkolimy, bo czego ich możemy nauczyć – wypełniania stp-ów, czy strzelania z 60-letnich P-64? To samo z awansami, wszyscy zgłoszeni mają wysługę, doskonałą opinię, to dlaczego wybrano kilku „po uważaniu”, a w ogóle kto wybierał?
Stary słuchał i widać było, że robiło mu się coraz smutniej. W końcu powiedział kilka słów, że postara się poodkręcać, co spieprzono. To ostatnie mu się wyraźnie wypsnęło, później już u mnie na kawie powiedział, że jak stary poszedł na urlop, a musiał, bo pojechał do sanatorium, to właściwie rządził logistyk – który dał taką plamę. Mówimy staremu z „Malutkim”, że żaden, k…., cywil, ani urzędas nie będzie wtykał nosa w nasze sprawy. A jak jest taki fachowiec, to niech sam pojedzie na jakąś robotę, najwyżej dziada odstrzelą i będzie spokój…
28 lipca.
W Komendzie po święcie Policji nastroje zwarzone jak cholera. Jak się okazało, wszędzie pokombinowali z premiami, a kupę osób bez dania racji pominięto w awansach. Od razu zaczęły się kwasy, obrazy i anse. U nas, gdzie ludzie się znają, lubią, mają do siebie zaufanie jeszcze jest jako tako. Zresztą niczego z „Malutkim” nie trzymaliśmy w tajemnicy, wszyscy znają wnioski premiowe i awansowe. Jak zauważyłem najgorzej to się czują – głupie – awansowani, zwyczajnie są zawstydzeni, w sumie niesprawiedliwie, ale taka jest sytuacja.
Na szczęście coś się zaczyna wyjaśniać. Wezwał mnie Zastępca ds. Prewencji, a jak przyszedłem, to okazał się miły, postawił kawę i zaczęliśmy w sumie rzeczową dyskusję. Jak mi powiedział sprawa awansów – to już klamka zapadła, ale obiecał, że ludziom to wyrówna na 11 listopada. Natomiast po rozmowie telefonicznej z szefem w sanatorium – anulował wniosek premiowy i zaczęliśmy go rozpatrywać jeszcze raz. Stary się upierał, ze oficerowie powinni dostać więcej. Na to mówię, że oficerów jest tylko dwóch – ja i „Baca”, a „Malutki” jest aspirantem na etacie oficera, przy czym „Baca” wrócił ze Szczytna na początku lipca.
Dosłownie w tym momencie wszedł Zastępca ds. Operacyjnych i też – jak się okazało – ma liczne pretensje o premie i awanse u swoich. Jak mówiliśmy o „Bacy” – od razu zaczął go chwalić za piątkową akcję – nie wiem skąd znał jej przebieg, ale pewnie mu kryminalni nawinęli. Ja bardzo chwaliłem „Bacę”, że starcie rozwiązał idealnie, zachował idealnie zimną krew, chociaż był nieco spięty – w końcu pierwsza jego naprawdę ostra robota od 6 lat po ranie w akcji, przerwie na szpital i szkołę. Uradziliśmy, że na „Bacę” napiszę ekstra wniosek premiowy za akcję, a nasze premie od razu stary zatwierdził, tak, jak proponowaliśmy – tylko kwotę inaczej podzieliliśmy.
Zaraz pochwaliłem się chłopakom co mi się udało załatwić i od razu poprosiłem „Malutkiego”, by wystukał wniosek na „Bacę”, podpisałem – poszło.
Pominiętym w awansach przekazałem, ze dostaną w listopadzie.
Nastrój się poprawił, przynajmniej kwasów u nas nie będzie, zresztą ludzie są naprawdę zakapiory, ale równi jak cholera, nawet Alik przestał powarkiwać, zwłaszcza, że pod drodze przyniosłem mu pączka. Niech się, k… prawdziwy pies razem z psami ucieszy.
29 lipca.
Ranna poczta przyniosła mi wielce osobliwy dokument, w dodatku do natychmiastowego zapoznania całego stanu. No to wezwałem chłopaków na salę odpraw, Alika też, bo w papierze wyraźnie zapisano „całego stanu” (a co Alik to nie stan?). Czytam: „rozkaz specjalny Biura Operacji Antyterrorystycznych w sprawie oszczędności amunicji strzeleckiej”…. Jak z tych mętnych wywodów zrozumiałem chodzi o to, by w czasie operacji oszczędzać amunicję, czyli jak już dojdzie co do czego to walić pojedynczym, a nie od razu całą serią na pełny magazyn. Jakem to odczytał – chłopaki wybuchnęli śmiechem. Cała grupa przeszła solidne szkolenie „izraelskie” – każdy znakomicie umie strzelać z pistoletu maszynowego – zawsze pojedynczym, ale na celownik laserowy. Tak samo, jak któryś wyciągnie glocka to też najwyżej strzeli dwa razy, chodzi zwyczajnie o estetykę, żeby łobuz miał dwie eleganckie dziurki we łbie nad lewym okiem i nad prawym, symetrycznie. Czytam dalej: „należy dążyć do zdecydowanego ograniczania ilości strzałów ostrzegawczych”. No tu się zgadzam – podstawowa zasada: „strzał ostrzegawczy w głowę i ten drugi, kierowany w powietrze”. Moich ludzi takiego katechizmu nie trzeba uczyć, ale pamiętam jak kiedyś musiałem wystąpić jako ekspert w postępowaniu dyscyplinarnym gliniarza z drogówki. Jakiś zatrzymywany łobuz próbował przejechać jego kolegę i dał w długą. Mój klient wyciągnął P-83 i wywalił w powietrze 7 pestek – jako ostrzegawcze, a później jeden strzał na serio i … został z zamkiem z tyłu i japą rozdziawioną jak wrota od stodoły ze zdumienia. Nie muszę dodawać, że drań zwiał a parę kilometrów dalej rozjechał staruszka – przechodnia.
Skądinąd zdziwiłem się stanowisku stolycy – najpierw parę tygodni temu załatwili ekstra amunicję do szkolenia ogniowego, a teraz piszą o liczeniu każdej pestki, która kosztuje 90 groszy. Nic, dalej nawijam: „Baca” słyszał? W piątek karygodnie zużyłeś trzy pestki ’44 magnum po 5 zł sztuka. Trzeba było kamieniami rzucać marnotrawcu jeden….
Rozpuściłem chłopaków, a tu zawitał w nasze skromne progi nieoczekiwany gość – Rzecznik Prasowy w całej okazałości. Poczęstowałem dostojnego gościa kawą i zamieniłem się w słuch. Otóż okazało się, że w niedziele na stadionie urządzają różne tam pokazy „sprawności Policji”, a my mamy być gwoździem programu. Takiego wała – mówię grzecznie – od lat obowiązuje rozkaz Komendanta Głównego, żeby do takich sztuczek kategorycznie nie używać ateciaków, poza tym co my małpy, żeby nas pokazywać w propagandowym cyrku? Na to gość się zaczął rzucać – „chodzi o wielką rzecz, zaprezentowanie sprawności Policji, PiAr” itd. w tym stylu. No to grzecznie powtarzam: „jakem, k…., powiedział, że nie to, k…., nie, a jak się komuś, k…., nie podoba – to niech złoży raport skargowy w składzie węgla na ul. Opałowej 2”. Tu gość podniósł głos grożąc, że tego tak nie zostawi – ale trochę spuścił z tonu jak „Malutki” zaczął manewrować przy przedramieniu, do którego ma przymocowaną pochwę „Fairbana”. Rozmowę zakończył zresztą „Malutki” – poprosił „Zagryzia” i mówi: „poproś Alika, żeby pokazał naszemu gościowi drogę do drzwi” – „Zagryź” coś tam świsnął pod nosem, Alik (który spokojnie leżał na kanapie słuchając z netu bluesa) w jednej chwili zamienił się we wk….nego tygrysa – dostojny gość mało w drodze gwiazdek z pagonów nie pogubił….
[cdn…] podinsp. w stanie spoczynku Adam M. Rapicki