Geniusz zapoznany, czyli rzecz o przestępcy niezwykłym
Czy można lubić przestępcę, przeciwko któremu się pracuje? A dlaczego nie? Złodzieje też ludzie, trafiają się wśród nich – jak w życiu – sympatyczni i nie, weseli i ponurzy, mądrzy i głupi. Nigdy nie potrafiłem powstrzymać się od śmiechu słuchając opowieści doświadczonego oszusta, wykpiwającego swoich zrobionych w konia „klientów”, których wielu dało przykłady legendarnej wręcz głupoty, czy naiwności. Czy można mieć szacunek do przestępcy? A dlaczego nie? I to szacunek taki najbardziej ludzki! Jak nie wierzycie, to poczytajcie.
Los zetknął mnie z Mirusiem lat temu bardzo wiele, aż wstyd się przyznać. Chłopię (jeszcze wówczas) było nader obiecujące. Przede wszystkim był to (właściwie jest) absolutny geniusz chemiczny. W ogóle miał nieprawdopodobnie wysoki współczynnik inteligencji; mógłby z powodzeniem startować w eliminacjach MENSY ale w chemii był geniuszem absolutnym i niekłamanym. Sądzę, że jeszcze w czasach szkoły średniej jego wiedza przekraczała standard uniwersytecki. I w jakimś stopniu stało się to przyczyną jego poplątanych losów.
Miruś zaczął wcześnie, jeszcze przed maturą. Najpierw pasjonowały go materiały wybuchowe i substancje pirotechniczne. Potrafił z byle czego wyprodukować petardy, ognie sztuczne, „wybuchające papierosy” i masę innych gadżetów rozrywkowych, najczęściej takich, które nikomu krzywdy nie czyniły. Poznawszy takie zabawki – zaczął poważnie. Jął w domowym laboratorium produkować rozmaite materiały wybuchowe – całkiem na serio! – a także przerabiać na inne związki materiały prawdziwe, profesjonalne. Skąd je brał? Proste – z niewybuchów i niewypałów. W czasie wakacji wędrował po całej Polsce, posługując się podręcznikiem historii obu wojen światowych, zwiedzał miejsca największych bitew i grzebał w ziemi w poszukiwaniu „zardzewiałej śmierci”. Duże egzemplarze rozbierał na miejscu, mniejsze gromadził w domu (w mieszkaniu i w piwnicy). Wyjmował proch z łusek, a materiał kruszący z pocisków. W jego kolekcji znalazły się nawet prawdziwe rarytasy: pociski i ich fragmenty pochodzące z poaustriackich fortów wokół Krakowa, jeszcze z II połowy XIX w. Materiały te analizował chemicznie, często przekształcając je w nowe substancje, o tym samym zresztą zastosowaniu. Tu zdarzyło się pierwsze nieszczęście – jakiś „obrabiany” materiał eksplodował, raniąc go poważnie w twarz i w rękę. Tu już wkroczyły „organa”. To co u niego znaleziono podniosło włosy na głowie nawet najbardziej zatwardziałym pirotechnikom. Mirusiowy magazyn domowy i piwniczny wystarczyłby na wysadzenie w powietrze znacznej części Nowej Huty (gdzie to obiecujące chłopię pomieszkiwało). Jak jego składy wywozili saperzy – trzeba było zamknąć kilka ulic i ewakuować mieszkańców z kilku bloków …taki rozrywkowy facet.
Oczywiście to odsiedział, chociaż sąd nie był dla niego bardzo surowy.
Po wyjściu z mamra – Miruś próbował zakończyć edukację – czytaj – zdać maturę. Nigdy mu się to nie udało – chłopak cierpiał na dysleksję i nie potrafił ortograficznie pisać; żaden polonista go nie przepuścił.
Zmartwiony – szukał pociechy i „załapał” się w towarzystwo nowohuckich ćpunów. Sam nie brał, najwyżej od czasu do czasu przypalił „jointa”, natomiast cierpiał widząc kolegów trujących się zanieczyszczonym i niehigienicznym „kompotem”. Oczywiście, do sprawy podszedł naukowo: „kompot” zanalizował chemicznie i …znalazł rozwiązanie. Jakie? Zwyczajnie, rozpracował wzory chemiczne (on to potrafił robić abstrakcyjnie, jak matematyk!), skonstruował aparaturę i uruchomił produkcję morfiny. Ho, ho, nie byle jakiej – cztery dziewiątki – tak, tak – 99,99 %! Surowcem były makowiny, zwykłe makowiny do produkcji „kompotu”. Towar najpierw rozdawał, a zwietrzywszy interes sprzedawał. Tu – oczywiście – wpadł. To już była sprawa poważna – fachowa, profesjonalna produkcja narkotyków. W czasie przeszukania zakwestionowano aparaturę, surowce, odczynniki.
Miruś nie wypierał się, lepiej, z prawdziwą dumą opisał całą technologię, podyktował do protokołu wzory chemiczne, opisał poszczególne fazy destylacji, czy jak się tam te procesy nazywają. Oczywiście, całość materiałów skierowaliśmy do ekspertyzy do Bardzo Ważnej Instytucji Naukowej. Obśmiali nas i autorytatywnie ocenili, że to bredzenia maniaka, a w ogóle wyprodukowanie 99 – procentowej morfiny jest „niemożliwe”! To już była obraza, gorzej – spostponowanie geniuszu! Miruś się obraził i zaproponował, że pokaże. Na szczęście trafiło na prokuratora nie tylko z wyobraźnią, ale i fantazją. Poczyniliśmy zatem eksperyment karno – procesowy. Miruś dostał swoją aparaturę, aparaty pomiarowe, odczynniki i surowce. Każdy jego ruch by rejestrowany fotograficznie, wszystko było filmowane i dodatkowo nagrywane na taśmę. Efekt – morfina 99,99% ni mniej, ni więcej! Eksperci się obrazili… Ja się im nie dziwię – metoda Mirka była lepsza, tańsza i dająca doskonalszy produkt, niż stosowane w profesjonalnych zakładach farmaceutycznych.
Oczywiście odsiedział…
Minęło lat parę. Po wyjściu z kicia Mirek wywiał z Krakowa, doszedł bowiem do wniosku, że klimat nie dla niego. Faktycznie – znała go większość operacyjnych gliniarzy – chłopak nawet po papierosy do kiosku nie mógł wyskoczyć. Pojechał do dużego miasta uniwersyteckiego, gdzie znalazł pracę …laboranta na Wydziale Chemii miejscowej Politechniki. Tam przygadał sobie jakąś asystentkę, która pozwalała mu eksperymentować po godzinach. Później eksperymentowali wspólnie. Efekt przeszedł wszelkie oczekiwania. Udało się bowiem wyprodukować 99,99 procentową dwuacetylomorfinę. Co to jest? Na rynku to się nazywa heroina. Towar genialny – lepszy od tego ze Złotego Trójkąta, Afganistanu i Sycylii razem wziętych. Wpadł, gorzej to już była recydywa!
Tym razem więzienie Mirka podłamało, nawet podkopało mu zdrowie. Gdy po kilku latach wyszedł nie mógł sobie znaleźć miejsca w życiu. To w sumie tragiczne. Przestępca, bo przestępca, ale raczej z przypadku. Tak zaczął, z przypadku, może dla zabawy. Ale nic to, geniusz. Nigdy nie spotkał na swojej drodze nikogo, kto by mu wskazał właściwą drogę. Przecież tak utalentowany facet powinien pracować w jakiejś placówce naukowej, instytucie naukowo – badawczym, przemyśle. Mógł przecież wynajdować i produkować pożyteczne związki chemiczne: plastiki, lekarstwa, nawet nowe materiały wybuchowe…
Gorzej, a właściwie zupełnie tragicznie – Mirek zaczął próbować własnych produktów – heroina była znakomitej jakości, niestety silnie uzależniająca. Załapał się na pełny „ciąg” – uzależnienie psychiczne i fizyczne. Zaczął marnieć. Jednocześnie jego wspaniały umysł potrafił pokonać zmaltretowaną wolę. Postanowił się uwolnić od zarazy. Nie, nie przez medycynę, Monar itd. Sam! Była to jego wola, chęć życia, po prostu życia!
Walka o życie była najczarniejszym horrorem, koszmarem – Miruś zamknął się w domu, tylko ktoś mocno zaufany dostarczał mu jedzenie i ogromne ilości papierosów. Zamknięty w domu, cierpiąc katusze fizyczne (potworny, związany z „głodem”, ból wszystkich mięśni, kości i stawów) i psychiczne – żyletką skrobał ściany z tapety, na sucho. Zdarł paznokcie, ponoć walił głową o ściany i podłogę, dniami nie jadł, pijąc tylko wodę i wypalając setki papierosów. Później ściany malował, dziecinnym, maleńkim pędzelkiem do akwarelek. Było mu coraz lżej… Minęły tygodnie, później miesiące – wyleczył się!!! Wyleczył się sam, z własnej woli, bez pomocy medycyny (najczęściej zresztą nieskutecznej), placówek naukowych, organizacji społecznych. Szukał pomocy intelektualnej – bardzo wiele czytał, nawet wpadł w mistycyzm – ale był wolny od nałogu. Niewiarygodne, ale prawdziwe! W mojej długoletniej praktyce jest to jedyny znany mi wypadek skutecznego uleczenia z heroinizmu. Dlatego czuję do niego ogromny szacunek. Do przestępcy? Nie, do człowieka…
Chyba już znalazł spokój – ileś tam lat temu wyjechał z Polski na daleki Wschód. Jest teraz w Indiach, czy w Nepalu – wstąpił jako lama do tybetańskiego, buddyjskiego klasztoru. Om mani padme hum… Niech medytuje w spokoju…
podinsp. w stanie spoczynku Adam M. Rapicki