G-20: „Ludzie – Planeta – Dobrobyt”, rzymska groteska czy drugi upadek imperium? Część pierwsza

By | 4 listopada 2021
fot. Press-Tour

Ludzi wypędzili, dobrobyt pokazali, powiedzieli, żeby nie jeździć samochodami, bo niszczą planetę, po czym wsiedli do swoich orszaków złożonych z kilku setek opancerzonych aut i pomknęli na sygnałach wyludnionymi wcześniej siłą ulicami Rzymu. Wszystko dlatego, że kilka osób chciało spotkać się przy herbatce i pooglądać zabytki starożytnego imperium przed upływem włoskiej prezydencji.

Tak mniej więcej z punktu widzenia przeciętnego mieszkańca, czy turysty wyglądał pierwszy dzień obrad. Wszystko to pod nadzorem gorliwych karabinierów, wojska, policji, policji multicypalnej (zmilitaryzowana straż centralnej części miasta) wszelkich najbardziej tajnych służb świata i oczywiście pod czujnym okiem rozlokowanych na dachach snajperów. Niebo także zamknięto, a w powietrzu non stop latały wojskowe helikoptery.

W tym kontekście hasło: „Ludzie -Planeta – Dobrobyt” wydało się zwykłą kpiną, groteską, która miała uzasadnić zabawę i spotkanie towarzyskie kilkunastu najbardziej wpływowych ludzi na świecie.

Przed rozpoczęciem obrad wiele organizacja zapowiedziało protesty. Znałem miejsce rozpoczęcia jednego z nich i od rana czekałem na Piazza San Silvestro. Tam mieli zacząć komuniści domagający się delegalizacji kierowanej przez Gorgię Melonii skrajnie prawicowej, nacjonalistycznej, a nawet określanej przez niektórych mianem faszystowskiej partii pod nazwą „Bracia Włosi”, drugim ich hasłem było żądanie ustąpienia obecnego włoskiego premiera, najbardziej znanego światowego bankiera, jakim jest finansista Mario Draghi.

Zapobiegliwe służby jednak, pamiętając czerwcowe protesty, skutecznie uniemożliwiły aktywistom dotarcie w wyznaczone miejsce.

Z hotelu miałem siedemnaście kilometrów, miasto zostało podzielone na strefy. Od ograniczonego ruchu, po częściowy zakaz, całkowity ruchu, aż po zamknięcie niektórych kwartałów również dla pieszych. Cztery strefy bezpieczeństwa, nie tylko pojazdy, ale i piesi byli kontrolowani i mniej lub bardziej brutalnie zawracani przez specjalną formację militarną „Nazionale”.

Dotarcie nie było więc łatwe i zajęło kilka godzin. Na wszystkich drogach, przejściach czy chodnikach rozstawiono barykady, na ulicach blokady, całość ogrodzona przenośnym płotem i taśmami.

Korzystałem z trzech urządzeń GPS i przedzierając się między kamienicami, a czasami wręcz przez krzaki udało mi się na ten plac dostać. Już byłem cały podrapany i poobijany. Nie wiedziałem, że organizatorzy protestu, nie mogąc dotrzeć w wyznaczone miejsce, postanowili przyłączyć się do innej grupy i ruszyć do centrum z oddalonego o kilka kilometrów – Piazza San Giovianni.

Czekałem więc na Piazza San Silvestro, w pewnym momencie usiadłem obok jednego z wszechobecnych karabinierów, udając ciekawskiego głupka z zagranicznej prowincji, zapytałem gdzie te zapowiadane demonstracje, popatrzył na mnie przez chwilę i z tajemniczym uśmiechem odparł – „już rano to załatwiliśmy”. Trochę się przeraziłem i natychmiast zacząłem przeglądać informacje oraz doniesienia w Internecie, gdy i ten nagle zaczął mi wariować, zanikał, gubił sygnał, zmieniał strony, a GPS zmieniał moją lokalizację wirtualnie rzucając mnie po całej Italii. Machnąłem ręką i zacząłem pałętać się po wyludnionych uliczkach centrum licząc na cud. W pewnym momencie natknąłem się na „przyklejonych” w niszy jednej z kamienic dwóch przestraszonych Anglików, okazało się, że również przylecieli na demonstrację. Jakimś cudem dotarła do mnie wiadomość od kolegi z Polski, że na San Giovanni coś się dzieje. Nie było wyjścia, trzeba było znowu jakoś się przebijać – tylko jak i gdzie, kiedy GPS wariuje i pokazuje, że ten odległy o jakieś cztery kilometry plac jest ponad trzydzieści kilometrów od nas.  Tak czy inaczej postanowiłem iść. Po jakiś dwóch godzinach usłyszałem okrzyki, ukulele, wrzaski i śpiewy – mogło to oznaczać, że zbliżam się do celu.

G-20, czyli dwudziestu najbardziej rozwiniętych gospodarczo państw na świecie. Ale to jedynie z założenia, ponieważ w grupie są kraje takie jak Indie, Indonezja czy RPA, z drugiej strony wszystkie kraje Europy reprezentuje Unia Europejska, niezależnie od tego jednak osobny głos jak i swoje członkostwo mają tam kraje takie jak: Niemcy, Francja i Włochy. Nikt dokładnie nie potrafi określić kryteriów, jakie należy spełniać, żeby zostać członkiem tej, elitarnej, międzynarodowej grupy, która tak naprawdę poza jednym wielkim chaosem, nie robi nic. W sobotę i niedzielę członkowie tej dziwnej struktury, spotkali się w Rzymie, na ostatnich obradach pod prezydencją Włoch. Kierownictwo grupy jest przechodnie. Kadencja władz trwa rok. Włosi przejęli ja od Arabii Saudyjskiej, a od grudnia przejdzie pod zarząd Indonezji.  

Przy okazji szczytu G-20, zaplanowanego i zorganizowanego w nowoczesnym kompleksie konferencyjnym Nuvola, nieopodal ścisłego centrum starożytnego mocarstwa, miało miejsce drugie spotkanie. Na obrady przyleciał – z własną eskortą, flotą opancerzonych aut i kilkoma samolotami – sam prezydent Stanów Zjednoczonych, Joe Biden.

Wielka czwórka, czyli wspomniany już Joe Biden, Angela Merkel, Emannuel Macrone i Boris Johnson zorganizowali mini konferencję, by omówić program nuklearny Iranu.

Nieobecny prezydent Rosji – Władimir Putin przyłączył się do spotkania on-line, podobnie zrobił przywódca Chin – Xi Jiping, wysłali tam jednak oficjalne delegacje z szefami dyplomacji na czele.

W mieście ogłoszono czerwony alert, oznacza to, że unieruchomiono komunikację miejską, autobusy, metro, zamknięto niebo nad Rzymem, a przechodniów kontrolowali policjanci, karabinierzy, wojsko i specjalna formacja – Nazionale. Nad centrum krążyły helikoptery, a na dachach ulokowano snajperów.

Oficjalnie zezwolono jedynie na dwie demonstracje, oddalone o wiele kilometrów od spotkania G-20. Jedna zaczęła się o godzinie 15:00. W planach miał to być marsz z centrum Cobas i Stazione Piramide do Bocca Della Verità (Usta Prawdy), a o godzinie 14.30 na Piazza San Giovanni spotkali się aktywiści Partii Komunistycznej.

Po siedemnastej – spontanicznie w najróżniejszych miejscach Rzymu rozpoczęły się niezgłaszane wcześniej demonstracje od anarchistów, antyglobalistów, komunistów, aktywistów Green Peace, by około osiemnastej połączyć siły pod bazyliką San Paolo. Tak z niewielkich grup – po sto, dwieście, trzysta osób utworzyły ogromny kordon zmierzając do Piazza del Popolo. W drodze, przed samym Koloseum i tuż przy zakręcie ulic: Piazza Ostiense z del Campo Boartio pochód został brutalnie zatrzymany przez karabinierów i policję.

Wraz z przechodzącym pochodem, na całej jego trasie wyłączano sygnał sieci komórkowych i internet, żeby połączyć się z kimkolwiek, trzeba było oddalić się od grupy – a było to ryzykowne, ponowne dołączenie do manifestujących, mogłoby okazać się niemożliwe. Tym razem obyło się bez starć. Działacze zielonych i aktywiści z Green Peace polecieli do Glasgow na szczyt klimatyczny COP 26. A w Rzymie zostali anarchiści, komuniści i pacyfiści umawiając się na następny dzień i kolejne demonstracje.

Wymęczony, zniesmaczony organizacją i przebiegiem obrad, jedyne co z siebie wydusili, to że planetę trzeba chronić i że będą rozmawiać z Teheranem na temat broni atomowej. Musiał pokonać dokładnie taką samą drogę powrotną już do hotelu. Czyli znowu minąć  cztery strefy bezpieczeństwa od dzielnicy  Eur w Kolombo, historycznym centrum i w Parioli.

To naprawdę było karkołomne, a skutki tego odczułem następnego dnia, o czym napiszę w kolejnej relacji z drugiego dnia obrad. Około północy, po pokonaniu piechotą jakiś pięćdziesięciu kilometrów, udało mi się wrócić do hotelu, by następnego dnia o świcie, ponownie wyruszyć w poszukiwaniu demonstracji.

Przed zaśnięciem jednak doszedłem do własnych wniosków dotyczących tytułu tej konferencji. Dobrobyt i planeta, jedynie dla kilkunastu wybranych ludzi. Co ewidentnie pokazywał pewien Kongijczyk.

Cdn…

Piotr Jastrzębski

Zdjęcia::P.J. i Agencja Prasowa Press Tour

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.