Z prezesem, ojcem założycielem Bractwa Mundurowego RP, Marianem Szłapą – rozmawia redaktorka naczelna portalu Bractwo Mundurowe RP – Sylwia Rapicka
Sylwia:
Dzień dobry, Mario. Na początek – pytanie między oczy: otóż, niektórzy twierdzą, że „lubisz być prezesem”?
Mario:
(śmiech) No tak. Co niektórzy twierdzą także, że zarobiłem setki tysięcy na sprzedaży mojej książki a Bractwo powstało na zlecenie trzyliterówek, aby rozbijać środowisko.
S: No to zacznijmy od tego właśnie, zarobiłeś? O jakich sumach mówimy?
M: W sensie niematerialnym z całą pewnością okres wydania i promocji „Na Stos” był sukcesem. W kontekście biznesowym nigdy nie planowałem zysku. Po dekadzie w biznesie, uważam, że jestem dobrym organizatorem i niezłym zarządzającym. Kiedy pisałem książkę wiedziałem, że będę musiał zainwestować swoje pieniądze i prywatny czas, aby zrealizować cel.
S: Mhm, czyli o pieniądzach nie pogadamy. Gentleman z ciebie. W takim razie – jaki to był a może jest cel?
M: Przede wszystkim dotarcie do środowisk zewnętrznych, dla których temat ustawy represyjnej czy też szerzej ustaw represyjnych, nie istniał. Jeżeli już, znali go jedynie z przekazu medialnego. A przekaz był jednoznaczny. Odebraniem emerytur i infamią, ukarano ubeków, którzy mordowali polskich patriotów i działali na rzecz obcego mocarstwa. Po drugie, zaprezentowanie naszego punktu widzenia. W ciągu dwóch lat po ukazaniu się książki odbyłem około sześćdziesięciu spotkań, w wielu przypadkach z bardzo młodymi czytelnikami. Po trzecie, była to autoweryfikacja, czy potrafię pokazać swoją twarz publicznie, jak się zachowam i jak bardzo sobie zaszkodzę tym działaniem?
S: Zaszkodziłeś?
M: To nie tylko kwestia książki, ale całej aktywności. Tak. W biznesie musiałem zmienić praktycznie cały profil oferty. Jak wiesz, prowadziłem działalność regulowaną przez MSW. To się wiązało nie tylko z licencjami, ale także wpisami właściwego ministra. Od roku zaniechałem tego.
S: Musiałeś? Wydano jakąś decyzję administracyjną w twojej sprawie?
M: To nie było dla nich takie proste. Mam ogromne doświadczenie w pracy operacyjnej, ale co nie mniej istotne, posiadam dobrą wiedzę prawną i praktyczną w kontekście uprawianej do niedawna działalności.
S: Co się zatem podziało? Skąd te kłopoty, bo tak to rozumiem?
M: Dziesiątki prowokacji. Podżeganie do przyjęcia czynności na granicy prawa albo łamiących prawo. W pewnym momencie ja i moi wspólnicy, nie wiedzieliśmy już, co jest rzeczywistością a co sytuacją wygenerowaną przez tamtych. Mój informatyk, przybiegł kiedyś do mnie i wyciszonym głosem powiedział, że dzwonił do niego jakiś facet i zaproponował rozmowę. Twierdził, że jest z trzyliterówki.
S: Rany, brzmi jak film! Doszło do tego spotkania?
M: Tak. Odbyło się w jednym z toruńskich lokali. Facet okazał legitymację, twierdząc, że wytypowali mojego człowieka na podstawie kwerendy internetu, aby im konsultował ataki hackerskie. Takie pierdoły mu mówił. Że chcą nawiązać kontakt a potem może jakaś kariera zawodowa w trzyliterówce.
S: Ech, brzmi jak marny dowcip, a zapowiadał się Bond, heheh.
M: W sumie nie. To standard. Legenda dobra jak każda inna. Przykleili się do niego, bo obsługiwał mnie informatycznie. Administrował też stworzone dla mojej firmy dedykowane biznesowi oprogramowanie. Słabo go sprawdzili. Jest synem mojego nieżyjącego kolegi. Jest i był lojalny. Ale po tym incydencie, przerwałem współpracę z nim.
S: Dlaczego tak? Już mu nie ufałeś?
M: Nie, nie. Zluzowałem go, aby miał spokój. Nie odpuściliby. W kolejnych spotkaniach posuwaliby się o parę centymetrów do przodu, aż złożyliby propozycję. Może wcześniej zebraliby coś na niego, aby go docisnąć.
S: No tak, właściwie go ochroniłeś. A jakieś inne wydarzenia, sytuacje?
M: Tak jak mówiłem dziesiątki. Próby dotarcia do mnie przez osoby, z którymi straciłem kontakt przed wielu laty, także ze starych służb. Nie zapomnę determinacji gościa z byłej piątki, który jakoby przez dwadzieścia lat był w Niemczech. Nagle zaczął przychodzić do biura, szczególnie w czasie, gdy coś się działo. Pewnego dnia, było to w 2017 roku, zadzwonił do mnie Jacek Kościelski (późniejszy skarbnik bractwa) i powiedział, że ten facet odnalazł go na wsi, przyszedł go odwiedzić, chociaż nigdy nie utrzymywali żadnych kontaktów. Załatwiliśmy to szybko
S: Oj.… abyś nie powiedział za dużo…
M: (śmiech) To nie ten film, Sylwiaczku. Ustaliliśmy, że Jacek zadzwoni na mój oficjalny telefon i powie o tym wydarzeniu. Tak się stało. Odebrałem, uważnie wysłuchałem i z reżyserowanym, podniesionym głosem stwierdziłem, że jeżeli (trzyliterówka) jeszcze raz tę kapustę przyśle do mnie, to obiję mu mordę. W podsumowaniu rzekłem też dobitnie, że mają marną narzędziownię i przysłanie tej ofermy to zły pomysł.
S: Ach, czyli zakładałeś, że, mówiąc oględnie – będą niewidoczni świadkowie tej rozmowy?
M: Wiedziałem, że jestem „na drutach”. Musiałem być. Gdybym pracował w grupie rozpracowującej takie środowisko jak nasze, też bym zarejestrował takiego gościa, jak ja i „obłożył” go całym dobrodziejstwem technologicznym i operacyjnym. To nic niezwykłego. Zresztą podejmując trudne decyzje, wiedziałem, że tak będzie.
S: Uchhh… co było dalej?
M: No i nigdy się już nie pokazał ani nie zadzwonił. Potem przeprowadziłem wywiad i dowiedziałem się o nim ciekawych rzeczy. Ale to już temat na inna historię.
S: Proszę, opowiedz jeszcze coś podobnego do tej historii, co jeszcze wyprawiali?
M: Nie o wszystkim, wiadomo. Ale ok. Wyobraź sobie – znajdowaliśmy pod naszymi samochodami służącymi do obserwacji trackery. Ukryta kamera w moim biurze zarejestrowała w godzinach nocnych, wejście dwóch mężczyzn, którzy” grzebali” w pomieszczeniach. W efekcie musiałem zrezygnować z tej lokalizacji i z tej działalności.
S: Coś niesamowitego. Czym teraz się zajmujesz?
M: Tak jak mówiłem, mam nową ofertę, na którą nie ma wpływu MSW czy inne ustrojstwo. Wykorzystałem studia podyplomowe z ochrony danych osobowych, zebrałem grupę specjalistów, obsługujemy firmy w tym zakresie. A na drugi rok wprowadzam na rynek oprogramowanie obsługujące sygnalistów, trochę promocji nie zaszkodzi, hehe – DGSygnalistaPRO. Mam sprzęt. Zajmuję się także kontrolą pomieszczeń i pojazdów pod kątem instalacji GPS, kamer bezprzewodowych i innych „gadżetów”.
S: Ciekawe no i na czasie. A jakim jesteś szefem dla swoich pracowników?
M: To trudne pytanie. Trzeba by było zapytać tych ludzi. Z całą pewnością wymagającym. Każdy może popełniać błędy, ale lojalności i pełnej identyfikacji ze mną i celami, które wytyczę oczekuję bezwzględnie. Odpłacam lojalnością za lojalność i bezwzględnością za zdradę. Może zabrzmiało książkowo, ale tak właśnie jest. Generalnie jestem „ludzkim szefem” i z moimi podwładnymi łączy nas po pracy przyjaźń, która trwa także po ustaniu stosunku zatrudnienia czy współpracy.
S: Przed chwilą powiedziałeś, że cyt. (…) podejmowałeś trudną decyzję i wiedziałeś, że tak będzie (…) Zastanawiam się, po co w to wszystko się wpakowałeś. Nie lepiej było spokojnie zarabiać kasę i czekać co będzie się działo? Przecież tak postąpiły tysiące osób dotkniętych skutkami ustawy represyjnej.
M: Tak. To prawda. Zacznę od końca. Gdyby wszyscy zachowali się biernie, ustawa z 2016 roku zniknęłaby z debaty publicznej dokładnie tak, jak się to stało z ustawą z 2009 roku. Jeżeli oceniam i wytykam błędy, to jedynie po to, aby wyciągać z nich wnioski na przyszłość. Nie oceniam zaniechania czy zupełnego braku działania przez większość osób objętych quasi-ustawą z 2016 roku. Trzeba pamiętać, że nie jest to grupa jednolita. Trudno od członków rodzin czy funkcjonariuszy obsługujących prace ofensywne, oczekiwać zachowań wykraczających ponad standard. W mojej ocenie, podjęcie walki w momencie rodzącego się autorytaryzmu, czyli w okresie „Sali Kolumnowej”, było wyzwaniem dla każdego, kto podjął taką decyzję. Z perspektywy celów, które zakładałem a właściwie zakładaliśmy, te postawy wyczekiwania i zwykłego strachu przed władzą były fatalne.
S: Momencik, przerwę Ci. Nie odpowiedziałeś na moje pytanie, dlaczego Ty…, dlaczego postanowiłeś walczyć publicznie? Jaką miałeś motywację?
M: Przepraszam. Rozgadałem się. Jak często bywa w takich okolicznościach, zadecydowało o tym kilka zdarzeń, które mnie zmotywowały. O jednym z nich pisałem w swojej książce, a było związane ze zdarzeniem w jednym z toruńskich lokali, gdzie gangsterzy świętowali odebranie emerytur funkcjonariuszom z dawnego biura PZ KGP, gdzie wtedy służyłem. Nie będę już do tego wracał. Chociaż był to chyba najsilniejszy bodziec.
Potem była Warszawa. Marsz Wolności w 2017 roku. Swoją drogą, przyjechało tam mnóstwo „naszych”. To był czas przed faktycznym obcięciem uposażeń. W tych ludziach była nadzieja i moc. Pod kinem Grunwald, gdzie wyznaczono miejsce zbiórki, organizator z ramienia Federacji, na starym wysłużonym kaseciaku włączył „Kalinkę”. No i pomaszerowaliśmy. Po kilku godzinach w TVP Info poinformowano, że „funkcjonariusze SB w rytm kalinki, szli na Marszu Wolności (…)” Szlag mnie wtedy trafił. Bezmyślność. Do dzisiaj, jak sobie przypomnę, to mnie trzęsie z nerwów.
Kiedyś, w okresie służby w pezetce, otworzyłem doktorat. Celu niestety nie zrealizowałem, ale zapamiętałem słowa mojego promotora, profesora Marcinkowskiego (którego serdecznie pozdrawiam). Bardzo często, kiedy dyskutowaliśmy, kładł nacisk na teleologię. Mówił, pamiętaj o teleologii, celowości działania. Działanie bez celu nie jest działaniem a chaosem.
S: Byłeś na pierwszym spotkaniu w Soczewce?
M: Tak. Oczywiście. Otrzymałem informację od Leszka Sucholewskiego i pojechałem. Były tam dobre emocje. Mnóstwo świetnych ludzi z pomysłami chęciami do walki.
S: Czy wydarzyło się wtedy coś, co ukierunkowało twoje późniejsze działania?
M: Zdarzyło się wiele. Poznałem wtedy Danusię Leszczyńską, wymieniliśmy się numerami telefonów. Pomimo tego, że na pewnym etapie swojej zawodowej kariery, służyliśmy w biurze PZ, nie poznaliśmy się wcześniej. Nie pomyliłem się co do niej. Wtedy pomyślałem, że jest typem wojownika i mogłaby być dobrym partnerem w tej walce. Pamiętam doskonale gorące dyskusje w grupach. W mojej grupie gośćmi byli pan minister Milczanowski i generał Dukaczewski. Toczyła się tam gorąca dyskusja, kto ma koordynować i poprowadzić walkę.
S: Miałeś wtedy wyrobione zdanie na ten temat? Miałeś wizję i pomysł, co i jak zrobić?
M: Zabierałem głos wielokrotnie. Byłem zwolennikiem stworzenia odrębnej organizacji „represjonowanych”, ale byłem otwarty na tą kwestię.
S: Uważałeś, że Federacja nie zrealizuje tego zadania właściwie?
M: Nie. Uważałem i uważam tak do dnia dzisiejszego, że w swoich sprawach muszą mówić ci, których te sprawy dotyczą. Federacja ma świetnie rozbudowaną strukturę. W jej skład wchodzą organizacje mundurowych różnych służb. To są oczywiście aktywa i atrybuty, które stawiają ją w uprzywilejowanej pozycji. Nie trzeba budować czegoś nowego, a jedynie wykorzystać gotową strukturę organizacyjną.
S: No właśnie, skąd więc wątpliwości?
M: Już wtedy w środowiskach lokalnych, toczyła się burzliwa dyskusja na temat ustawy represyjnej. Miałem kontakt z „zielonymi”, którzy twierdzili np. że odebranie emerytur esbekom się należy. O wiele później, kiedy zaczęto dyskusje na temat odebrania emerytur żołnierzom, uciszyli się nagle, ale do tego jeszcze wrócę. Kolejną przesłanką ujemną było to, że w środowiskach emerytów i rencistów policyjnych faktyczne zainteresowanie losem objętych ustawą, było znikome. Owszem, na stronach Zarządu Głównego, można było przeczytać artykuły protestujące przeciwko tej ustawie, ale w środowiskach lokalnych wyglądało to zupełnie inaczej. Oczywiście mówię o wyjątkach. Ale nie należy zapominać, że wyjątki potwierdzają regułę. W organizacjach emeryckich było niewielu ludzi dawnych służb. Nie mieli tam nic do gadania. Deklaracje medialne nie pokrywały się z rzeczywistością. Całkiem niedawno, podczas powrotu z protestu pod Sądem Apelacyjnym, rozmawiałem z Jarkiem Jaworskim, członkiem Bractwa. Opowiadał mi zdarzenie, kiedy w trakcie jednego z zebrań stowarzyszenia emerytów i rencistów policyjnych, poruszył kwestie działań protestacyjnych w kwestii ustawy represyjnej. Usłyszał, że teraz omawiana jest wycieczka. To oczywiście niby bzdurka, bez znaczenia. Broń borze szumiący, nie świadczy o całości, ale te obawy już wtedy było mocne. Nie tylko u mnie. Może najistotniejsza była obawa, że działania w naszych sprawach, zostaną podporządkowane bieżącej polityce. Mówiąc polityce, mam na myśli partykularne interesy grup i konkretnych osób.
S: Być może to nienajgorsze rozwiązanie, w tak trudnej sytuacji w jakiej się znaleźliście? Wszak prawo powstaje w parlamencie?
M: Może. Ale musiałby zostać spełniony warunek zasadniczy. Determinacja i mocne przywództwo. Umiejętność prowadzenia” gry operacyjnej”, także z partnerami. To ostatnie jest najważniejsze. Bycie partnerem a nie narzędziem. Podmiotem, nie przedmiotem.
S: Nie wierzyłeś w umiejętności, doświadczenie i potencjał intelektualny szefów organizacji już istniejących?
M: Nie, nie. To nie tak. Znowu zacznę od końca. Nigdy nie odważyłbym się oceniać czyjegokolwiek potencjału intelektualnego. Ani nie mam do tego kompetencji, ani ochoty. Ale moje doświadczenie życiowe nauczyło mnie jednego. Sprawdzania i weryfikowania. Nie oceniam towaru po opakowaniu. Deklaracje i marketing to jedno, mnie interesuje faktyczne działanie i tak jak w swojej firmie, wzajemna lojalność. Przyszłość pokazała wielokrotnie, że moje obawy były uzasadnione. Może będzie okazja o tym porozmawiać później, oczywiście jeżeli zechcesz.
S: Pisałeś już o tym wielokrotnie, ja też to wiem doskonale; ale to jest tak cudna historia, że opowiedz jeszcze raz – jak rodziło się Bractwo?
M: Już w 2018 roku miała powstać organizacja represjonowanych. Rozmawiałem o tym z Danką, Jackiem, Jarkiem Jaworskim i paroma innymi osobami z kraju. Również z tobą, hehe, pamiętasz? Targi książki, wystawiałem „Na Stos”, tam się poznaliśmy; również i z kilkoma osobami, które finalnie się nie zaangażowały. Ale trzeba by było zacząć trochę wcześniej i cofnąć się do roku 2017. Był maj, pozostało jeszcze kilka miesięcy do wejścia w życie ustawy. Poczta zaczęła dostarczać pierwsze decyzje o zmianie wysokości emerytur i rent. Wtedy z grupą przyjaciół ze Stowarzyszenia „Pomost”, którego miałem zaszczyt być prezesem, zorganizowaliśmy lokalną konferencję” Bezprawie legislacyjne państwa”. Do „Twierdzy Toruń” przyjechało kilkudziesięciu represjonowanych. Gośćmi była dwójka adwokatów. Celem było wsparcie objętych ustawą, ale także zainteresowanie tematem prawników, którzy w przyszłości mieli być pełnomocnikami w naszych sprawach. Aby jednak tak się stało, musieli uzyskać nie tylko gruntowną wiedzę, ale stać się w pewnym sensie częścią przyszłego projektu. Jedną z tych dwóch osób była pani mecenas Aleksandra Chołub. Reprezentowała i reprezentuje nas w dziesiątkach a może bardziej setkach spraw do dzisiaj. Znowu okazja na prywatę… pozdrawiam Cię Olu serdecznie i dziękuję za Twoje serce i oddanie. Nieliczni wiedzą jak bardzo identyfikujesz się z naszym losem. Ile spraw, które mogły się wydawać przegranymi w efekcie Twojego kunsztu i zaangażowania, wygrali prawomocnie represjonowani. Ale, żeby nie rozwlekać tego wątku. W efekcie tych działań, moja skromna osoba, została okrzyknięta wywrotowcem i człowiekiem dążącym do rozbicia środowiska. To były głosy i stanowiska osób związanych z Federacją. Niewiele w życiu może mnie zaskoczyć, ale przyznam, że to zaskoczyło mnie bardzo. Potem było spotkanie jeszcze na Krochmalnej w Warszawie, gdzie pojechałem w towarzystwie Jarka Jaworskiego i Jacka Kościelskiego. Była tam też Danusia Leszczyńska i Ala Wesołowska. Obie ze Szczecina. Rozmowy te miały na celu zainteresowanie organizacją pewnego wydarzenia. Wydarzenie nie doszło do skutku. Kilka dni później, w internecie ukazał się post nawołujący do rebelii przeciwko PiSowi. Mężczyzna nawołujący do działań mówił o okolicznościach zbieżnych z tematami rozmowy; i co istotniejsze, był w masce anonymous, która miała być elementem planowanego wydarzenia. Wierzę, że to zwykły przypadek. Myślę jednak, że każdemu z czytających włączyłaby się czerwona lampka. Pomijając już to ostatnie i wracając do spotkania, słabo mówiąc językiem młodszych od siebie, oceniałem wystąpienia oficerów wojska, mówiących o patriotyzmie i etosie służby. Mówiliśmy różnymi językami. Nie rozumieliśmy się.
S: To były czasy…I co działo się po tym spotkaniu?
M: 2018 rok. Próba odbycia spotkania założycielskiego w Łodzi.
S: Nie udało się? Nie było chętnych?
M: Przeciwnie, lista członków założycieli była dłuższa niż wymagana prawem.
S: No to co się stało, że to nie doszło do skutku?
M: To było „medialne” szaleństwo. Na stronach niektórych organizacji emeryckich, ale przede wszystkim na stronie FSSM, opublikowano nie tylko połajanki, ale wręcz oświadczenia nawołujące do zaprzestania tych działań. Autorzy „rwąc szaty” nawoływali, aby jechać do Łodzi i dosłownie uniemożliwić odbycie spotkania.
S: Wystraszyliście się tych „argumentów”? Serio?
M: Oczywiście, że…nie.(śmiech) Uznaliśmy je za całkowicie abstrakcyjne. W stanowisku FSSM akcentowano, że tworzy się organizacja „młodych”, którzy służyli po 1990 roku i to zaprzepaści jakoby wspólny front działań i podzieli środowisko. Argument był i podły, ale i, niestety – trafił na podatny grunt. Ci, którzy służyli do 1990 roku lub krótko na przełomie lat dziewięćdziesiątych, „kupili to z całym dobrodziejstwem bzdur, które wtedy wypisywano”. To był hejt w czystym wydaniu. Wręcz modelowy. Fakt, że niektórzy zaczęli się łamać i mieć wątpliwości. No i odstąpiliśmy. Jak się później okazało, z ogromną stratą. Ta strata, to nie tylko czas, ale przede wszystkim utrata fundatora nieruchomości. O tym nigdy nie mówiłem w szerszym gronie, ale mieliśmy wtedy w województwie wielkopolskim, darczyńcę, który na użytek organizacji chciał przekazać nieruchomość. Byłoby na czym budować kwestie finansowe. No cóż, w czasie rejestracji Bractwa, ta osoba zmarła na covid. Jego synowie nie chcieli współpracować i tak to się skończyło.
S: Pamiętam…bardzo były zaawansowane rozmowy z tym Człowiekiem…szkoda, wielka szkoda… No a już później – Bractwo?
M: Tak. Na współorganizowanej przeze mnie Konferencji „Solidarni z Represjonowanymi” w grudniu 2019 roku, odbyły się rozmowy kończące proces „narodzin Bractwa”. „Mundurowi celebryci” zapomnieli już, że było to największe wydarzenie, organizowane przez nasze środowisko. Tak naprawdę wydarzenie interśrodowiskowe. Po raz pierwszy i jedyny na ogromnym obiekcie przez dwie doby zapalono iluminację związaną z naszą sprawą. Wtedy to, jeden z zaproszonych polityków w trakcie swojego wystąpienia, artykułował o zdradzie interesów środowiska i jego podziałów przez co niektórych. Zapomniał dodać, że cyt (…) tego nie wolno robić…) w jego ocenie, biorąc pod uwagę kontekst polityczny a nie faktyczny interes środowiska.
S: Uchhhh… dobrze pamiętam tę konferencję, moje wystąpienie było oklaskane na stojąco, bo jako jedyna ośmieliłam się w towarzystwie konkretnych polityków przypomnieć im o ustawie z 2009 i tym samym, kto tak naprawdę ten stos rozpalił. A polityk, o którym mówisz…to…
M: Tak – dobrze myślisz. Ikona naszych działań. Osoba, którą szczerze cenię i podziwiam. To był Andrzej Rozenek.
S: W rzeczy samej…Mówi się o tym, że za sobą nie przepadacie. Czy to prawda?
M: Mogę się wypowiadać jedynie w swoim imieniu. To, że miałem zupełnie inną wizję współpracy z politykami, nigdy nie rzutowało na moją ocenę pana posła. Wielokrotnie dawałem tego dowody, także publicznie. Ale to ostatnie, nie może determinować całokształtu działań.
S: A konkretniej? Co masz na myśli? Co to znaczy?
M: Znaczy to tylko tyle i aż tyle, że dla mnie i dla nas, najistotniejsza jest realizacja naszych celów. Jeżeli pokrywają się one z celami polityków to dobrze.
S: To także idea szersza, idea Bractwa?
M: Tak. Stworzyliśmy organizację „wpływu”. Organizację, która będzie miała osoby wspierające we wszystkich środowiskach i formacjach politycznych…
S: Mario, muszę Cię upomnieć (śmiech) Nigdy, przenigdy nie będzie nam po drodze ze szkodnikami z PiS; chyba, że coś się w Bractwie zmieniło i rzeczniczka prasowa o tym nie wie? (śmiech)
M: (śmiech) Oj, masz rację. Nigdy. Nigdy z PiSem. Środowisko stojące za bezprawiem legislacyjnym, nigdy nie będzie właściwe do jakiejkolwiek komunikacji. Mówię o formacjach demokratycznych. Nie zapomnę świętego oburzenia, kiedy publicznie wypowiedziałem się przeciwko jednej z „tzw. pozorowanych inicjatyw legislacyjnych”, byłego SLD.
S: Czyli jednak „wywrotowiec”, hehe. Co się wtedy stało?
M: To wszystko, co przewidziałem, a właściwie przewidzieliśmy dwa lata wcześniej. Czyli utożsamianie się przez zdrowe „jądro środowiska” z wizją, że nie wolno upublicznić swojego stanowiska, gdyż jest to atak skierowany… i tutaj uwaga, nie na grupę osób, nie na formację a na konkretna osobę. To fatalne zapętlenie, jest dla nas zgubne i trwa do dzisiaj. Intencje wspaniałe a skutki fatalne. Nie chcę rozwijać tego tematu; jutro 16 grudnia, dla Bractwa data święta i symboliczna.
S: Tak łatwo nie będzie prezesie, hehe. Proszę, powiedz raz jeszcze, dobitnie – jaki jest jednak cel działań Bractwa? Dokąd ma doprowadzić? Co uzyskać?
M: Jak najszersza baza środowisk, które co najmniej tak, jak my oceniają to, co się wydarzyło. Pomoc politykom opozycji demokratycznej, ale nie jako gratisowy bonus. Uzgodnienie warunków wsparcia. Celem jest to, abyśmy mogli mówić i decydować swoim głosem. Przy wsparciu i wspólnych działaniach, ale swoim głosem. Przecież cele są szersze niż zmiana nieludzkiego prawa. Celem jest zabezpieczenie środowiska w przyszłości. Zainicjowanie i zmodernizowanie prawa tak, aby w przyszłości żaden łotr czy szubrawiec nie mógł dowolnie filtrować ustaw, tak jak to się stało 16 grudnia 2016 roku. No i co najważniejsze. Czy to będzie za rok czy za dziesięć lat – ale być MUSI I BĘDZIE – ukaranie inspiratorów i twórców bezprawia.
S: Kolejny raz przekonuję się, że jestem we właściwym miejscu. Doprecyzuj, proszę – jakie według ciebie, muszą zostać spełnione generalne warunki do osiągnięcia tych celów?
M: Represjonowani, a precyzując – osoby z tego środowiska musza być w głównym nurcie politycznym bądź w bezpośrednim otoczeniu. Tylko wtedy będziemy mieli na to wpływ. Jak sama słusznie rzekłaś – prawo powstaje w parlamencie. Nawet najznamienitsi politycy są jedynie osobami z zewnątrz. Możemy pracować wspólnie, ale to nasza misja i nasze cele.
S: Mario, trochę zmienimy kierunek naszej rozmowy, muszę to pytanie postawić wprost, bez ogródek – jesteś ruskim szpiegiem?
M: (śmiech) Sylwiaczku, no wszystkiego się spodziewałem, ale to pytanie przerasta moje oczekiwania. To żart prawda?
S: Niekoniecznie, na jednej z konferencji, na której byłam i w której uczestniczyłam – padły tego rodzaju, zakamuflowane oczywiście, informacje.
M: A tak. (śmiech) To już historia i nie warto do tego wracać. Swoją drogą, to było ok dwóch lat temu. Niedawno zaś, usłużny przyjaciel, przesłał mi wewnętrzne pismo jednej z organizacji, w którym ta sugestia została osadzona na papierze.
S: Mario? Teraz ty żartujesz, prawda? Mów mi tu szybko, o co chodzi?!
M: Nie. Nie warto. Pismo jest przeze, mnie zarchiwizowane. Jest w moim posiadaniu. Osoba ta, koleżanka, która wielokrotnie pisze o swojej roli w naszych sprawach, napisała, że dopuszczenie Bractwa do tego gremium jest niebezpieczne. Gdyż „zdrowe jądro” środowiska utrzymuje kontakty z czynnymi, a zapisy w statucie Bractwa, dotyczące członków na wszystkich poziomach, mogą powodować poważne zagrożenia. I tak dalej. Gdyby poważnie podchodzić do takiego bełkotu, ponieważ ta ocena /opinia/ była upubliczniona, narusza ona dobra osobiste organizacji, które są przecież chronione tak jak dobra osobiste osoby fizycznej.
S: Czy Zarząd Bractwa zamierza podjąć jakieś działania w tym zakresie? Wyjaśnić, sprostować?
M: Po co? To nie miałoby sensu. Musimy się skupić na tym, co ważne. Co istotne z punktu widzenia najbliższej przyszłości. Tak jak mówiłem, dokument mam zarchiwizowany. Mitomanów oraz osób nieprzychylnych nie nawrócimy. Szkoda na to marnować czasu.
S: Trudno mi się z tobą nie zgodzić. A jak układają się relacje Bractwa z nowym Zarządem Federacji?
M: Poprawnie, a może więcej. Z wieloma członkami Zarządu tego zacnego gremium łączy nas podobna wrażliwość polityczna i społeczna. Zgadzamy się z tym, że każdy wybiera formację lub polityka, na którego oddaje swój głos. Deklaracje, że jest siła, za którą stoją wszyscy, są dziecinne i nie znajdują jakiegokolwiek potwierdzenia. To tylko polityczna gra, aby realizować cele. Być może spójne z naszymi, a być może nie. Bardzo często wspólnie pojawiamy się na wydarzeniach. Ostatnio na proteście pod Sądem Apelacyjnym w Szczecinie był między innymi Przewodniczący FSSM. Piotr nie jest ortodoksem. Nie ukrywam, że w kwestiach wpływu i patrzenia na nasz interes polityczny, zgadzamy się w większości kwestii.
S: Czy Bractwo będzie częścią Federacji? A jeżeli tak, to kiedy to się stanie?
M: To pytanie ma podwójna skalę trudności. Będziemy w Federacji wtedy, kiedy ta organizacja uzna, że jesteśmy jej potrzebni. Ale będziemy tam tylko wtedy, jeżeli będzie to realizowało cele nie tylko Federacji, ale także i nasze. Są okoliczności, które blokują takie działania. Z jednej i drugiej strony. Przyszłość pokaże. To rzecz wtórna. Możemy przecież współpracować i wspierać się wszędzie tam, gdzie jest to możliwe i zawsze, kiedy jest to niezbędne.
S: Już o tym tu było wspomniane – jutro 16 grudnia. Co będziesz robił?
M: Na pewno pracowicie. Tak jak zawsze. Ale już zaplanowałem czas. Pojadę na grób mojego przyjaciela, Gabrysia Krzemińskiego. Represjonowanego, który nie doczekał sprawiedliwości. Zapalę świeczkę. Wieczorem, wraz z innymi – postawię świeczkę w oknie swojego pokoju. Przy okazji – dziękuję ci za utworzenie tego wydarzenia na FB.
Potem wypiję szklaneczkę whisky, pewnie porozmawiam przez telefon z przyjaciółmi. No i najważniejsze, powspominam tych którzy odeszli, ale także setki wspaniałych koleżanek i kolegów. Towarzyszy niedoli. Odważnych i mądrych. O to nie pytałaś. Na tej drodze, o której dzisiaj wspomniałem – spotkałem ludzi podłych i „płytkich”, ale w większości takich o których mogę powiedzieć „ludzie honoru”.
S: Refleksyjnie się zrobiło… to pytanie na koniec, z cyklu – bardzo popularne, hehe – gdybyś się cofnął o kilka lat wstecz, czy powtórzyłbyś drogę, o której dzisiaj opowiadałeś?
M: Powiem słowami klasyka, bezapelacyjnie tak.
S: Dziękuję, Mario i do usłyszenia jutro. Serdeczności.
M: Dziękuję, Sylwiaczku. Cieszę się, że pogadaliśmy.
Pozdrawiam wszystkim represjonowanych i ich rodziny. Przyjaciół, których poznałem w ciągu tych pięciu lat. Znowu zacytuję klasyka” wy wszyscy, którzy wygraliście, nie zatrzymujcie się w walce”, bo taki 16 grudnia „może spaść wam z nieba w dowolnej chwili”.