30 listopada.
Ale się porobiło, rozpoczęła się kolejna, oczywiście rewolucyjna – reforma Policji. Koło 9,00 zostałem wezwany na mała salę konferencyjną, na niezwykle ważną naradę kierownictwa. Idę, na progu sali zostałem wylegitymowany (a byłem w mundurze) przez dwóch oprychów o wyglądzie neandertalczyków i wpuszczony, a moje nazwisko odhaczono na liście. Innych traktowano tak samo, a przecież przyszli sami naczelnicy i szefowie służb. Naradę otworzył stary, od razu zastrzegając, że sprawa jest niezwykle ważna i tajna, a następnie oddał głos gościowi z Warszawy, w mundurze inspektora. Razem z nim było jeszcze kilku, też z wysokimi stopniami. Facio wygłosił referat wprowadzający, niejako historyczny. Otóż gdy (lata temu) patologie w Policji zaczęły wszystkim wychodzić bokiem – utworzono Biuro Spraw Wewnętrznych, przeznaczone do ścigania tychże patologii. Jak powstawało to Biuro szefowie poddawali tam ludzi, ogólnie mówiąc niezbyt lubianych, przeważnie zdeklarowanych podp….czy. Po iluś tam latach – Biuro uległo degeneracji i pojawiły się tam odrębne patologie. Przede wszystkim faceci up….lili sporo gliniarzy na spreparowanych, czy wydumanych materiałach. Większości posądzanych i oskarżanych udało się wywinąć, chociaż niektórzy odsiedzieli, co swoje. Jak sądy pouniewinniały „oskarżonych” – zaczęły się procesy o odszkodowania za niesłuszne areszty, straty materialne i moralne, przywrócenia do pracy itp. Krótko mówiąc skarb państwa i odmianę skarbu państwa zwaną Policją kosztowało to masę forsy, której – jak wiadomo – nigdy nie ma. W dodatku rozmaite kosztowne formy pracy operacyjnej BSW też uległy patologiom, np. zakładanie pluskiew (z całym oprzyrządowaniem technicznym) na pokoje biurowe, z których słuchano bulgotania nielegalnych czajników, a nie to o czym ludzie mówią. Dlatego wczesną wiosną utworzono kolejną formację: Biuro Kontroli Biura Spraw Wewnętrznych, skierowanego na zdecydowane rozprawienie się z patologiami w Biurze Spraw Wewnętrznych. Powstała służba bardzo elitarna. Oczywiście – bo tworzono ja nagle – szefowie wydelegowali do niej co mieli najlepszego z elit – plecak w plecaka, pociotek z pociotków, a wszystko z lewymi rękami do roboty. Wiadomo przecież od dawna, że najlepszą metodą pozbycia się nieudacznika jest dać mu opinię umożliwiającą mu awansowanie do kolejnej elity. Ta elita elit jeszcze dobrze nie zdołała okrzepnąć, jak pojawiły się w niej patologie, między innymi szeroko pokazywany w telewizorni wypadek molestowania i mobbingu w centrali Biura. By walczyć z tymi patologiami kierownictwo KGP tworzy nową bardzo tajną służbę, elitę z elit dla elit – Inspektorat Kontroli Biura Kontroli Biura Spraw Wewnętrznych. Szefowie kolejnych służb mają oddać tej elicie co mają najlepszego. Ale to nie wszystko – z uwagi na pojawiające się patologie związane z molestowaniem oraz mobbingiem – tworzy się Biuro Antymolestacyjno-mobbingowe, do której to elitarnej służby szefowie mają oddać kolejną partię elitarnych policjantów.
Wygłosiwszy ten referat historyczny – głos zabrali kolejno nowy szef Inspektoratu Kontroli i nowy szef Biura Anty – mol-mob. Obaj przedstawili w zarysach cele i kierunki nowych służb zapewniając, że staje się to początkiem wielkiej reformy, mającej uzdrowić Policję, by wszystkim żyło się spokojnie, godnie i dostatnio. Biorąc pod uwagę, że oba referaty nieco czasu zabrały – ogłoszono przerwę obiadową, więc poszliśmy do kasyna.
Tam odbyły się – jakby to powiedzieć – rozmowy kuluarowe. Naczelnicy przede wszystkim zaczęli k….ć na potęgę. „Skąd ja im, k…, wezmę elitę” – biadał szef Kryminalnego – „wszystkich plecaków i darmozjadów wyp….łem z odpowiednimi opiniami, tymi ludźmi, co mam ledwie sobie daję radę, nie dam im, k…., nawet cywilnej sekretarki, a gliniarzy będę, k…., bronił z bronią w ręce”. Inni szefowie mieli – oczywiście – zdania podobne. Jedyna nadzieja w tym, że wydziały gaciowe jeszcze coś mają na zbyciu, pewnie w powiatach paru leworękich (za to ambitnych) się znajdzie to tej, k…., elity elit.
Jak wróciliśmy na naradę – nakazano nam pilnie przystąpić do typowania elity elit. Gorzej, kazali nam i to w terminie dwóch dni dokonać przeglądu „stopnia zagrożenia molestowaniem i mobbingiem w podległych komórkach i przedstawić analizę na piśmie”.
Jak wróciłem powiedziałem chłopakom co się, k…, szykuje. Ogólnie bractwo problem olewa. Ktoś tylko rzucił wcale mądre zdanie, że te reformy sprawią, że te ekstra służby kontrolne się zwyczajnie pozagryzają i może wreszcie będzie spokój. „Tak się, k…., zakontroluja, że dla poprawy patologii i budowy nowego – kamień, k…., na kamieniu, nie zostanie” – wygłosił podsumowanie „Malutki”.
1 grudnia.
Cóż, chcąc niechcąc musieliśmy zwołać pełną odprawę całego stanu w sprawie tych nowości z „reformy” Policji. Przeczytałem założenia, powiedziałem co było na wczorajszej naradzie i przystąpiliśmy do merytorycznej dyskusji. Jak przewidywałem bractwo nowy pomysł ewidentnie olało, ale zainteresowanie wzbudził fragment dotyczący typowania „elity elit”, a szczególnie kwestie płacowe. Prowadzenie dyskusji w tym temacie objął „Baca”, który elegancko zagaił: „ftory, k…..”. Wtedy włączył się „Malutki” – jak zwykle oszczędny w słowach, po prostu wyciągnął Fairbana, kawał starego paska i spokojnie zaczął wecować nóż na dłoni…
Wtedy otworzyłem uroczyście tajną, zapieczętowaną kopertę z założeniami „analizy stanu zagrożeń molestowaniem i mobbingiem”. Kwestia molestowania wzbudziła mieszane uczucia. Ewentualnym obiektem molestowania (chociażby z uwagi na urodę) mogłaby być „Bombka”, ale akurat jest na szkole w Legionowie. Poza tym wszyscy pamiętali, jak w czasie akcji w autobusach podmiejskich jakiś „adorator” chciał pomolestować „Bombkę” i dostał takiego kopa w jaja, że podobno do dziś się jąka. W związku z czym musieliśmy poważniej podejść do kwestii mobbingu. Tu od razu dyskusja rozgorzała. Pretensje wzbudził Alik. Chodzi o to, że Alik uznał za swoje królestwo wersalkę w sali odpraw, którą mieliśmy dla dyżurnego.
- „To na pewno jest mobbing, nie dość, k…., że zajął wersalkę, to nikogo do niej nie dopuszcza, w jak mu się coś mówi to albo pokazuje kły, albo odwraca się dupą” – zgłosił zastrzeżenia „Dziurkacz”.
- „To nie jest, k…., mobbing – podjął obronę „Zagryź” – pies musi mieć warunki, musi być wypoczęty, nie raz nam dupy ratował”.
- Sam zainteresowany postrzygł uszami, łypnął jednym okiem, ziewnął i odwrócił się plecami do krytykantów – wykazując wyraźne znudzenie dyskusją. Ten fragment postanowiliśmy przenieść na później.
Ludzi bardzo zainteresowały punkty dotyczące zasad równości, chodzi o unikanie mobbingu na tyle różnic narodowościowych, rasowych, wyznaniowych. U nas niby wszyscy równi, ale dochodzą wieści, że w Policji pojawiają się, np. Murzyni. Faktycznie w Warszawie jest jeden dzielnicowy, a w Łodzi z dwóch – tylko nie wolno o nich mówić „Murzyni”. Kowboje sobie wymyślili fajną nazwę „Afroamerykanin”. U nas może być „Afropolak”, w skrócie „Afropol”. Chłopaki zaczęli dyskutować zawzięcie.
- „Przecież pojawiają się u nas beżowi – mówi któryś.
- „Nie, k…., beżowi, tylko Arabopolacy, w skrócie „Arapole, w dodatku muzułmanie” – uzupełnił „Baca”, „sam takiego widziałem w Warszawie”.
- „To nic” – dodał „Rudy” w Gdańsku mają vietconga”.
- „Nie vietconga” – mówię – „tylko Wietnamopolaka, w skrócie „Wietpola”, na pewno też pojawią się Chińczycy – jest ich coraz więcej – czyli Chinopolacy, w skrócie Chipole”….
- „Chciałbym mieć takiego” – ucieszył się „Malutki” – „szczególnie jakby się wykazał stażem w klasztorze Shaolin”.
- „Właśnie moglibyśmy go wziąć na kapelana” – doszedł głos z końca sali.
- „Ale na pewno miałby za złe nasz kapelan” – uzupełnił któryś.
- „Nie mógłby” – zaperzył się, jak zwykle małomówny „Misiek” – „przecież u nas obowiązuje ten, no pru…, prlu….. jak to się, k…., mówi, prluralizm”.
- „Pluralizm, ośle” – uzupełnił „Malutki” – „najwyżej by się obu wpuściło na matę, żeby sobie ekumenicznie, w duchu tolerancji podyskutowali, ciekawe, który by, k…., przekonał drugiego, stawiam na tego z Shaolin”.
- Na to „Mruczek” wyciągnął notesik i zaproponował stawki.
- „Ale dziwi mnie temat zapobiegania antysemityzmowi” – zwrócił uwagę „Rudy” – „przecież jakby u nas pracowali Arapole, to mógłby się pojawić problem antysemityzmu”.
- „Nie masz, k…., racji, przecież radyjo od lat twierdzi, że kierownictwo Policji to sami Żydzi” – padło z końca sali.
- „To zawsze kilku można by wyrzucić”.
- „Właśnie i tak się rodzi antysemityzm” dodał „Rudy”.
- „Ciekawe co by było, jakby przyszła do nas mułła” – rozmarzył się „Krótki”.
- „Mułła to jest samiec – ten mułła, a nie ta mułła” – uzupełnił „Malutki”, który w końcu w Afganie do niejednego mułły strzelał.
- „A jakby mułła okazał się ciotą, to byłby on, czy ona” – bronił swojego zdania „Krótki”.
- „Krótki”, znowu masz, k…., auto nie umyte” – włączył element dyscyplinujący „Baca”…
Resztę dyskusji postanowiliśmy przerzucić na jutro – w końcu trzeba będzie napisać ten, pojebany papier.
2 grudnia.
Od rana całym składem siedliśmy na sali odpraw na rzeczową debatę o „reformie”, kontynuowaną z wczoraj. Dzisiaj nastrój był spokojniejszy i bardziej rzeczowy, więc zarządziłem kawkę dla wszystkich, a „Małego” wysłaliśmy do bufetu po pączki i paluszki. Jak komendanty rozmawiały z Ministrem to też zrobili ściepkę na michę, więc co se mamy, k…., żałować. Jak tylko zapachniały pączki – Alik się przebudził i od razu zaczął brać udział w debacie – łażąc od jednego do drugiego i trącać nosem.
Jak słusznie zauważył „Malutki” – ochotników do elity elit nie zanotowano, zresztą jaka tam z nas, k…, elita.
Chciałem zamknąć temat molestowania, ale – ku zaskoczeniu wszystkich – wstał „Majster” i mówi, że go „myśla” naszła.
- „No, to wal” – mówię.
- „Szefie, bo jest tak, przemyślałem sobie, poszukałem w necie i wyszło mi na to, że najlepszym rozwiązaniem problemu molestowania byłoby porozdawanie pasów cnoty. Takie coś zaprojektowałem, oczywiście nie na wzór tych ze średniowiecza z blachy, skóry i z kłódką, ale nowoczesne z kevlaru na kamizelki i włókna szklanego. Tu są rysunki” – wyjął rulon kalki technicznej i pokazał pełne rysunki techniczne.
- Zaniemówiliśmy – wrażenie zrobił duże.
- Dalej ciągnął: „miałem problem z zapięciem, dlatego przewidziałem kilka opcji – na kartę chipową, na klasyczny zameczek typu yalowskiego oraz na kod elektroniczny. W takim wypadku Naczelnik tego wydziału od molestowania byłby zarazem głównym strażnikiem kluczy. Wszystko jest estetyczne, higieniczne, jak przystało na XXI wiek. W dodatku opracowałem projekty namordników cnoty”…..
- „Czego, k….,” – nie wytrzymał „Malutki”.
- „Szefie chodzi o „inne czynności seksualne”, jak to napisano w kodeksie. Przy moim projekcie żadne „inne” nawet się nie prześlizgnie”.
- „Co o tym sądzicie, chłopaki” – pytam rzeczowo.
- Ryk był zbiorowy – genialne, ale „Rudy” zgłosił uzupełnienie projektu: „A może do zapięcia używać „ojców” – osobistych identyfikatorów cyfrowych, które kiedyś wprowadzono do terminali. Na całym świecie używa się do tego co prawda systemu kodów dostępu, ale u nas w Biurze Informatyki wynaleziono proch na nowo i wprowadzili „ojce”. Później szlag trafił te terminale, a „ojce” i czytniki się zostali w magazynach, teraz będzie można to wykorzystać i zmniejszyć straty” – dostał brawa.
- Wtedy „Mruczek” zgłosił cenną inicjatywę: „Należy zawnioskować, żeby w Policji zatrudniać coraz więcej Chipoli. Importuje się już pracowników z Chin do budownictwa i przemysłu, dlaczego nie zaimportować ich na potrzeby Policji. Większość szkół i tak stoi pusta, więc można szybciutko urządzić przyspieszone kursy polskiego, a w międzyczasie załatwiło by się problem obywatelstwa. Tacy nowi policjanci na pewno by się sprawdzili – skromni, pracowici, można by każdemu dać po miseczce ryżu – to by dla porządnych gliniarzy forsy na dodatki starczyło. Poza tym Chipole, jako zdyscyplinowani uważają szefa szefów za istotę boską, więc na pewno by nie urządzali brewerii pod kancelarią premiera. Chipole to przyszłość”.
- „W dodatku stołówki miałyby oszczędności na sztućcach, czyli zaoszczędziłoby się reglamentowane aluminium. Takie Chipole jadają pałeczkami, więc na ch…. im łyżki i widelce. Pałkę każdy by i tak dostał służbową, więc można każdemu dać drugą, w magazynie i tak tego towaru jest do cholery” – uzupełnił pomysł „Rudy”.
- „Bacy” aż ręka drętwiała od notowania, więc zamknąłem naradę, podziękowałem ludziom za zaangażowanie. Siedliśmy w trójkę, żeby przelać na papier wszystkie pomysły. Szczególnie gorąco opisaliśmy pomysł pasów i namordników cnoty – taka wizja jest naprawdę godna uwagi i Warszawa to na pewno kupi – wiecie jakie lody będzie można ukręcić na przetargach? Lepsze jak na zimowych mundurach na lato……
3 grudnia.
Jakiś, k…. amok wstąpił w tym tygodniu w kierownictwo na tle „nowego. Jeszcze nawet nie zdołaliśmy odpocząć po problematyce namordników cnoty itp., jak z samego rana dostarczono kolejny ukaz, oczywista do zapoznania i stosowania. Jak zwykle „w stosunku do winnych……” znacie – wszyscy znają i wszyscy równo olewają. Jakbym się chciał bać każdego „nowego” zakończonego słowami: „w stosunku do….” to bym dawno odrabiał L-4 w wariatkowie. Reszcie też wszystko zwisa ciężkim kalafiorem. Tak straszyli, że już się ich nikt, k…., nie boi.
Ale w czym rzecz. Chodzi o korespondencje radiową, która budzi głębokie zaniepokojenie Kierownictwa. Po pierwsze w korespondencji radiowej roi się od słów „powszechnie uznanych”….. Wzywa się zatem i nakazuje powściągnięcie języka. To już w tym roku co najmniej trzeci taki ukaz w tej samej sprawie. Co komu, k…., wadzi, jak gliniarze ze sobą rozmawiają. Najważniejsze żeby się zrozumieli, a nie zastanawiając się, czy „k…” czy może „kobieta lekkich obyczajów”.
Po drugie, chodzi o jawność rozmów. Teoretycznie nasze radiostacje są antypodsłuchowe, ale – jak wiadomo jest to pojęcie umowne – jest tyle nowinek technicznych, że jak ktoś chce nie być słuchany – to najlepiej mówić na ucho, albo napisać na kartce, a kartkę spalić. Od dawna też wiadomo, że różni tam słuchają naszych radiotelefonów, niezły skaner można już kupić za zupełnie małe pieniądze. Wiadomo, że słucha nas co najmniej kilka stacji radiowych i co najmniej trzy komercyjne telewizje. Sęk w tym, że oni potrafią być na miejscu zdarzenia prędzej od Policji i wtedy się na antenie wywnętrzniają jak długo ta Policja jeździ. A jak ma jeździć jak na milionowym mieście są dwa radiowozy, to w czasie zdarzenia nieraz dojazd wymaga przesmarowania całego miasta, a często dyżurny zabrania włączać „dyskoteki”. Zresztą na nasze korki, żadna „dyskoteka” nie poradzi, no poza strażą – nie widziałem, żeby im ktoś drogi nie ustąpił.
Problem Komenda widzi rozwiązać poprzez wprowadzenie tablic kodów numerycznych do rozmów – brali i przerabiali od lat. Oczywiście na najnowocześniejszy szpej brakuje pieniędzy.
Przeczytałem ukaz, dodałem parę słów, chciałem chłopaków rozpuścić po podpisaniu, ale jakoś tak zaczęli rajdać. „Mruczek” od razu zaproponował, żeby przez stacje gadać tylko po góralsku – „Baca” mógłby nas nauczyć, zresztą przy „Bacy” sporo gwary rozumiemy. „Baca” – stary Góral, ze skalnego Podhala pięknie i czysto poukfaluje se po góralsku. Sam „Baca” powiedział, że czego nie, ale to nie jest rozwiązanie ogólnopolskie; może się wreszcie zdarzyć konflikt jakby Góral się spotkał w eterze np. z Kaszubem.
Akurat nadszedł „Malutki”, który miał coś wcześniej do załatwienia i załapał się dopiero na koniec dyskusji. „Malutki” wie wszystko o broni, wojnach, historii wojen, walki – w ogóle fachura i mówi: „Tylko Indianie Navajo. W czasie II wojny Amerykanie szkolili Indian Navajo na pilotów, dzięki ich wspaniałej koordynacji ruchowej i wzrokowej, ale przy okazji okazało się, że mogą służyć jako genialne maszyny do szyfrowania rozmów – po prostu piloci – Indiańce gadali ze sobą po swojemu, oczywiście nikt ich nie mógł zrozumieć, chociaż – jak wiadomo każda rozmowa radiowa może zostać przechwycona”.
Od razu zrodził się pomysł – zatrudnić w Łączności zaimportowanych Indian Navajo, którzy po spolszczeniu mogliby być Indianopolakami, w skrócie Indipolami. Da się im kawał trawnika koło pomnika pamięci, żeby tam sobie postawili wigwamy, a koło pomnika totem; będzie oszczędność, bo nie trzeba im będzie płacić dodatków za bezdomność. Na pewno będzie to rozwiązanie technicznie prostsze i tańsze, niż jakiś nowy wynalazek Warszawy, poza tym obędzie się bez przetargów, kosztów eksploatacyjnych, przekrętów itd.
Taki pomysł natychmiast też zgłosiliśmy.
4 grudnia.
Wygląda na to, że mamy ogólnie przechlapane. Część ludzi w Komendzie patrzy na nas, jakby chcieli nas utopić w łyżce wody. Chodziło oczywiście o nasze doniosłe inicjatywy w zakresie przeciwdziałania molestowaniu i mobbingowi. Całe Kadry (a jest tam stuprocentowy babiniec – bo nawet Naczelnik jest tylko na etacie mężczyzny) obraziły się śmiertelnie za pomysł z pasami cnoty i namordnikami cnoty, podobnie sporo innych babskich wydziałów. Finanse są na nas obrażone o sprawę w sądzie. Najgorszą wieść przyniósł z rana „Mruczek”, który w bufecie słyszał jak kapelan peroruje z oburzeniem – „Oni chcą zatrudnić czerwonych, a w dodatku pogan” – głosił polityczno-wychowawczy – to jest powrót do przeszłości” – oczywiście chodzi o reperkusje naszej propozycji zatrudnienia Indian Navajo.
Doszliśmy z „Malutkim” do wniosku, ze lepiej zejść z oczu. Poderwaliśmy chłopaków, zarządziłem przegląd broni i jazda na poligon. Mamy trochę amunicji do wystrzelania, bo kończy się okres ważności otwartej puszki. Chłopcom też się przyda przebieżka po „małpim gaju” – to zawsze korzystnie wpływa na lęgnące się we łbach głupoty. Pogoda, co prawda nijaka, pochmurno, ale sucho, dość zimno, ale od czego rozgrzewka – przy grillu. W razie czego przez radio będzie rozmawiał „Baca” – oczywiście po góralsku, a co, że ktoś nie rozumie, trzeba się było uczyć – nieuki; my wszak posłusznie wdrożyliśmy program poufności rozmów radiowych.
Na poligonie spoko, zejdzie nam czas do późnego popołudnia…
[cdn…] podinsp. w stanie spoczynku Adam M. Rapicki