26 lutego.
No, kurczę, ciężko było; ostra robota, ledwie mogę usiąść i popisać. Zaczęło się wczoraj, pod koniec pracy, wpadł Naczelnik CBŚ i ryczy: „Bierz chłopaków, mamy realizację”. Jak opowiedział, wytropili wyjątkowego skurwiela, pół Polaka, pół Francuza z Marsylii, jednego z szefów międzynarodowej mafii (narkotyki, wymuszenia itd.). Siedzi u siostry w małym domku pod miastem; przyjechał na lewych papierach. Poszukiwany międzynarodowym listem gończym, ma europejski nakaz aresztowania, Interpol aż piszczy, szukają go też inne policje. Mówię fajnie, ale jak my tam dojedziemy – benzyny ani kropli. Gość mówi, że u niego też sucho; poszliśmy razem do Naczelnika GMT, aleśmy się dowiedzieli, że realizacje to trzeba planować z trzymiesięcznym wyprzedzeniem, mieć plan na piśmie, zatwierdzenia – benzyny nie da, ale możemy złożyć podanie. Ten z CBŚ-u powiedział, żeby je sobie wsadził w dupę i wróciliśmy do mnie. Znalazło się rozwiązanie – gość miał na kontakcie taksówkarza, pożyczył trochę pieniędzy z PG i Kryminalnego, operacyjnych znaczy się, dołożył ze swojej puli i pojechaliśmy taksówką na dwa kursy. Nazywało się to, że za wystawienie „klienta”. Obstawiliśmy chałupę, przed stodołą nieziemska fura na szkopskich blachach, cisza, spokój. Czekamy do wieczora, widać w domku tylko dwie osoby. Cholera wie, czy gość może być uzbrojony, wiadomo, że niebezpieczny. Lepiej go wywabić. Obstawiliśmy tę furę, pomajdało się nią trochę, włączył się alarm. Gość wyskoczył do auta. Klasyk, k…, szyita, dres, adidasy, obwieszony złotem, łysy, napakowany aż mu sterydy kapią z uszu – pełny ABS (absolutny brak szyi). Jak alarm zgasł – wyskoczyliśmy ze wszystkich stron. Jak nas zobaczył, no trudno mam taki raczej starszy stan osobowy, średnia 53 lata, to dostał czkawki ze śmiechu, no tośmy go w siedmiu rozłożyli, skuli, nasz. Co, k… dalej? Daję po radiu do Dyżurnego, żeby jaką furę podesłał, mówi, że może za kilka godzin, bo ma na 800 tysięczne miasto jeden radiowóz. Nie wiadomo, czy gość nie ma jakich kumpli. Mówi się trudno – do juliowozu gada i jazda do Komendy. Po kilku kilometrach zaczął rzęzić, że go nogi bolą, nawet powiedział, skurwiel, że może nam fundnąć taksówkę, tylko żeby mu oddać komórkę. Na to „Zadzior” mówi do gnoja: „co, śpieszy ci się”. Gość, że tak, to „Zadzior” go z łokcia w nery i mówi: „wyj, k…., to pojedziemy jako uprzywilejowani, będzie szybciej”.
Popatrzcie. jako to rozpuścili złodziejstwo. Przed laty taki dostałby ze dwa butapirazole i sam wskakiwał do III klasy nyssana; później jak wprowadzili transportery, to w klatce były nawet wyściełane siedzenia, to taki gnój jechał jak basza jaki.
Skądinąd popatrzcie: tego rządu co kiedyś zaczął te jaja z policją to już pies z kulawą nogą nie pamięta, ale taka minister, Pitera jej było, to sobie zbudowała wiekopomny pomnik. Otworzymy komisariat na Marsie, albo jakim Wenusie, to tam też będą jeździły juliowozy…
Ciężko było, bo k…, daleko, ale na rano doszliśmy. Po radiu dali znać, żeby go od razu do prokuratury, bo przyjechali specjalnym samolotem faceci z Francji po niego. No to do prokuratury, wchodzimy – kazali iść do wojewódzkiego, wszedłem sam, z gadem. Tam siedzi wojewódzki prorok, jakaś ślicznotka (później wyszło, że tłumaczka) i Francuzi: dwóch facetów o wyglądzie arystokratów, z Surete, jeden młody w mundurze GIGN (swój, znaczy się specjalny) i z bronią oraz zasuszony starowina, metr pięćdziesiąt wzrostu, z kozią bródką – Prokurator Republiki. Zaczął nasz prorok, kazał mi rozkuć gościa i pyta go jak się czuje! No to tamten zaraz zaczął nawijać, jakeśmy go to potraktowali, nieludzko znaczy się, wlekliśmy go po śniegu w adidasach. Prorok nie posiadał się z oburzenia, zaczął patrzeć na mnie jak na psie gówno, tamtemu kazał przynieść herbaty i dał mu papier i długopis, żeby napisał skargę. Facet się rozczulił, siedział, pisał, ślozy mu na papier kapały, napłodził tak ze trzy kartki, a prorok dogadywał mi, że on nie pozwoli na takie łamanie praw człowieka i obywatela, że zostanie wdrożone postępowanie i najsurowsze konsekwencje.
Żabojady siedziały spokojnie, popijając kawkę, nic nie rozumieli, jak na tureckim kazaniu, to nasz kazał tłumaczce opowiedzieć, co jest grane. Na to ten staruszek wyciągnął z aktówki stertę papierów i kazał przetłumaczyć, że chcą gościa przejąć jak najszybciej, protokoły są gotowe, bo im się śpieszy, na lotnisku czeka samolot Ministra Spraw Wewnętrznych (ma się rozumieć Francji) i grzeje silniki. Podpisali i wymienili papiery, po czym ten mały mówi, że jeszcze muszą gościa przesłuchać „według procedury francuskiej” i wyciągnął laptopa, otworzył, coś tam postukał, a następnie zaczął rozmawiać z „klientem”, oczywiście po francusku, tamten coś odpowiedział, zrozumiałem tylko: „non”. Na to wstał ten starszy arystokrata z Surete i lu go w mordę, a ten młodszy mu dwa razy kantem po miejscu na szyję; ten z GIGN jak gościowi zasunął fangę w bebech – to aż go przeniosło ze dwa metry z krzesłem i rozpłaszczył się na ścianie jak żaba. Nasz prorok schował się za szafę, a tłumaczka weszła pod biurko. Ze ściany najpierw spadły resztki krzesła, a później „klient”, jeszcze ziemi nie dotknął, jak zaczął trajkotać, staruszek ledwie nadążał z przebieraniem palcami po klawiaturze. Pół godziny jak było po wszystkim, wydrukowali z laptopa protokół i dali mu do podpisania, na czworakach. Dopiero wtedy kazali mu wstać, skuli gościa i mówią, że jadą na lotnisko. A, tę skargę na nas to kazali mu zjeść. Herbatę mu zabrali. Zawsze mówiłem, że nie ma jak procedury starej, sprawdzonej demokracji (no ćwiczą przecież z 250 lat).
Nasz 01 znalazł się bardzo ładnie – pożyczył żabojadom służbowego merca (czekał pod prokuraturą) i dał konwojówkę z nowiutką suką… no i pojechali na lotnisko. Później mówił mi ten z konwojówki, że nie jest pewny, ale chyba gościa wpakowali do luku bagażowego….
Ruszaliśmy do Komendy, jak pod prokuraturę podjechał 01 z rzecznikiem i telewizorami i zaczęli głosić sukces policji. Rzecznik chciał, żebym coś powiedział do kamery, ale powiedziałem, żeby mnie pocałowali…
W Komendzie przyszedł Naczelnik CBŚ-u, z flaszencją ma się rozumieć; uradziliśmy, że napiszemy wniosek premiowy… pewnie gówno da, ale co szkodzi spróbować….
27 lutego.
Oj, mamy, k… kłopot i to poważny. Z samego rana doręczono najnowszy ukaz z Komendy Głównej, że w terminie przedwczorajszym musi się przeprowadzić dodatkowy egzamin dla wszystkich policjantów ze znajomości przypadków, pies je jebał, użycia broni. Podobno ktoś tam kogoś w Polsce postrzelił niezgodnie z przypadkiem – to wszyscy, k…, muszą cierpieć. To jest problem. Jak zaczynałem służbę tych, k…., przypadków było 9 (słownie dziewięć), więc na szkółce można było wszystkie wykuć na blachę. I tak to sobie ułatwiliśmy, bo jeden z kumpli napisał taki wierszyk (do dziś pamiętam):
Niech pamięta każdy glina,
Gdy ze spluwy grzać zaczyna,
Że jest blisko do odsiadki,
Gdy przekroczy się przypadki.
Zapamiętaj w główce ciasnej,
Że w obronie tylko własnej,
Lub zamachu na innego,
Możesz oddać strzał do niego.
Drugie prawo zaś wynika,
Względem twego przeciwnika,
Który, co właściwe typkom,
Nie odrzuci broni szybko.
Trzecie gdy ci broń zabiera,
Choć na niego się wydzierasz.
Czwarte, gdy ci drań ucieka,
Piąte – gonisz go z daleka,
A on rabuś oczywista,
Szpieg, podpalacz, terrorysta,
Lub dywersant czy zabójca,
Goń go chłopie choć do Grójca.
Szóste gdy go wiezie suka,
A on w suce dziury szuka,
By dać dyla do mamusi,
Pewna próba być to musi.
Siódme skok na urządzenia.
Ósme dla ratunku mienia.
A dziewiąte, dobrze liczę,
Gdy przekroczyć chce granicę.
Możesz wtedy pomóc chłopu,
Razem z żołnierzami WOP-u.
Nim spamiętasz mam nadzieję,
Że ci lufa zardzewieje.
Ileś tam lat później zaczęli poprawiać te k…skie przypadki, co nowelizacja ustawy to dalej. Z 9 się zrobiło 12 (+ podpunkty), a później …. poszło. Co sejm i która, k…., opcja to nowe ułatwienia, uproszczenia i przypadki. Jak pamiętam, gdzieś tak jeszcze w latach 70-tych XX wieku ONZ zaleciła, by wszystkie policje świata wprowadziły tylko jeden przepis: „Gdy środki przymusu bezpośredniego okazały się nieskuteczne, lub ich użycie nie było możliwe – policjant ma prawo użycia broni palnej w sytuacji zagrożenia życia i zdrowia człowieka, dla zapobieżenia takiemu zamachowi, albo w celu powstrzymania bezpośredniej ucieczki sprawcy takiego czynu”. I chwatit’. Większość policji na świecie ma taki przepis i sobie jakoś radzą.
Naszym ojcom, k…, narodu, oczywista jakiś tam ONZ nie podskoczy, więc jak zaczęli poprawiać te przypadki, to przez 30 lat zrobiło się ich 89, przy czym wiele z podpunktami. Nawet widać, co kto naprawiał, jak rządził. Najwięcej czadu dały kopane ekologi. No bo jak tłumaczyć np. 72 przypadek: „W wypadku ukrycia się sprawcy na drzewie, używając broni palnej należy zapewnić bezpieczeństwo ptaków i miejsc lęgowych, z listy „Natura 2000”.
Albo taki przypadek 81: „W wypadku ukrycia się sprawcy w gawrze niedźwiedzia, przy użyciu broni palnej należy zapewnić bezpieczeństwo niedźwiedziowi, zaś w wypadku niedźwiedzicy z małymi – użycie broni jest zabronione”.
I to jest to, wyobrażacie sobie złodzieja, który wparowuje go gawry niedźwiedzia, oczywiście w czasie obecności głównego najemcy. Chyba, żeby użycie broni skróciło jego cierpienia…
Ale śmiech śmiechem – egzamin ma być, całe 89 przypadków (z podpunktami) na pamięć i blachę.
Zawołałem „Łysego” i zarządziłem naukę. Poszliśmy do sali gimnastycznej, wskoczyliśmy w kimona, ma się rozumieć ukłon, później wiązanka kata, a później wszyscy zasiedli w pozycji kwiatu lotosu. „Łysy” czytał przypadek, wszyscy głośno powtarzali, i buch mordą w matę, następny przypadek itd. Nastrój się zrobił taki raczej poważny, jak w lamaistycznym klasztorze, wszyscy skupieni siedzieli i mruczeli….
Później zrobiliśmy egzamin – najpierw „Mruczek” (bo najprzystojniejszy) poszedł do szefowej szkolenia i dał jej perfumy, trochę poczarował i mieliśmy oryginalne testy. Zaznaczyło się nakłuciem szpilki kropkę na prawidłowej odpowiedzi, „prywatnie” skserowało, i już na oficjalnym egzaminie Kompania zdała na celująco. Na nas nie ma silnych….
28 lutego.
Miła rzecz. Przyszedł do mnie Naczelnik CBŚ-u z wnioskiem premiowym po tej realizacji francuskiego gangstera. Podpisaliśmy obaj i poszedł z tym najpierw do Zastępcy ds. operacyjnych, a później obaj do 01. 01 przyjął ich bardzo elegancko, kazał nawet sekretarce zrobić kawę (bo sekretarka 01 ma dyspensę na czajnik). Niestety, chłop biadolił, że fundusz premiowy skończył mu się 17 lat temu, a i to Ministerstwo grozi obcięciem dalszych. Mimo wszystko ocenił, że wniosek zasługuje na uwagę. Powiedział, że załatwi z Prezydentem miasta i pośle go do MOPS-u, to na pewno coś się uda.
No i pozostaje czekać. Nawet się umówiliśmy z chłopakami, że jak MOPS kopsnie kasę to sobie coś odłożymy, kupimy sobie zgrzewkę papieru toaletowego, może nawet na kostkę zapachową starczy, Oj stary, rozmarzyłeś się….
1 marca.
Hej, hyr poszedł po Komendzie z racji naszego sukcesu przy okazji extra egzaminu z, pies je jebał, przypadków. Od razu posypały się zamówienia na szkolenie i pomoc. Eldorado, odkrywkowa kopalnia złota. To potraktowaliśmy dwojako. Swoim, czyli Kryminalnemu, CBŚ-owi, PG, Doch.-Śledczemu i Kryminalistyce w zaufaniu daliśmy przygotowane testy (bez warunków wstępnych). To szczere chłopaki, zawsze żyliśmy w symbiozie, to jak będą mogli to się zrewanżują.
Natomiast za szkolenie reszty – zabraliśmy się z wielką powagą. Po serii rozmów i uzgodnień – musiałem rozesłać wszystkich chłopaków, by znosili urobek. Czego tam nie było: ryzy papieru, spinacze, zszywki, atrament do drukarki, długopisy, dostaliśmy też kilka puszek porządnej emulsji, to sobie wyremontujemy salę odpraw, naprawili nam prysznic, słowem nastała era prosperity.
Oczywiście głównym koordynatorem szkoleń został „Łysy” i jego snajperzy. „Łysy” to świetnie zorganizował. Wszystkie wydziały administracyjne, gaciowe itd. zgromadził w największej sali konferencyjnej na II piętrze. Wszystkie! Musieli się zgłosić i Rzecznik z biurem i Sekcją Analiz Prasy i Archiwum – tu wyobraźcie sobie zdarzenie, znaleźli jednego dziadka, co to już nikt nie wiedział, że istnieje, myśleli, że poszedł 3 lata temu na emeryturę, a on tkwił za jakimś regałem i kolekcjonował sterty papieru. Przyszedł też nasz kapelan – bądź co bądź etat inspektora. Zaczęło się dzięki temu od modlitwy w intencji. Później szkolenie właściwe. „Łysy” najpierw scharakteryzował wielkość pomysłu z egzaminem oraz konieczność absolutnie precyzyjnego przyswojenia na pamięć „przypadków”. Zagroził surowymi konsekwencjami. Następnie kazał im ze sznurka i guzików od spodni porobić różańce, jako pomoc naukową. I od razu nastrój w Komendzie się zrobił taki raczej poważny. Wszyscy snują się po firmie, przebierają palcami po paciorkach i mamroczą. Szczególnie to widać na korytarzach, bo tam wykręcili normalne żarówki a na to miejsce (oczywiście dla oszczędności) powkręcali żaróweczki od „wiecznych lampek”, takich co to wieszają w kościołach pod obrazami. Mówię wam – nastrój jak w klasztorze jakim.
Na głównym szkoleniu nie było BSW – oni próbowali załatwić to odrębnie. Dzwonił do mnie szef BSW, że chciał się porozumieć, przyszedł do nas, ale go pies nie wpuścił; nie posiadał się z oburzenia, chociaż w rozmowie miękł i obiecywał amnestię, ale i tak mu nie uwierzyłem. Zresztą nie mam mocy przerobowych. Faktycznie, mówił mi „Zagryź”, że Alik wrócił ze spaceru z kawałkiem portek z dupy w mordzie, bardzo zresztą z siebie zadowolony. To problem, mam nadzieję, że nie potargał dupy do krwi – trzeba by psu zafundować serię bolesnych zastrzyków przeciw wściekliźnie. Kazałem „Zagryziowi” obejrzeć psu dokładnie mordę i w razie potrzeby nawet zdezynfekować.
A teraz siedzimy jak króle, popijamy kawkę i liczymy łupy. W sumie to pierwsza faza – zapewniłem udział chłopaków w komisjach egzaminacyjnych, będą poprawki, to znowu co zarobimy….
2 marca
Gdzieś tak koło 9.00 zadzwonił beznumerowym Oficer Dyżurny, że mam alarm. W Urzędzie Skarbowym w kiblu znaleźli jakiś bardzo podejrzanie wyglądający pakunek i muszę natychmiast wysłać grupę rozpoznawczą pirotechników. Mówię, nie ma sprawy, ale daj furę, na to Dyżurny, że fury nie da bo mu nie wolno, a zresztą nawet jak się spali Urząd Skarbowy to co, kogo to będzie obchodziło. To mówię: „Mnie, bo to mój Urząd Skarbowy, mam nadpłatę podatku do zwrotu, to jak ich wykurwią, to kto mi, k…, zapłaci”. Na to Dyżurny mówi, że to zmienia postać rzeczy, więc chłopaki nie pojadą juliowozem, ale da im bilety na tramwaj ze specjalnej puli, na psa dwa. No to poderwałem chłopaków, „Zagryź” wziął Alika na smycz i poszli na przystanek. Nie minęło pół godziny dają mi po radiu, że jest bomba. Alik wystawił w sposób nie budzący wątpliwości, duży pakunek w kiblu na parterze koło dziennika podawczego, jak wykurwi to cały budynek pójdzie w pizdu. Trzeba zorganizować ewakuację, przywieźć resztę grupy i ciężki sprzęt. Wskoczyłem w swoje auto i pojechałem. Faktycznie w kiblu duża torba, Alik warczy. No to po radiu do Dyżurnego. Mówię, że trzeba przewieźć sprzęt i resztę grupy, a przydał by się pluton Prewencji do ewakuacji i obstawy. Dyżurny wpadł w furię, mówi, że ma poważną aferę polityczną, na którą posłał jedyny radiowóz i trzy kompanie Prewencji, helikopter też leci. Mówię – mam bombę, a ten: „Bomba to pikuś, rozumiesz, senatorowi z partii rządzącej uciekł kot, teraz wszyscy gliniarze chodzą między domkami i wołają „kici, kici”. Jak się kot nie znajdzie to nie będę miał żadnego ani auta, ani człowieka”. Poradziłem mu, żeby ściągnął Kryminalny, niech ustalą, czy w okolicy nie mieszka jaka kotka, w końcu marzec.
Jesteśmy na miejscu – pracownicy wychodzą, podesłali mi do pomocy dwóch dzielnicowych, właśnie dojechali juliowozem, Alik warczy. Co chwila po radiu do Dyżurnego. Minęło ze trzy godziny – jest wiadomość od Dyżurnego: kot się znalazł (rzeczywiście Kryminalni go namierzyli u kici) – „dziwka”, mówię, ale jedzie pluton Prewencji i auto po sprzęt. No to kazałem mu jeszcze na dole w kiosku kupić paczkę prezerwatyw (na rachunek), bo nam wyszły, rzucił k…., ale tłumaczę, że z zakupów wycofali nam prezerwatywy (nawet była kontrola), a bez nich działko wodne nie będzie działać.
Pół godziny później przyjechał pluton Prewencji – zorganizowaliśmy już bardzo sprawnie ewakuację, chłopaki obstawili budę; jedzie reszta grupy. Przywieźli rentgen, działko, kombinezon. „Dzięcioł” od razu wlazł w kombinezon – sprawdził rentgenem – bingo, na pewno bomba i to duża, jest zapalnik i jakiś mechanizm czasowy. Ustawiło się działko – odpaliliśmy zdalnie z podestu schodów – rozkurwiona. „Dzięcioł” sprawdził – była spora paczka dynamitu – wyglądał na amonit skalny, rozwalony zapalnik i mechanizm czasowy ze starego budzika. Działko odstrzeliło baterie. Delikatnie wyciągnęli tę torbę na pusty parking, wezwałem po radiu saperów z przyczepką, nawet zaraz przyjechali. Odbój.
No to teraz mamy kłopot. Zaczął się sezon rozliczania kopanych PIT-ów, to teraz wezwanie bombowe do skarbówek będzie co drugi dzień. Trzeba zrobić zapas prezerwatyw – u nas nazywa się to „końcówka wyrzutnika działka pirotechnicznego”. Jak przed laty wprowadzono działko, tośmy spokojnie zrobili w GMT zamówienie na 1000 szt. „unimilów” (zwykłych, nie zapachowych); dziewczyny w zaopatrzeniu od razu zaczęły na nas patrzeć z szacunkiem. Księgowość miała wątpliwości jak to zapisać i tak powstał „wyrzutnik”. Później jakiś buc z kontroli to zakwestionował i przestali kupować, bo to „niemoralne”.
Żal mi tylko Dyżurnego, taki numer z kotem z partii rządzącej może się też powtarzać, a dopiero początek marca. Pewnie każą napisać odrębny plan działań, algorytmy, grafik helikoptera…
[cdn.]
Adam M. Rapicki