7 grudnia.
Dziś, psiakrew miałem cały dzień wyjęty z życiorysu. Spędziłem go uroczo bo na poliklinice, gdzie zrobili mi serię różnych badań. Wynika z nich niezbicie, ze konowały nawet nie wiedzą dlaczego i na jakiej podstawie prawnej żyję, bo wedle wiedzy lekarskiej powinno mnie od dawna nie być. Oczywiście zaproponowano mi natychmiast zwolnienie lekarskie i bardzo byli zdziwieni, że nie chciałem. Pewnie, że nie, dopiero bym się w domu wykończył. Za to – jak zwykle dostałem komplet recept, więc zawadziłem o aptekę, gdzie bardzo miła pani magister o wyrazie twarzy plutonu egzekucyjnego od razu zapytała mnie, czy mam, k…., żyrantów. Nie miałem, ale mówię, ze liczę na to, że jestem wypłacalny. Rzeczywiście zostawiłem w aptece kupę forsy. To wielka zdobycz socjalna Policji. A starzy opowiadali, że dawniej gliniarze leczyli się całkiem za friko, łącznie z lekarstwami. Ale to było dawno i te – oczywiście niesłuszne czasy – słusznie minęły. Teraz każdy może zdychać za własne, ciężko zarobione pieniądze. K…., czy nie taniej wyjdzie jeden nabój za ledwie 1,10?
8 grudnia.
Jeszcze nie zdążyłem wypić kawy, jak zadzwonił (znaczy się przyszła sekretarka) Zastępca ds. Prewencji i wezwał mnie do siebie. Zastałem tam dwóch oficerów – komendanta powiatowego i zastępcę z N. Proszą o pomoc. Zaczęli nawijać. Mają w powiecie ogromne kompleksy leśne, jeden częściowo objęty parkiem narodowym. Od pewnego czasu ktoś im urządza kłusownictwo, ale nie takie jak to zawsze górale robili – wnyki, czasem jakiś pojedynczy „Sabała” ze strzelbiną – ale zmechanizowane polowania dokonywane przy pomocy ostrych samochodów terenowych ze szperaczami, albo quadów. Rozjeżdżają leśne ścieżki, zwierzynę oślepiają szperaczami i walą z jakiejś ostrej broni, kulowej – chyba typu sportowego. Nie wykluczone, ze posługują się noktowizorami. Zatłukli tak sporo zwierzyny – saren, jeleni, danieli, dzików, a ostatnio gajowy natknął się na resztki po rysiu (który jest już prawdziwą rzadkością). Jeszcze kilka miesięcy temu pojawiało się kilka niedźwiedzi, ale teraz nie tropi się żadnego, musiały przejść za granicę. Faceci są bezczelni, kilkakrotnie doszło do ostrzelania gajowych i leśniczych, a ostatnio posłany do wioski wcinającej się w las radiowóz wrócił z dziurami po kulach, stąd już wiadomo, że to broń sportowa o małym kalibrze, ale wielkiej precyzji i szybkości początkowej. Warszawa nie umiała określić rodzaju broni – pocisk odesłali, tu Komendant pokazał pocisk w wacie w pudełeczku. To może być spora operacja mówię staremu, spróbujemy coś zaplanować, a jaka jest szansa na helikopter. Pomyślimy, zobaczymy, mówi szef, jak zdołacie coś sensownego zaproponować, to nie wykluczone.
No to wziąłem obu komendantów do siebie, rozłożyliśmy mapy i zaczęliśmy deliberować. Przede wszystkim „Malutki” od razu zidentyfikował pocisk – 0,22 winchester magnum, „ukochany” nabój zabójców mafijnych. Faceci opowiedzieli, że mają przypuszczenia kto takie numery wyprawia – jest grupa rozparzonych forsą biznesmenów, z grupą zaprzyjaźnionych z nimi polityków. Czują się bezkarni i bezczelni. Stan osobowy jest nieźle rozpoznany, ale nic poza tym. Nie ma o czym gadać nad mapami – wziąłem „Bacę” i „Malutkiego”, rulon map, komendanci wsiedli w swoje auto i pojechaliśmy do Nadleśnictwa.
Pogoda, że psa nie wygoń, cały czas pada, temperatura ok. 3 st. mgła. Zaraz po wyjechaniu z Komendy trafił się drobny incydent. „Krótki”, który prowadził auto – nagle gwałtownie odskoczył w lewo i zahamował tak, że nam mało głów nie porozbijał, Odkręcił szybę i ryknął: „Jak łazisz, ty pasztecie jebany!” Następnie zjechał na chodnik, zatrzymał się, wyciągnął notatnik z kieszeni i coś gryzmoli. Pytam co jest? „No wyleciała mi zza autobusu, mało k…., nie rozjechałem, a auto czysto umyte”. „Ale co tam skrobiesz?” – „Piszę wynik – stronę pouczono” – odparł z godnością właściwą ludziom ciężkiej pracy.
Dotarliśmy do Nadleśnictwa, zjawił się też dyrektor Parku Narodowego. Obaj faceci mają z tymi draniami coraz większy kłopot, tym bardziej, że oni zaczęli strzelać do gajowych i leśniczych, niby nie tak, żeby zabić, ale postraszyć; trzeba tylko czekać wypadku. Góry teraz puste, ruch turystyczny zacznie się dopiero koło świąt, jeśli spadnie śnieg – nawet miejscowi się teraz w góry nie zapędzają. Zaproponowałem jeszcze, by Komendanci porozumieli się ze Strażą Graniczną, szczególnie poprosili o pilota – jest tam fajny chłopak, pracował u nas w Komendzie, ale uciekł, bo mu nasz komendant nie pozwolił latać, a miał uprawnienia pilota – więc uciekł do Straży, gdzie lata i awionetką, i helikopterem. Na mapach dokonaliśmy analizy terenu, na naszych nanieśliśmy uwagi odnośnie możliwości przejazdu, dróżkach itp. oraz miejsca otropienia kłusowników. Park da kilku ludzi ze straży parku, mają broń myśliwską i krótką, a przede wszystkim kilka niezłych quadów. Poza tym znają teren na wyrywki.
Komendanci przygotują plan – jak nadejdzie czas zorganizujemy większą akcję. Będą niezłe łowy.
Wznieśliśmy herbatkę z miejscowym ludowym wyrobem („Krótki” bez wyrobu) i ruszyliśmy do bazy.
9 grudnia.
Ale mamy dzisiaj udany dzień. Zaraz z rana dostaliśmy wiadomość z GMT, że możemy odebrać lodówki, które zamawialiśmy. Bomba! O lodówki staraliśmy się od dawna, zaczęliśmy pisać wczesną wiosną. Chodziło nam o zwykła lodówkę i chłodziarkę samochodową, taką na zapalniczkę. Początkowo wszyscy nas odwalali, bo na co nam lodówki, ale jakiś mądry człowiek poradził, żebyśmy się starali o „szafy chłodnicze do przechowywania delikatnych materiałów wybuchowych”. Poskutkowało. Nie udało się tych zakupów zrealizować wiosną, a szkoda, zwłaszcza jeśli idzie o samochodową, chociażby z racji wyjazdów na poligon, ale teraz, pod koniec roku okazało się, że mają sporo pieniędzy (których cały rok nie było) do wydania i muszą wydać, bo jak przejdą na następny rok – to przepadną. Szef GMT wręcz prosił, żebyśmy wzięli te lodówki. Jakoś daliśmy się ubłagać. Niby koniec jesieni, zima w natarciu, no ale jakoś sobie poradzimy z zagospodarowaniem. W końcu nawet w zimie trzeba coś tam schłodzić, np., przechować opłatki. Posłałem chłopaków po asygnatę i do magazynu. Przywieźli piękną, dużą lodówkę i drugą elegancką samochodową, wcale sporą – będzie na co najmniej na 20 puszek, chciałem napisać lasek materiału wybuchowego. Te samochodową kazałem zaraz „Zagryziowi” wpisać na stan ambulansu pirotechnicznego, a dużą wnieśliśmy do magazynu broni. „Majster” zaraz przykleił „kropelką” dwa kapsle od piwa – żeby były na plomby plastelinowe, uciął kawałek sznurka. Tu klops, okazało się, że nie ma plasteliny (to aktualnie towar bardzo deficytowy), ale znalazło się rozwiązanie – dwie małe kluseczki Semtexu. Na drzwiach „Majster” przykleił na górze trupią czachę z piszczelami, a pod spodem tabliczkę „Uwaga niewybuchy”. Teraz jest bezpiecznie i tajnie. Można pomyśleć jakież to materiały trzeba będzie chłodzić.
10 grudnia.
Rano przyszedł do mnie „Baca”, który powiedział, ze na podstawie map i własnego rozeznania terenu, który nieźle zna „coś wykoncypował” odnośnie do możliwości zorganizowania skutecznej zasadzki. Powiedział, że chciałby jeszcze coś sprawdzić i pogadać z ludźmi w terenie. „Pewnie” – zgodziłem się, kazałem mu wziąć „Krótkiego”, a na dodatkową prośbę „Dziurkacza” i pojechali. Jakoś tak pół godziny po ich wyjeździe zadzwonił Komendant z N. prosząc o spotkanie, gdyż – jak mówił – jego ludziom udało się coś ustalić. Ucieszył się, jak dowiedział, że „Baca” jest już w drodze.
Siadłem do kompa chcąc zając się zaległymi papierami, aż tu nagle ślepa furia spadła na naszą cichą i spokojną grupkę. Okazało się, że to „Malutki” wszedł do magazynu uzbrojenia, żeby napawać się naszym nowym łupem i zauważył brud na jednym MP na stojaku, a na drugim nawet ślady błota. W dodatku koło stojaka na broń znalazł papierek po cukierku, rozgniecionego peta a do stojaka przyklejoną rozgniecioną gumę do żucia. Cóż świątynia i sanktuarium „Malutkiego” zostały zbezczeszczone. Całe bractwo poganiane rykiem „Malutkiego” rzuciło się do czyszczenia broni, porządkowania magazynu i w ogóle wielkich porządków, prztykanych pokrzykiwaniem: „Burdel, k…., gnoje, świnie nieskrobane itp., widocznie „Malutki” odkrywał dalsze oznaki rozprzężenia w magazynie. Ryczał tak głośno, że nawet Alik na chwilę się obudził, ale przekręcił się na drugi bok i drzemał dalej.
Cóż jak wszyscy, to wszyscy – ja też przetarłem swojego gnata i zakonserwowałem od nowa.
Porządek musi być!
11 grudnia.
Wygląda na to, ze „Baca” z chłopakami przywieźli kupę niezłych pomysłów. Przede wszystkim w porozumieniu z Nadleśniczym ustalili najbardziej prawdopodobne miejsca przemieszczania się nowoczesnych kłusowników, a w szczególności drogi leśne, którymi się poruszają. Jedna z nich przechodzi w płytkim wąwozie, głębokim na jakieś 0,5 m., gdzie znajdowano ślady quadów. W tym miejscu dróżka przechodzi przez sporą polanę, na skraju lasu znajduje się zrujnowany szałas. Jakby to miejsce oświetlić, np. z helikoptera – byłoby kapitalnym miejscem do ostrzału ze snajperki; na pewno dałoby się przestrzelić jedną, a może nawet dwie opony. Goście znaleźliby się w sytuacji dokładnie takiej, jak sami ustawiali zwierzynę. Chłopaki z sekcji Kryminalnej i PG z powiatu ustalili przypuszczalny skład grupy. Organizatorami polowań najprawdopodobniej są dwa bracia – biznesmeni w branży budowlanej. Mają dwa zakurwiste domy, właściwie rezydencje otoczone murami. Obaj na pewno maja jeepy i przyczepy do quadów. Faceci lata spędzili w USA, wrócili jako przesiedleńcy, ich majątek przyjechał statkiem, pewnie wtedy przywieźli broń. Komendant powiatowy od dawna szukał coś na nich, wie że kręcą lody na różnych przetargach, ale powiat dla nich za słaby.
Z tymi rewelacjami „Bacy” poszliśmy do szefa CBŚ-u – aż zapiał z zachwytu, że pojawił się taki materiał. Jeśli da się ich zatrzymać za kłusownictwo – to i inne sprawy im się przyklepie. Oczywiście obiecał pomoc w namierzaniu łobuzów. Jeszcze jedno – wedle chłopaków z sekcji Kryminalnej z powiatu – goście najczęściej urządzają różne spędy w noc z piątku na sobotę. Cholera, dzisiaj nam się na pewno nie uda nic zorganizować, ale za tydzień – będzie polowanko…
[cdn…] podinsp. w stanie spoczynku Adam M. Rapicki