4 lutego.
No, dzisiaj dzionek mi się nie udał kompletnie. Przyjechałem do roboty i siedliśmy z „Bacą” do kompa, żeby przygotować sprawozdanie, właściwie spicz na odprawę roczną. Wtedy poczułem się fatalnie. Nic dziwnego – świeci piękne słońce, śnieg, którego wczoraj spadło sporo, bialutki i czysty, ale jednocześnie zaczął wiać „nahalny wiatr”, ciśnienie atmosferyczne poleciało na mordę, więc i mi serce zaczęło wychodzić uszami. Wsadziłem sobie nitroglicerynę pod język, ale „Krótki” zawiózł mnie do szpitala. Dyżurny konował zapakował mnie na SOR, podłączyli mnie do różnych, k…. rurek i monitorów i takem sobie leżał, ani się wylać, ani, k…. zapalić. Dopiero po południu pompa się troszkę uspokoiła, więc wypisałem się z konowalni, złapałem taxi, poprułem do firmy, wziąłem auto i wróciłem do domu. Ledwie zdążyłem coś zjeść i siadłem do kompa, aż tu,. k…., prąd pier….ęło. Wot i problem. U mnie, jak siada prąd – to siada wszystko: ogrzewanie, kuchnia, światło, ciepła woda, komputer (no, nie całkiem, laptop chodzi na baterie, ale jak raz nie miały pełnej mocy). Co miałem zrobić, zapaliłem parę świec, roztworzyłem butelkę czerwonego wina i rozpocząłem romantyczny wieczór przy świecach, pod jęzor wsadziłem następną nitroglicerynę, popiłem winkiem i jąłem wspominać szczęśliwe lata w mundurze. Tak mnie to wk….ło, że wyciągnąłem karton po jakimiś badziewiu i zapakowałem wszystkie swoje pamiątki, ordery i odznaczenia, podziękowania, dyplomy, nawet czarny pas; dawno postanowiłem, że dam to do gablotki na sali odpraw. Mieszkanie i tak likwiduję…. taki lajf.
Miałem zamiar jutro polecieć na narty, pierwszy raz od wyjścia ze szpitala, ale konował mi zabronił, widzicie, k…., nawet zaczynam słuchać lekarza, zresztą jestem słowny, jak kiedyś dałem słowo honoru, że przestanę palić papierosy – to przestałem, teraz palę cygara…..
5 lutego.
Rano przywiozłem do roboty pudło z moimi pamiątkami. Zaraz zabrał to „Majster”, część wpakował do naszej gablotki z trofeami, natomiast na inne przygotował inną gablotkę. Dyplomy i podziękowania, w tym tak liczące się jak z FBI, DEA, Scotland Yardu, Surete itd. oprawił i estetycznie umieścił na ścianach sali odpraw. Nawet nie wiedziałem, że tak dużo się tego zebrało. Cóż, uczestniczyliśmy w ogromnej ilości akcji i zatrzymań różnych zbójów, w tym międzynarodowych. To nasz wspólny sukces; cieszę się, że wreszcie to będzie eksponowane, dawno miałem taki zamiar, ale zawsze nie było na to czasu.
Siedzieliśmy popijając kawkę i podziwiając trofea, jak najpierw Alik zagulgotał jak burza, a chwilę później ozwał się dzwonek za drzwiami z zamkiem szyfrowym. Któryś otworzył – zjawił (a) się Naczelnik Kadr z papierową teczką i wielkim kartonem. Odpieczętował karton i wydobył z niego stertę niebieskich książeczek, estetycznie oprawionych w granatowy plastik z błyszczącym logo Policji. Okazało się, że jest to „Katechizm Policjanta”. Następnie wyciągnął z teczki listę do pokwitowania z nazwiskami i przystąpił do wydawania książeczek. Na pierwszym miejscy byłem ja – kazał pokwitować. Tu się troszkę zdumiałem. Mówię: „moment, dlaczego mam to dostać, jestem przysięgłym ateistą, chociaż po ojcu protestantem, ewangelikiem, kto to kazał mi dać i na jakiej podstawie prawnej!”. Tu wskoczył „Rudy”: „Ja też tu jestem, przecież jestem Żydem” – zdumieliśmy się i to mocno, nikt z nas nie wiedział nawet, że mamy gudłaja w kompanii, a genialny strzelec. „Krótki” wyskoczył z informacją, że wyznaje Zen, a kilku chłopaków od razu zadeklarowało się jako zdecydowani ateiści. Nastała cisza, którą przerwał „Malutki”: „k…., co jest grane. U nas nikt nawet nie wiedział czy ktoś jest wierzący, czy nie,. Albo jakiego jest wyznania. Ja miałem przyjemność strzelać do muzułmanów, buddystów i ch…. wie kogo; oni do mnie też strzelali, niektórym nawet udało się trafić. Nie bronił mnie żaden bóg, ale kamizelka i kask, albo, że potrafię strzelić pierwszy. Jedyny bóg w jakiego wierzę, to to” – tu odsłonił rękaw z Fairbanem tkwiącym w pochwie na przedramieniu – „sp….laj stąd koleś, bo jak ci pomożemy, to wyjdziesz szybciej, niżbyś chciał i nie możemy ci zagwarantować, że będziesz w jednym kawałku, chociaż suma się powinna zgadzać”. Wybuchła potężna awantura. Kadrowiec próbował coś tłumaczyć, że taki dostał prikaz z KGP, ale go zakrzyczeliśmy, poszedł jak zmyty.
Nowa, k…. reforma w Policji, forsy na nic nie ma, wszystkiego brakuje, dobrze, że pensje płacą, choć nieraz z opóźnieniem, a tu luksusowe wydawnictwo propagujące „jedyną słuszną wiarę”. Poza tym od razu mogą wyskoczyć niesnaski i podziały. U nas do tego nie dopuścimy, gramy wszyscy do jednej bramki, jesteśmy jak pięść, ale przecież nie wszędzie tak jest.
Cholera, mam piękne rodzinne tradycje ateistyczne. Ojciec – ewangelik z jego kumplem od bridge’a – nota bene, pastorem, nauczali mnie Biblii. Jak stary był sam, a czegoś nie wiedziałem – walił mnie w łeb Biblią, a stara była, z początku XIX w. oprawna w skórę i ciężka, do dziś mam respekt przed Biblią, chociaż akurat tę, jako rodzinną pamiątkę dałem córce, jak wychodziła za mąż. Rodzina mojej mamy pochodziła ze Wschodu, prababcia była z Petersburga, jeszcze sprzed rewolucji, oczywiście prawosławna. Jej rodzony brat uczestniczył w spisku i osobiście strzelał do Rasputina. Można powiedzieć, że mam zdecydowane poglądy antyklerykalne. A tu w Firmie ktoś mnie próbuje nawracać?
Strasznie się bractwo wk…ło i trudno się dziwić.
Dobrze, że weekend, halny trochę zelżał. Wbrew opinii lekarza – postanowiłem pojechać pokręcić się trochę po śniegu. Tyle, że pojadę do Białki, tam niżej, więc ciśnienie nie powinno mi dać w d….pę….. Tak ostrożnie, żeby nie przedobrzyć…. Takie piękne słońce…
8 lutego.
Spokojny dzionek się zaczął, nawet żadnego papiera do „zapoznania i stosowania” nie przynieśli. Siedzieliśmy przy kawie z „Malutkim” i „Bacą”, aż tu przychodzi „Zagryź” i mówi, że ma ważną sprawę.
- „To wal” – mówię.
- „No bo Alik ma jubileusz” – gaworzy „Zagryź”.
- „Jaki, k…, jubileusz?, jak zawsze kulturalnie zapytał „Malutki”,
- „No pięciolecie służby. Dzisiaj akurat mija dokładnie pięć lat jak przyjechaliśmy po szkoleniu w Sułkowicach i od tego razu jest cały czas z nami”.
- „Rzeczywiście, wiele z nami przeżył, nie raz nam ratował d…py”.
- „I to nie tylko przy materiałach wybuchowych, ale również przed dyscyplinarką”.
- „Właśnie, a pamiętacie jak temu z BSW kawał d…y z portek wygryzł?”
Tak więc uradziliśmy, że należy uczcić taki jubileusz. Posłałem zaraz „Krótkiego” do najlepszej cukierni w mieście, po pączki, oczywiście z różą i lukrem. Jak wrócił, wysypaliśmy je do miski i udaliśmy się na salę odpraw, gdzie chwilowo przebywał solenizant. Dostojny jubilat leżał na wersalce na prawym boku z postawionymi uszami, a ogonem lekko wystukiwał rytm „How Blue Can You Get” B.B.Kinga, lecący właśnie z netu. „Zagryź” z uroczystą miną postawił przy wersalce miskę z pączkami, solenizant na dany sygnał zręcznie zeskoczył i nie przerywając sobie słuchania rozpoczął ucztę.
- „Takiemu, to k…. dobrze” – zagaił „Malutki”.
- „Pewnie, on ma lepiej jak my, zwykłe psy, nikt go nie op….dala, ma zagwarantowaną michę, lekarza, kojec z ciepłym posłaniem, wszyscy do rozpieszczają, pamiętają o jubileuszach” zaczęła się dyskusja grupy dostojnie zgromadzonej wokół wersalki.
- „No i nikt mu nie wydaje głupich zarządzeń”.
- „Jak to, a to, że ma ograniczać szczekanie?”
- „No tak, ale to był wypadek przy pracy, zresztą nagrodzony „Złotą Pałą”.
- „No i emerytury mu nie zabiorą, ani nie wydłużą”.
- „Pewnie, za pięć lat ja pójdę na emkę, wtedy wybrakuję Alika i pójdziemy razem odpoczywać” – rozmarzył się „Zagryź”
Pewnie, takiemu to dobrze…..
9 lutego.
Spokój, nic się nie dzieje, więc wysłałem chłopaków na matę i do siłowni, a „Zagryź” wziął Alika, wybuchowe „gadgety”, flakowatą piłkę i poszli na boisko, w końcu dostojny jubilat musi wypocić te wczorajsze pączki, żeby mu kałdun za bardzo nie urósł. Za to my w trójkę z „Bacą” i „Malutkim” zabraliśmy się za protokół przekazania broni zespołowej i sprzętu specjalnego. Robota posuwała się piorunem, a to dzięki „Malutkiemu”, który od lat trzyma nad tym pieczę i jest nieprawdopodobnie skrupulatny i dokładny. Naprawdę taki facet w jednostce to prawdziwy skarb – taki prawdziwy gunny z Marines. Widziałem jak u „Bacy” rósł podziw dla starego wojaka. Smutno mu się tylko zrobiło, jak „Malutki” stanowczo potwierdza zamysł odejścia. Co prawda chce się formalnie zerwać w czerwcu, ale już od marca zacznie wykorzystywać stare urlopy, za które mu nie zapłacą przy odprawie. Obiecał, że postara się kogoś wyszkolić na swoje miejsce, ale dobrze wiemy, że trzeba będzie ze trzech a i to razem nie będą tak dobrzy jak „Malutki”. Też ma fajny plan na emkę: będzie pracował jako marynarz pokładowy, bosman, na szkunerze wycieczkowym, pływającym po Morzu Śródziemnym, kapitanem jest jego stary kumpel, też stary żołnierz, po Afganie. Wiedziałem, że „Malutki” od lat jest żeglarz zawołany, ma różne uprawnienia żeglarskie, w tym jachtowego sternika morskiego i dużą praktykę. Bardzo się ucieszyłem z jego pomysłu, umówiliśmy się, że jak go wiatry zaniosą, to mnie odwiedzi na Karpathos, zresztą w przerwach w rejsach też będzie chętnie widzianym gościem, nawet przez całą zimę.
„Malutkiemu” się wcale nie dziwię, po odejściu „Łysego” – stracił najlepszego przyjaciela i zarazem towarzysza broni, oni obaj rzeczywiście tworzyli tandem niezwykły. Takich ludzi u nas już nigdy nie będzie, pomysły emerytalne praktycznie wykluczyły, żeby ludziom z woja opłacało się przechodzić do nas, jakiś przepływ jest możliwy tylko ze Strażą Graniczną.
W ogóle nasz obecny policyjny narybek o woju nie ma pojęcia, teraz nie ma poboru, więc przyjmuje się ludzi zupełnie surowych, lat trzeba, żeby z nich zrobić coś na kształt umundurowanej małpy. Jak to się odbije na takich jednostkach, jak nasza – naprawdę trudno być optymistą. Dyscyplina pod ogniem – to, k…., trzeba przeżyć, tego się nie nauczy z książek. Poza tym inne cechy komandoskie – żeby kogoś wyłuskać – to trzeba przerzucić z setkę kandydatów, a i tak później taką surowiznę latami szkolić, a i to nie ma pewności, że się uda. Czarno to widzę, dlatego też nie dziwię się „Malutkiemu”:, który jest absolutnym bojowym realistą…
[cdn…] podinsp. w stanie spoczynku Adam M. Rapicki