5 czerwca.
Ale nam się, k…. fucha trafiła i to, k…. na długie dni. Dostaliśmy polecenie dodatkowego wsparcia ochrony procesu znanej grupy przestępczej, niejakiego, k…. „Kabanosa”. Proces zaczyna się w poniedziałek, staje tam kilkunastu bandziorów pierwszej gildii, oskarżonych chyba o wszystkie przepisy kodeksu karnego naszego i kilku zagranicznych. W sądzie wojewódzkim przygotowano specjalną salę, a w niej obszerną klatkę dla tego, szemranego towarzystwa. Czyste ZOO. Oczywiście sądówka to za mało na takich drani, jak zwykle spadło to na nas. Muszę w każdy dzień wydelegować co najmniej 6 ludzi. Pojechałem z szefem sądówki do Prezesa Sądu, rozbawił mnie do, k…, łez. „Dostaniecie” – powiada – „istotne wsparcie, zatrudniliśmy nową agencję ochrony, która wesprze policję sądową i antyterrorystów. To znakomita agencja „Pieniążek”. Faktycznie agencja znakomita – Zakład Pracy Chronionej, zatrudniająca schorowanych dziadków, w dodatku w wieku mocno postemerytalnym. Widocznie Prezes też, k…, szuka oszczędności. Jakem zobaczył tych, k…, komandosów, to mi się słabo zrobiło. Mówię, żeby mi ich zabrali sprzed oczu, a przede wszystkim żeby się nie pętali pod nogami. Bramki elektroniczne zostały podkręcone na ostro, szef sądówki przydzielił co lepszych swoich, na szczęście udało się dodatkowo załatwić dwie drużyny z Oddziału Prewencji.
Oczywiście dodatkowym zadaniem jest nadzwyczajna ochrona konwoju tych sk…synów, a później zabawa w sądzie.
Ustaliliśmy z „Malutkim” skład naszych grup, chłopaki pójdą w kamizelkach, kaskach, kominiarkach, z bronią osobistą i MP-5, dodatkowo dwie pompy. „Malutki” rozdzielił swoich szybkostrzelców, co ciekawe wziął na tę robotę „Kruszynkę”, mówi, że chłopak ma talent, to się przy starszych poduczy. W pierwszy dzień będziemy obaj, później będziemy się zmieniać co drugi dzień.
Oczywiście „Zagryź” z Alikiem zrobią rozpoznanie pirotechniczne, a ambulans z resztą grupy będzie w pogotowiu.
Nie pierwszyzna, damy radę….
8 czerwca
Z samego rana zaczęliśmy się z „Malutkim” i wyznaczonymi ludźmi szykować na proces „Kabanosa”. Już mieliśmy wyjeżdżać, jak wpadła (to znaczy był telefon) sekretarka Zastępcy ds. Prewencji, że jestem natychmiast wzywany. W drodze delikatnie pytam: „o co, k…,. chodzi”. „Właśnie o k…..,” – mówi dziewczę – „stary wk…ny jakby siadł na grzechotniku, który go użarł w jaja, wszystko przez Zastępcę ds. Logistyki. Przyszedł i przyprowadził swojego kumpla – Prezesa Sądu Wojewódzkiego, mówi, że są koledzy”. „Ale przecież jeden jest wielebnym, a drugi prawnikiem” – powiadam. „Wiesz oni podobno razem chodzili na rekolekcje. Ten Prezes strasznie na ciebie pyszczył, że podobno go zbluzgałeś o jakąś firmę ochroniarską”. „K…, nic takiego mu nie powiedziałem – tylko żeby tych swoich komandosów z „Pieniążka” wsadził sobie w d…. razem z ich rentami inwalidzkimi, w końcu nic takiego”.
Wchodzę, stary rzeczywiście wk…ny i od razu do mnie z mordą:
-„Jak ty się, k…., zachowujesz, zdania bez wtrącenia k…,. nie umiesz powiedzieć, kto cię, k…., kultury uczył, skargi są na ciebie”
– „No to jak mam mówić?, Używam normalnego ludzkiego języka”…
- „Mów, zamiast k…. kobieta lekkich obyczajów. Tak masz teraz mówić, wprowadzam program czyszczenia (kobieta lekkich obyczajów) języka policjantów, żeby mi żaden (syn kobiety lekkich obyczajów) nie odważył się mięsem rzucać”.
- „Szefie mięso to ja mam teraz w Sądzie – zaczął się proces „Kabanosa”, razem z nim jest „Kiszka”, „Parówa”, „Mortadela” i „Hot Dog” – to oni sami, k… (przepraszam, kobieta lekkich obyczajów) mogą wywołać III wojnę światową”….
- „O (kobieta lekkich obyczajów), to (synowie kobiet lekkich obyczajów), ilu masz ludzi”.
- „Dam radę (kobieta lekkich obyczajów) szefie, sądówka dała dobrych, mam wsparcie z OP”.
- „No i macie ochroniarzy, o których była cała (kobieta lekkich obyczajów) awantura”.
- „No bo Prezes Sądu zatrudnił jakąś firmę – uduś ochrony – Zakład Pracy Chronionej”, pewnie oszczędza forsy, to co się takie ofiary mają nam pod nogami, (kobieta lekkich obyczajów) pętać, jeszcze który wejdzie pod lufę”.
- „To co ty z tymi (synami kobiet lekkich obyczajów) zrobisz”.
- „Malutki” wymyślił, że ich damy do ochrony archiwum w piwnicy”.
Widzę, że się stary trochę uspakaja, ale po chwili wybuchł znowu:
- „Co ty (kobieta lekkich obyczajów) sobie myślisz, Rano roboty od groma, a ja się muszę bawić (kobieta lekkich obyczajów) w cenzora. To samo jak będziecie gadać przez radio – jak się słucha waszych rozmów, to uszy puchną”.
- „Ale się przynajmniej szybko porozumiewamy, jak za każdym razem będziemy musieli mówić „kobieta lekkich obyczajów” to baterie siądą, a ładowanie kosztuje, ostatnio nam ograniczyli limit czasu (kobieta lekkich obyczajów) ładowania baterii”.
- „O (synowie kobiet lekkich obyczajów)” – wtrącił szef . „Ale mniejsza z tym, do roboty i (kobieta lekkich obyczajów) zachowujcie się jak ludzie, musisz zrozumieć, że przez te wartości to teraz muszę (kobieta lekkich obyczajów) stosować cenzurę obyczajową, bo później jakieś buce na mnie (kobieta lekkich obyczajów) napadają”….
No tom wrócił, z kim tu teraz jak z człowiekiem rozmawiać, oczywiście bez cenzury, żeby to zrozumiał, chyba tylko z Alikiem…..
9 czerwca.
Z samego rana pojechałem z ludźmi na proces „Kabanosa” i reszty jego wędliniarni. „Malutki” przekazał mi organizację – trzeba przyznać, że świetnie wszystko zorganizował. Rozmieściłem chłopaków, a „Zagryź” puścił Alika dla dokonania rozpoznania, jeszcze przed otwarciem Sądu. Proces na szczęście toczy się w największej sali w ostatnim pawilonie, w sali jest klatka jak dla tygrysów, ale za to cały pawilon można odciąć – tylko jedno boczne wejście na parterze zostawiliśmy dla klientów poczty. Korytarz zastawiony biurkami, przy nich chłopaki z Prewencji, podobnie jak na I piętrze. Tam zorganizowano osobne wejście do sali, w której się toczy proces. Tam „Malutki” kazał umieścić jedną dodatkową bramkę, „podkręconą” na maxa. Publiczności niewiele – ciekawe, za to pismaków sporo, na szczęście piszących. Radiowców i Telewizorów od razu Sąd wyeliminował pod pozorem „bezpieczeństwa”. Przyjechali co prawda telewizory z jakiejś stacji, ale poszliśmy tam we czwórkę: Alik, „Zagryź” i ja z „Negocjatorem” – nawet nic nie musieliśmy mówić, więc i cenzura się nie będzie czepiać.
Za to na korytarzu parteru spotkałem chłopaka z Prewencji – inwalidę, emeryta. Gość był ciężko postrzelony w biodro i kręgosłup. Dali mu rentę i emeryturę, ale nie miał za dużo wysługi, więc kokosów nie ma. Oczywiście mnie nie poznał (byłem w kominiarce), ale się ujawniłem i pogadaliśmy na boku w bufecie. Facet musi dorabiać, chociaż ledwie chodzi. Dał się zatrudnić jako inwalida w firmie – uduś „Pieniążek”, podobno prowadzonej przez byłą uwłaszczoną nomenklaturę, byłej partii rządzącej. Płacą im mniej, niż państwo daje dotacji na etat inwalidy, a cały kontrakt na ochronę Sądu jest deficytowy. Popatrzcie – taki, k…., Prezes – moralista, normalne ludzkie słowo mu wadzi, a nie orientuje się (chociażby przy podpisywaniu faktur), ze bierze udział w przekręcie sporej forsy ze Skarbu Państwa?
Nudy na pudy, ale zgodnie z modlitwą policjanta. Co, jaką? „Dobry Boziu spraw, żeby jak mam służbę nic ważnego nie zaszło”…
10 czerwca.
Pracowity dzień, cholera. „Malutki” z grupą pojechali na proces „masarni”, dla nas kupę roboty, a dla mnie mnóstwo różnych załatwień papierkowych. W piątek dzień bardzo ważny – pożegnanie „Łysego”. Formalnie „Łysy” odchodzi w poniedziałek, 15-tego, ale piątek znakomity na imprezę, przed weekendem. Poza tym Komendantowi to bardzo pasuje, a nam, żeby był; jemu zresztą też – to stary, doświadczony gliniarz z Kryminalnego, niejedną sprawę razem załatwialiśmy. Poza tym stary ma dla „Łysego” prezent, ale to niespodzianka, jeszcze muszę milczeć, chociaż roboty papierkowej mam od groma.
Poza tym, zjawili się faceci z Inwestycji, żeby uzgodnić termin wymiany okien. Niech robią jak najszybciej, byle w przyszłym tygodniu, bo dalej może już być tylko gorzej. Przy kawie pogadaliśmy o awanturach, które wyszły z kontroli jednostek, które przeprowadził Nadzór Budowlany. Dwa Komisariaty do natychmiastowego remontu, albo zamknięcia. Jeden się zwyczajnie wali, to stara, jeszcze chyba XIX wieczna buda. Najlepsze, że w czasie wojny była tam siedziba szkopskiej Kripo (policji kryminalnej), więc jak tam była milicja i policja – to jakby kontynuacja, choć głupio się przyznawać. Budynek chcieli reprywatyzować, ale udało się kupić (nie dziwota bo to rudera). Ostatni remont był tam chyba w latach 80-tych ubiegłego wieku. Skądinąd do budynków to my mamy szczęście jak nigdzie. W innej Komendzie mieściła się w czasie wojny siedziba NSDAP na Generalne Gubernatorstwo. W czasie reprywatyzacji policję stamtąd wyrzucono, komenda tułała się chyba w trzech budynkach. Jak budynek przeszedł „do cywila” to umieściła się tam partia kiedyś rządząca o wodzowskim charakterze – czyli nihil novi. Komisariat dostał wreszcie nowoczesny, świeżo wybudowany obiekt wspólny ze Strażą Pożarną. Warunki eleganckie, za to sama siedziba umieszczona hen w burokach, trzy dni jechać wołami, oczywiście praktycznie poza rejonem służbowym.
Natomiast inny budynek Komendy w zabytkowym secesyjnym budynku, bardzo wytworny, przed wojną, a nawet chyba jeszcze przed I wojną był eleganckim i znakomitym …burdelem. Można powiedzieć, że tradycje nie giną….
Byle do piątku….
12 czerwca.
Dzisiaj żegnaliśmy „Łysego”. Impreza wyszła na cztery fajery. Zaczęło się koło południa. Przyszedł „Łysy”, nikt go k…, nie poznał. Wszyscy widzieli go zawsze albo w mundurze – łaciaku, albo w wytartych dżinsach, kowbojskich butach i albo w podkoszulku, albo w skórze. Tym razem przyszedł w eleganckim blezerze, popielatych spodniach, idealnej koszuli i krawacie jak z angielskich wzorów. Szok! Punktualnie w południe przyszedł Komendant, powiedział parę słów i wręczył „Łysemu” prezent, od siebie i od nas. Dopiero teraz mogę powiedzieć o tej niespodziance. Stary wydusił naprawdę spod serca tysiaka, myśmy się złożyli na resztę i kupiliśmy „Łysemu” elegancki pistolet – „Taurusa” na licencji Beretty 92 F, z nierdzewnej stali. Jakieś dwa tygodnie temu, jak robiliśmy z „Łysym” papiery podsunąłem mu do podpisu kartkę in blanco (ani się zorientował). Na niej napisałem elegancki raport o pozwolenie na broń – „Łysy” zamknął tylu ludzi, kilku postrzelił, a wielu wp…lił, więc niejeden by mu chętnie zrobił ziazi. Komendant klepnął – dał forsę, dołożyliśmy i kupiliśmy zabawkę. Przedwczoraj byłem u grawera, który z prawej strony zamka wyrył stopień imię i nazwisko i słowa: „Za wzorową służbę”. „Majster” wymienił plastikowe okładziny chwytu na własnoręcznie przez siebie wyrzeźbione z drewna orzechowego, nawet potrafił wprawić inkrustację ze srebrnego drucika z literkami „AT”, to prawdziwy artysta.
Bardzo nam pomogli Naczelnik i Kierownik Sekcji Zezwoleń z WPA, oczywiście też byli zaproszeni, dzięki czemu od razu dokończyliśmy resztę papierów. Obaj równi faceci, całe życie w produkcji, dopiero na stare lata tam trafili, więc to ludzie z wiary, a nie biurowe wywłoki. Przyszło kupę ludzi z Kryminalnego, CBŚ-u, dochodzeniówki, kryminalistyki i Prewencji.
„Łysy” zawsze był legendą. Był w Kawalerii Powietrznej z Tomaszowa, odbył dwie tury w Afganistanie. Pod koniec drugiej jego bliskiego kumpla rozwalili miną – pułapką. Wtedy „Łysy” przy pomocy „krzynki” wyborowej przekonał kowbojskiego pilota, buchnęli w bazie „Apacza” i …pajechali. Trafili na jakiś obóz Talibów i rozk…li go rakietami i z km-ów. Jak wrócili na kowboja czekał amerykański prokurator a na „Łysego” żandarmi. Mieli im wybrać, ale przyjechał kowbojski generał i swojemu dał zaraz „Srebrną Gwiazdę” oraz awans na majora. „Łysemu” najpierw (już po powrocie do Polski) coś tam próbowali zrobić, bo „zabrał bez zezwolenia cudzy pojazd”, poza tym troszkę podobno przesadził z km-em. „Łysy” się jakoś wytłumaczył – powiedział, że ze stresu złapał go skurcz palca – na spuście Gatlinga (6000 kul na minutę). W końcu mu dali Krzyż Walecznych, ale „Łysy” wolał z woja uciec – trafił do nas, a tu pokazał przez lata wyższą klasę. Co za przykład dla gówniarstwa. Sam się nigdy nie chwalił, sporo wiemy od „Malutkiego” – też tam był… Chwalić się zresztą nie musiał, był jednym z najlepszych gliniarzy jakich widziałem.
Wiecie, że się wzruszył? Dla starego wojaka i ostrego gliniarza, co to całe życie dla niego wierna spluwa znaczyła na pewno więcej, niż jego dwie poprzednie żony (bo co do trzeciej to nie wiem); aż miał łzy w oczach. No tom mu zabrał tę jego spluwę, zamknąłem w szafie i dopiero otworzyliśmy szampana. Walnęliśmy po jednym a potem już całą zgrają (Komendant też) popruliśmy do zaprzyjaźnionej knajpy, gdzie już czekała uczta prawdziwa: łosoś, rybie jaja (znaczy się kawior), golonka po bawarsku, wędliny i inne tam takie napitki, jak kawa, herbata i te, o których cenzura zabrania mówić…
Bardzo pięknie go pożegnaliśmy. Wymogłem jeszcze na „Łysym”, że go od czasu do czasu wykorzystam do szkolenia narybku…
[cdn…] podinsp. w stanie spoczynku Adam M. Rapicki