22 grudnia.
Na 9-tą wszyscy, pomijając jednego „dyżurnego” pojechaliśmy do sądu, jako publiczność do procesu Kryminalnego. Tym razem sprawę przeniesiono do większej sali, więc było trochę luźniej, ale i tak tłoczno. No i pokrzywdzonych z Kryminalnego było więcej, niż nas. Sądziła ta sama sędzia, co w naszym procesie. Oczywiście sprawa spadła z wokandy, bo radcego Komendy nie było. Zamiast niego też było tylko zwolnienie lekarskie. Oczywiście adwokat powtórzył wczorajsza argumentację, ku solidnego wk…nia sędzi. Niby za sędziowskim bufetem powinna panować powaga i opanowanie, ale baba się trzęsła ze złości, aż podium drżało. Jako publiczność wyraziliśmy oburzenie, nawet nas sędzia nie uspakajała. Oczywiście też powtórzyła postanowienie o skierowanie radcy do Zakładu Medycyny Sądowej. Tym razem w ustnym uzasadnieniu nie była tak oględna jak wczoraj, ale znalazły się słowa: „obraza sądu”, „lekceważenie wymiaru sprawiedliwości” itd. Ma się rozumieć gorliwie potakiwaliśmy. Tak mi się wydaje, ze oba procesy skończą się dla Komendy raczej źle. Sami chcieli.
Już na korytarzu rozmawialiśmy z naszym adwokatem. Nie ulega kwestii, że Komenda będzie starała się odwlekać sprawę tak długo, jak zdoła, poza tym na pewno się odwołają do II instancji, ale jest wniosek o nadanie wyrokowi rygoru natychmiastowej wykonalności, więc i tak będą musieli zapłacić, a jeśli nie – to komornik.
Swoją drogą wygląda na to, że radca ma przesr…ne. On jest między młotem a kowadłem, jak słusznie zauważył „Malutki”, między wódką a zakąską. Skądinąd nie jest to zły facet, ale bojący się. Boi się kierownictwa, więc zwyczajnie ucieka. Sam, jako prawnik musi przyznać nam rację, ale jako radca musi być przeciw, bo za to mu płacą. Czysta schiza. Inna sprawa, że w wypadku procesu przeciwko państwowej instytucji – prawo nie dopuszcza wydania wyroku zaocznego. Szkoda, bo byłoby już po sprawie, ale spoko, poczekamy, tylko procenty narosną, a i koszty się zwiększą. Podatnicy cierpliwi, posłusznie za wszystko zapłacą…..
23 grudnia.
Dzisiaj rano nadeszła szczęśliwa wieść. Kilku chłopaków dostało przelewy zaległości – kierowcy, za OC. Masa kasy: „Krótki” dostał całe 11 zł, „Zagryź” – 9 zł., inni podobne. Ale, k…. bogactwo, żeby tylko KGP nie zbankrutowała, w ogóle jest to poważna groźba dla budżetu państwa. Oczywiście zadzwoniłem do naszego adwokata. Ale się uśmiał. Poprosił jednak o wydruki wyciągów z kont i dołączy do akt sprawy korektę. Biorąc pod uwagę, że zaległości sięgają kilku tysięcy – to parozłotowa wypłata tylko mocniej wk….i sąd. Dowiedziałem się, że podobnie wypłacono zaległości w Kryminalnym, tam też kwoty od kilku do kilkunastu złotych. Przypuszczam, że w sądzie będzie heca na całego.
Mimo wszystko wk….nie chłopaków sięga zenitu.
Kazałem „Malutkiemu” zrobić ostre ćwiczenia na macie, to dobry sposób żeby się wyżyć. Tylko krezus „Zagryź” wziął Alika, eksponaty i poszli na boisko. Akurat nadeszła cholerna odwilż, „nahalny” wiatr, więc wyobraźcie sobie w jakim stanie wrócili, szczególnie to kosmate bydlę. Oczywiście taki jaki był – przypominający kupę błota wlazł na wersalkę w celu drzemki i bardzo się zdziwił, że go „Zagryź” nie tylko zgonił, ale w ogóle zabrał do łazienki na prysznic. Byle do jutra….
24 grudnia.
Przyjechałem do roboty tramwajem, jak myślicie dlaczego. Jak przyszedłem okazało się, że przed bazą nie ma ani jednego auta prywatnego, ciekawe dlaczego, i jaka jednomyślność. Nie da się ukryć, że jesteśmy mocno zgrani. Wszedłem – niespodzianka: powitał mnie „Kruszynka”, „Bombka” i cała reszta naszej zgrai z Legionowa – dostali przepustkę na święta i wyobraźcie sobie – wszyscy zameldowali się w bazie. „Bombka” przywlokła wspaniałe ciasto własnego zresztą wyrobu. Ona też od razu przejęła dowodzenie; wysłała „Małolata” do kasyna po salaterkę śledzi w oleju. Poszedł też „Mruczek”, który „zaczarował” panie w kasynie, które pożyczyły nam białe obrusy na stół konferencyjny w sali odpraw. „Bombka” zaraz zagoniła chłopaków do strojenia dwóch choinek – jedną małą na stół „Dziurkacz” od razu przyozdobił plastikowymi (różnokolorowymi) nabojami rewolwerowymi, dużą w kącie sali chłopaki obwiesili nabojami 08 para i do tantala. „Zagryź” oplótł pięknie choinkę czerwonym lontem piorunującym, „Majster” założył światełka. Na ścianie powiesili siatkę maskującą.
W czasie tych prac Alik znienacka zagulgotał, za chwilę dzwonek – przyszedł (a) Naczelnik Kadr, w mundurze i uroczyście wręczył paczkę opłatków wraz z listą do pokwitowania. Jak oznajmił (a) są to opłatki poświęcone i mają czekać na przybycie kapelana, który chce osobiście z wszystkimi się przełamać. Pięknie, widocznie Naczelnik Kadr dorabia sobie jako ministrant, szkoda, że nie miał komeżki, na granatowym mundurze wyglądałaby bardzo pięknie. Zaraz też poświęcane opłatki znalazły się na centralnym miejscu stołu koło choinki.
Robiło się coraz ładniej, aż tu od drzwi doszedł znajomy sznapsbaryton: „Wesołych, k…., świąt” – „Łysy”! Emeryt „Łysy” nie zapomniał o nas…
- „Łysy”, pało” – mówię – „co u ciebie?”
- „Urodziłem, 10 dni temu urodziła mi się śliczna dziewczynka, 3,7 kilo wagi, 55 cm. wzrostu”.
Ale radość, rzuciliśmy się gratulować. Łysy” dyskretnie wręczył mi reklamówkę – „tylko ostrożnie” – mówi. Rzeczywiście, w reklamówce brzęczało szkło. Wszyscy kolejno gratulowali szczęśliwemu tatusiowi. No prawda, strzelec wyborowy „Łysy”, mógł tylko urodzić prawdziwego strzelca, nic to, że dziewczynkę.
Wtedy zdarzyło się nieszczęście. W czasie gratulacji, poklepywania po plecach – nie pilnowany Alik sięgnął na stół. Moment i … poświęcane opłatki znikły w przepastnej mordzie. „Zagryź” długim susem rzucił się na ratunek, ale zdołał tylko wyszarpnąć z pyska kawałek obślinionej, ale niewątpliwie poświęcanej banderoli.
– „I co my teraz, k…., zrobimy?” – zmartwił się któryś.
Na szczęście „Malutki” zadziałał błyskawicznie: „Krótki”, „Małolat” – auto i jazda do najbliższego marketu, chyba „Reala”, nie wracać mi bez opłatków” – jeszcze ich osobiście odprowadził do samochodu.
- „K…., poruta” – zauważył któryś – „przecież opłatki z marketu będą nie poświęcone”.
- „No to co, przecież nikt nie pozna”.
- „Ale żeby mu nie zaszkodziły”.
- „Komu, Alikowi, nie takie rzeczy, k…, jadł”.
- „Nie, k…., Alikowi, ale kapelanowi”.
- „A dlaczego mu, k…., mają zaszkodzić”.
- „No przecież nie poświęcane”.
- „No to co, przecież nie pozna, a jeśli nawet, to dostanie, k…., odtrutkę, w razie czego da mu się no-spa z apteczki i będzie wporzo”.
„Majster” podszedł do zmartwionego „Zagryzia” i wyjął mu z ręki szczątki poświęcanej banderoli. „Popatrz, tu się przytnie, od tyłu podkleję, nikt, k…., nawet nie zauważy” – mówi.
Ale wróciliśmy do szczęśliwego taty. „Malutki” coś tam porobił ze szkłem i wzniósł okrzyk: „Za prawą nóżkę dzidzi „Łysego”! Wróciliśmy do gratulacji.
Chwilę później do sali wkroczyli „Krótki” uginający się pod ciężarem chyba metrowej średnicy pudeł i „Małolat” niosący wielką pakę. Złożyli meldunek:
- „Szefie, opłatków nigdzie nie było, mimo że byliśmy w „Realu” i „M-1”, ale po drodze w tej pizzerii za rogiem kupiliśmy pizzę – dawali w promocji: mamy 3 capriciosy z szynką i pieczarkami i 3 z salami i czarnymi oliwkami, nawet sosy dostaliśmy w promocji za friko, największe jakie były”.
„Małolat” za to wręczył „Łysemu” ogromną pakę pampersów i siatkę wypełnioną gryzaczkami, smoczkami, grzechotkami i innymi zabawkami dla niemowlęcia – „To od nas” – teraz zrozumiałem dlaczego „Malutki” osobiście odprowadził chłopaków do auta.
W tym czasie „Malutki” znowu coś porobił ze szkłem, więc musieliśmy się zająć lewą nóżką dzidzi; no przecież dzieciątko nie może być kulawe.
„Bombka” zagoniła chłopaków do rozkładania pizzy na stole, muszę przyznać, że prezentowała się wspaniale.
„Wszystkiego najlepszego” – ozwał się od progu głos Zastępcy ds. Prewencji. „Nie widzieliście kapelana, miał przyjść ze mną ale się gdzieś stracił”.
- „Nie ma sprawy” – mówię – „znajdzie się, mamy za to szczęśliwego tatę i mały problem. Tata, to „Łysy”, a problem, że nam Alik wp….ł poświęcane opłatki, chłopaki chcieli coś kupić, ale dostali tylko pizzę”.
- „Ale wy macie talenty do improwizacji” – dodał stary z wyraźnym podziwem w głosie – „was nic nie złamie, zresztą pizzą łatwiej się łamać, niż opłatkiem, bo jest ponacinana”.
W międzyczasie „Mruczek” wykonał kilka telefonów i złożył raport: „Kapelan zaczął od Kryminalnego na VIII piętrze, później był CBŚ, następny w kolejce był BSW – tam zagorzali grzesznicy, mają problem z chrześcijańską miłością bliźniego, więc kapelan tam trochę zbawił, później Prewencja, wreszcie dotarł do Informatyki, gdzie, niestety, wypadł z szyn, mała szansa, żeby do nas dotarł”.
- „Tak”, powiedział szef – „kapelan się nam stracił. Ale nic to, koledzy, damy sobie radę i bez kapelana!”
Mówiąc to wziął w rękę szklaneczkę, wprawnym ruchem urwał trójkąt pizzy – „oby nam się”…
Cóż, przełamaliśmy się, tradycyjną, wigilijną pizzą, wypiliśmy, zakąsiliśmy…. siedliśmy do stołu, „Bombka” zrobiła kawę…..
- „Zagryź” – ozwał się szef – „bierzesz dzisiaj Alika do domu na święta?”.
- „No pewnie szefie, przecież nie będzie samotny”.
- „To weź dyktafon i nagraj, co będzie dzisiaj mówił, zeżarł poświęcane opłatki, to to, co powie, pewnie będzie prorocze”…. dodał nakładając śledzika…..
- „Oj maluśki, maluśki, maluśki, kieby rękawica” – zapiał przepięknym góralskim falsetem „Baca”.
Cóż, mogliśmy mu tylko towarzyszyć murmurando, żaden z nas nie potrafi tak z góralska wyciągać, jak „Baca”…
Nastała cisza. W rękach „Mruczka” pokazała się gitara, poprzebierał trochę palcami po strunach, wydobył kilka prześlicznych akordów i zakończył cudownym, takim countrowym portamento…
- „Kolendów nie umiem, ale może być „Honky tonk woman”, albo „Achy breaky heart”, nie – zważywszy na to co się dzieje w policji, to najlepsza będzie: „Trail of tears” – uderzył w struny….
Tak, bardzo piękną wigilię urządziliśmy…..oby wszystkim tak się darzyło…..
28 grudnia.
No i po świętach. Jak na poniedziałek, spokój, nawet żadne „ukazy” i inne, pożal się Boże źródła prawa nie wpłynęły do „zapoznania i stosowania”. Czyżby warszawka ogłosiła strajk?
Za to zadzwonili z Kryminalnego, żebym przyszedł, bo jest jakaś afera z radcą prawnym. Wziąłem „Bacę”, bo mocno kumaty w prawie i poszliśmy. W gabinecie szefa Kryminalnego zastaliśmy resztkę człowieka – naszego radcę prawnego. Okazało się, że dotarło do niego pismo z sądu z żądaniem przedstawienia zwolnienia zweryfikowanego w Zakładzie Medycyny Sądowej. Radca umyślił sobie, że jak wycofamy pozew, to sąd sprawę umorzy i na niego nie spadną żadne konsekwencje. Zarzekał się, że ma absolutnie pewne informacje, że forsa jutro wpłynie na nasze konta, więc proces będzie bezprzedmiotowy. Prawie płakał. Na to ja grzecznie pytam facia a co z odsetkami. One są częścią roszczeń pozwu.
- „Odsetek nikt wam nie zapłaci” – mówi radca,
- „Chwilkę, po pierwsze się należą, a biorąc pod uwagę skalę zaległości to się zrobiła całkiem spora kwota, poza tym rosną cały czas, każdy dzień generuje dalsze odsetki”.
- „Odsetek wam nie mogą zapłacić, bo to już byłaby strata, a na straty nikt nie pójdzie”.
- „To znaczy ma to być nasza strata? My też na żadne straty nie pójdziemy, za długo to trwa, za dużo kłamstw i obietnic bez pokrycia się nasłuchaliśmy, my też mamy swój honor. Najwyżej możemy odsetki razem przebalować, ale to nasza dobra wola”.
Kryminalny też zajął takie same stanowisko.
W sumie mi żal radcego, co facet winien, że wszyscy resortowi święci robią go w ch…ja. Ma takie stanowisko, musi grać trochę między gorzałą a śledzikiem, ale w końcu prawnik – podlega prawu – czy resortowym kacykom. Kacyków prędzej, czy później szlag trafi, a prawo pozostanie. Ot co.
29 grudnia.
Masa roboty. Nadesłali, jak zwykle z ogromnym, opóźnieniem plany zabezpieczeń imprez sylwestrowych i noworocznych. Oczywiście nikt nas nie pytał o zdanie, ani nikt nie wpadł na pomysł dokonania jakichkolwiek uzgodnień. Wyszło, jak zwykle – czyli jajo. Nie ulega wątpliwości, że sylwester z ogromną imprezą na Rynku, gdzie spodziewana liczba uczestników wyniesie co najmniej 100 tys. ludzi, oczywiście praktycznie bez wyjątku „w stanie wskazującym” wymaga solidnego zabezpieczenia. Główny ciężar spoczywa na OP, dla nas przewidziano rolę wspomagania w sytuacjach „nadzwyczajnych”. Jedna z naszych grup musi być stale w odwodzie na ulicy, by mogła wejść do akcji natychmiast.
Siedliśmy z „Bacą i „Malutkim” oraz „Zagryziem”, by te pomysły jakoś poplanować i rozdzielić ludzi. Bardzo ważna jest rola pirotechników – w czasie imprez główną rolę będą grały sztuczne ognie, stąd konieczność pełnego zabezpieczenia pirotechnicznego. Fajnie, ale, k…, kim. Pirotechnicy się rozlecieli – efekt „zatorów” płatniczych z zeszłego roku. „Zagryź” prócz Alika ma zaledwie kilku ludzi. Z grupami szturmowymi kłopot trochę mniejszy, a potrzeba ich co najmniej trzy, poza tym musi się wydzielić grupę pracującą 1 stycznia. Oczywiście plany narzucone z góry uwzględniały cały stan, nie biorąc pod uwagę, że kilku ludzi mamy na szkoleniu w Legionowie. Zagwozdka. „Baca” zaproponował, żeby jednak uwzględnić naszych legionowych nieobecnych. K…, przecież nikomu nie mogę kazać przyjść do roboty, jeszcze w święto. Wszyscy będą jutro w firmie, bo jest święto wymiany legitymacji, więc najwyżej można z nimi porozmawiać, ale bez nacisku. „Zagryź” mówił, że „Bombka” jeszcze w czasie wigilii mówiła, że może przyjść do roboty, podobnie „Kruszynka”. Cóż – zgodzą się – będzie bardzo dobrze, ale kazać nikomu nie mogę.
Rozdzieliliśmy ludzi: „Zagryź” z pirotechnikami i ambulansem, gotowi do wyjazdu – w bazie. Grupa „Bacy” w odwodzie na ulicy w OP, w połowie nocy zmieni się z moją grupą, która będzie w odwodzie w bazie, w ten sposób tylko połowa nocy na każdego wypadnie na ulicy. Mimo stanowczego sprzeciwu „Malutkiego” – jego grupę przewidziałem jako dyżurną na 1 stycznia.
Ustaliliśmy, że w Sylwestra wszyscy przychodzą do roboty rano, ale po godzinie, zostawiając tylko „Malutkiego” z jego kilkoma ludźmi – reszta wali do domu się wyspać, oczywiście bez żadnych imprez po drodze. Stan gotowości na 20,00 i tyranie do rana. Z godzinami policzymy się już w nowym roku. Jakoś tak damy radę.
[cdn…] podinsp. w stanie spoczynku Adam M. Rapicki