6 sierpnia.
Udała nam się dzisiaj robota, wspólnie z Kryminalnym. Mieli otropionych łobuzów robiących kantory, trzech młodych gości. Działali z bronią w ręku, przynajmniej zrobieni kantorowcy widzieli ewidentnie pistolet niewielkich rozmiarów. Straty były różne, ale spore. Kryminalni ich elegancko wytropili – dranie wynajęli sobie mieszkanie w wieżowcu, na XI piętrze, pod samym dachem. Jak już było znane miejsce, więc dali im stałą obserwację, która przyniosła ciekawą informację – gówniarze przynieśli sporo butelek jakiegoś wińska i rozpoczęli imprezkę. Akcję trzeba było przygotować w krótkim czasie. Obstawiło się drzwi wejściowe, grupa szturmowa z taranem, a druga grupa dostała się na dach, co się fajnie udało, bo klapa na dach była z drugiej klatki schodowej. Z krawędzi dachu „Majster” spuścił kamerkę – okazało się, że bractwo schlane na umór leży w największym pokoju. Wyglądało, że są ululani do imentu, na podłodze i stole stało i leżało kilkanaście butelek. Pewnie na głowę wypadło po dwa, czy trzy mamroty. Na pewno mają broń – jakiegoś starego rzęcha w wojskowej kaburze z klapą – chyba P – 64, albo coś podobnego. Spluwa leżała pod fotelem w okolicy jednego „uśpionego” łobuza.
Na to „Baca” zdecydował o wejściu z balkonu. Chłopaki przygotowały stanowisko zjazdowe, „Baca” zjechał pierwszy, za nim następni – elegancko przyczaili się na balkonie. Trochę to wszystko było zaimprowizowane, ale powinno się udać. Mimo wszystko zdecydowałem na równoległe wkroczenie. Jednocześnie chłopaki wpadli z drzwiami i oknem balkonowym, żaden z łobuzów nie zdążył ani zipnąć, zero oporu. Najważniejsze, że była broń i całkiem sporo pieniędzy w złotówkach i dewizach. Poza tym kominiarki, worki itd. Koronkowa robota, nie trwało to dłużej jak godzinę, oczywiście licząc od wyjazdu z bazy.
Kryminalny był zachwycony….
7 sierpnia.
Miałem, k…., dzisiaj szczęście do dnia nasiadówkowego. Zaraz po 8-mej Zastępca ds. Prewencji przysłał po mnie sekretarkę (to znaczy zadzwonił), żebym przyszedł. No to poszedłem. Stary pokazał mi zaproszenie na naradę wojewódzką w sprawie „Zarządzania kryzysowego” u Wojewody. Ma być wiceminister Spraw Wewnętrznych i całe grono oficjeli. Kazał mi włożyć w miarę porządny mundur, sam był też w wyjściowym i pojechaliśmy.
Ogromna sala ze stołem prezydialnym pokrytym pluszem jak stoliki w kasynie, w tle zasłona a na niej wycięte z kartonu literki: „Zarządzanie Kryzysowe w służbie społeczeństwa”. Mówię do szefa, że dlaczego nie „w służbie narodu”, ale mnie zgasił. Obok stołu ambona, przepraszam, mównica. Z mównicy jakiś ważniak „otworzył, powitał, życzył owocnych”.
Zaczęło się. Pierwszy referat był na półmetek sezonu letniego, że nasze województwo przoduje w liczbie utonięć, co wymaga „wzmożenia wysiłków”. Zaraz też zaprosili do dyskusji. Zaczął facet z WOPR-u, który spokojnie oświadczył, że aktualnie w całym województwie jest tylko dwóch ratowników, reszta wyjechała nad morze i to przeważnie nie nasze, bo tam lepiej płacą. Ratownicy WOPR-u społecznie utrzymują kilka łódek, ale już jeżdżą czysto społecznie, za własną forsę. Potwierdził, że ludzie się topią namiętnie i ratownictwo przeważnie ogranicza się do wyciągania topielców, z czym by sobie nie dali rady, gdyby nie pomoc Policji i Straży. Poczułem się wywołany do tablicy i mówię, że z wydobywaniem umrzyków koniec, bo nie mamy czym naładować butli, a sprzęt przekroczył już wszystkie resursy techniczne. Zaraz też włączył się strażak, który mówi, że płetwonurków i sprzęt mają, ale im obcięli benzynę, więc i tak nie będą jeździć, bo nie mają na czym.
Tu wstał facet z Komisariatu Wodnego i radośnie oświadczył, że im się benzyna też skończyła, a z ostatniej akcji ratowniczej wracali motorówką … na pagajach.
Wywołało to małą konsternację i zaczął się następny referat na temat wypadków drogowych i ratownictwa drogowego. Ogólnie jest źle, więc należy myśleć o poprawie ratownictwa. Znowu włączył się strażak, który oświadczył, że auta ratownictwa drogowego z całym sprzętem stoją z braku paliwa. Od razu też wskoczył szef lotnictwa sanitarnego, który dodał, że helikoptery też stoją z braku paliwa, a piloci nie latają nawet tego, co muszą, żeby licencje utrzymać. Na to się włączył dyrektor pogotowia, który oświadczył, że jego karetki też mają poprzycinane limity na paliwo, ale gorzej, że nie ma personelu medycznego. Mieli wyszkolonych ratowników, ale NFZ tak im poprzycinał stawki, że teraz wszyscy pracują w ratownictwie: Niemiec, Francji, Szwajcarii i reszty świata. Obecnie jest tylko jeden ratownik, ale kończy przyspieszony kurs angielskiego, więc tak, jakby go nie było. Aktualnie w pogotowiu jeżdżą salowe na etacie lekarzy. To wywołało już dużą wrzawę, więc prezydium przeszło do katastrofy w górach – też wypadków coraz więcej i to coraz poważniejszych. Odpowiadali przedstawiciele GOPR-u i TOPR-u – benzyny nie ma, sprzęt się sypie.
Powiało grozą. Próbowano podsumować dyskusję – coś tam głosił wiceminister, ale dyskutanci wysnuli takie wnioski: góry zamknąć, kąpieliska zamknąć, w całym województwie wprowadzić ograniczenie prędkości do 5 km/h, to wypadki będą lżejsze, a najlepiej się modlić.
I tym optymistycznym akcentem zaczęliśmy z szefem kryzysowy weekend….
10 sierpnia.
Jak to zwykle w poniedziałki, poranna poczta przyniosła nowe akty prawne do „
zapoznania i stosowania”. Szczególnie jeden okazał się brzemienny w skutki. Zwołałem ludzi na salę odpraw i zacząłem czytać. Najnowszy ukaz Komendy Głównej w sprawie „racjonalizacji zużycia wody w jednostkach Policji”. O, k…, czego tam nie było. Otóż budżet Policji skutecznie wypływa wraz z wodą lejącą się w kiblach, umywalkach i umywalniach. Woda jest nie tylko deficytowym surowcem w naszym nękanym powodziami kraju, ale przede wszystkim generuje ogromne koszty. Dlatego należy wdrożyć program racjonalizacji zużycia wody, składający się z wielu istotnych punktów. Po pierwsze „oddając mocz nie należy spuszczać wody, lub zmniejszyć strumień wody, najlepiej zaś używać pisuarów”. Spłuczek ustępowych używać z rozwagą, w miarę możliwości przerywając strumień wody. Myjąc ręce należy w czasie namydlania zakręcać wodę, a następnie spłukiwać je niewielkim strumieniem. To samo jeśli idzie o używanie pryszniców, spłukać się niewielką ilością wody, namydlić, przy zakręconej wodzie, a dopiero później ponownie odkręcić wodę w celu spłukania. Należy znacznie ograniczyć ilość wody zużywanej do robienia napojów – i tak dalej, ileś tam bredni…”Za wdrożenie programu czyni się odpowiedzialnych Zastępców ds. Logistyki. I dalej, zwykłe sankcje karne – „w stosunku do winnych nie realizowania podejmować kroki dyscyplinarne”.
Zakończyłem odczyt – cisza tak wielka, że słychać było tylko brzęczenie muchy i pochrapywanie Alika. Pytam: „zrozumieli?” – zbiorowe mruczenie. Więc pytam dalej: „Bombka” zrozumiała, „masz lać tylko do pisuaru” – to żart taki, bo w naszym kąciku sanitarnym mamy tylko normalny kibel w kabince.
Wtedy podniósł się „Majster” i mówi, że ma pomysł. „No to rób bracie” – mówię, więc „Majster” zabrał „Kruszynkę” (uważa, że on ma talenty manualne – pewnie, przy jego wzroście i wadze – świetnie obsługuje taran), „Smykałę”, „Krótkiego” i gdzieś poszli. Gdzieś po godzinie wrócili, „Majster” wziął swoje czarodziejskie skrzynki z narzędziami, podłączył kabel do elektronarzędzi przez drzwi i poprosił, żeby mu nie przeszkadzać. Dobrze po południu przyszedł „Kruszynka” i mówi, że gotowe. Wyszliśmy przed budę, a tu na trawniku, koło kępy bzów elegancka sławojka. Pięknie ją chłopaki wybudowali. Boki ze skrzynek od bananów, dach z listewek pokrytych folią plastikową, eleganckie drzwi z wyciętym serduszkiem i „klasycznym” zamknięciem na skobelek. W środku – blat – chyba to tak można nazwać, z dziurą przykrytą klapą. Blat chyba zrobiony z blatu jakiegoś starego biurka, nawet wbity w ścianę gwóźdź z nadzianą nań podartą gazetą. Ale najładniejsza była tabliczka na drzwiach: „Sławojka im. Ministra SW. Baczność, oszczędzaj wodę, sraj tu”. Że też im się chciało, ale gramy dalej. Zadzwoniłem do Rzecznika Prasowego, że mam hita dla telewizji. Nie powiedziałem mu co, ale dodałem, że to hit absolutny. Rzecznik, który od nas mógł najwyżej dostać po mordzie, a nie materiał – kupił temat anonimowo i po godzinie zjechały ze trzy telewizornie. Wygłosiłem do mikrofonu mowę na temat „inicjatywy policjantów oszczędzających wodę” – telewizory to sfilmowali, mimo że Rzecznik starał się ich odgonić, ale to wesoły naród – chyba temat kupili, zwłaszcza, że byliśmy ubrani bojowo, w kominiarach ze strzelającym szpejem – wzięliśmy pompy, bo duże, a „Malutki” ubrany w strój organizacyjny to znaczy szorty z obciętych portek i kominiarce, w pełnym uzbrojeniu: na prawym biodrze glock, na lewym „negocjator”, na łydce astra, na przedramieniu Fairban, a w ręce pompa z pistoletową kolbą. Wrażenie żeśmy zrobili duże. Jeśli Rzecznik nie zdoła zablokować (TVP może ale komercyjnych raczej nie), to się i kraj ciutkę pośmieje….
11 sierpnia.
Nawet żem się nie spodziewał, że nasza wczorajsza inicjatywa wywoła taki oddźwięk. Jak przypuszczałem komercyjne telewizornie nadały nasz spicz w głównych programach informacyjnych. TVP – oczywiście jako wolna i niewątpliwie od nikogo niezależna instytucja informacyjna – nie. Chyba cały kraj się pośmiał. Oczywiście u nas wywołało to furię. Z samego rana zostałem wezwany do Zastępcy ds. Logistyki. Wchodzę, mówię „dzień dobry” (bo przecież wielebnemu cywilowi nie będę się meldował), a tam całe, k… konsylium: Zastępca, Rzecznik Prasowy i Kapelan, słowem pol-wych w komplecie. Zastępca od razu na mnie z mordą, że zrobiliśmy sobie hecę na cały kraj, a problem jest poważny, poza tym obraziliśmy Ministra. „Jak to” – mówię – „właśnie w ten sposób uczciliśmy tradycję II Rzeczpospolitej, a musimy szukać wzorców historycznych. To właśnie gen. Sławoj-Składowski, jako premier i minister spraw wewnętrznych wystawił sobie sławojkami wiekopomny pomnik, po wsze czasy. Musimy pamiętać o wielkich okresu międzywojennego, pamiętać sławne osiągnięcia kryminalistyczne, jak działalność Stanisława, Antoniego Cichockiego, czy Jana Cynjana”….. Tu wywołałem konsternację – wszyscy trzej równocześnie zapytali co to za politycy, których nie znają. „Nie politycy” – mówię – „jeden złodziej – kasiarz, zwany „Szpicbródką”, a drugi oszust, co to w latach 1920-tych potrafił sprzedać bambrowi tramwaj, na chodzie, z motorniczym i konduktorem. Jako złodzieje i oszuści lepszą po sobie zostawili pamięć, niż niejeden polityk”.
O, k…. ale zaczęli na mnie ryczeć, wszyscy w trójkę. Przerwał to dopiero telefon – odebrał wielebny, w miarę głosu w słuchawce coraz mocniej ją przyciskał do ucha – tylko potwarz mu się zmieniała, ciekawie: najpierw robił się coraz bardziej czerwony, później zbladł jak śmierć, później zrobił się fioletowy, a później niczem indycze jajo – biały tylko w czerwone i fioletowe placki. Jednocześnie zaczął zgrzytać zębami – chrupało jak ta rdza co żre nowe radiowozy, co to na placu apelowym stoją z braku paliwa. Na zakończenie usłyszałem tylko: „Tak oczywiście, podziękujemy, cieszymy się….” tu trzask słuchawki. Nastała cisza, dopiero po dłuuuugiej chwili cichutko powiedział: „Dzwonili z Warszawy, wasz program bardzo się podobał, cenna inicjatywa, kazali podziękować”…. tu cichł (choć róg trzymał….). Dalej nie czekałem, ukłoniłem się i szybko wyszedłem. Dopiero sekretarka mnie uświadomiła, że dzwonił jakiś buc z Głównej, któremu to się bardzo podobało. No nie dziwię się – cała Polska w nabożeństwie słuchała „Malutkiego”, który spod kominiarki, wymachując pompą charakterystycznym sznapsbarytonem głosił: „postanowiliśmy wyjść naprzeciw cennej inicjatywie oszczędności wody, nie będziemy się często myć, przyczyniając się w ten sposób…”
Nie da się ukryć, że się upiekło. Ale się chłopaki uśmieli….
12 sierpnia.
K…., ale hyr poszedł po Komendzie z racji naszych ostatnich wyczynów, a już szczególnie z powodu pochwalenia naszego wygłupu przez Główną. Nie od dziś wiadomo, że są to pacany zupełnie oderwane od życia.
Ale, skoro nam tak dobrze poszło – zabraliśmy się zatem za dalszy ciąg akcji nękającej. Nie muszę dodawać, że – oczywiście – nie zapłacili nam ani grosza, to znaczy ani należności głównych, ani odsetek, a na nasze noty odsetkowe, przysłowiowy pies z nogą kulawą nie raczył odpowiedzieć. No to zadzwoniłem do znajomego papugi i uroczyście zaprosiliśmy go do nas na kawkę. Facet nie w ciemię bity od razu przygotował pełnomocnictwa i razem poprawiliśmy nasza słynną tabelkę: należność główna, odsetki od dnia i t.d. Zawczasu zrobiliśmy ksera naszych not odsetkowych z potwierdzeniem doręczenia. Ustaliliśmy, że w pierwszym etapie zostanie wystosowany tzw. „list adwokacki” z określeniem terminu, a gdy to nic nie da, to kierujemy sprawę do sądu. Gęsto zastanawialiśmy się do którego sądu to skierować, ale mecenas uważa, że najbezpieczniej będzie po prostu do sądu cywilnego – wówczas unikniemy przepychanki odsyłania sprawy między sądem pracy, a cywilnym. Oczywiście będzie to pozew zbiorowy, na szczęście takie prawo kiedyś uchwalono, tylko żądania będą zindywidualizowane. Oczywiście odsetki od dnia złożenia pozwu oraz klauzula natychmiastowej wykonalności, a co se, k…., będziemy żałować. Ale będzie kyrk…
[cdn…] podinsp. w stanie spoczynku Adam M. Rapicki