Zmartwychwstanie
Gdzieś hen daleko na północnych rubieżach ziemi krakowskiej, znachodzi się gmina S., której stolicą jest miasto S., o którym wspominano nawet w starożytnych kronikach. Najrzadziej zaś o mieście S. wspominano w kronice kryminalnej, albowiem lud tam mieszka cichy, spokojny i bogobojny, wzorowo zarazem wywiązujący się z upraw kontraktacyjnych. Pomimo tego miasto S. wyposażono w „wysuniętą placówkę cywilizacji”, funkcjonującą pod tytułem Komisariat Policji, który nie omieszkano zaopatrzyć w srogi kryminał, mający nawet dwie cele. W jednej z nich przechowuje się zwykle części do motoru, rower, kilka połamanych stołków, nie można więc rzec, że areszt ten świecił pustkami. Największym wydarzeniem kryminalnym owego grodu było dokonane przed laty zbrodnicze włamanie do sklepu GS – u. Sprawiec tej niesłychanej zbrodni – widocznie dla uczczenia sukcesu – na miejscu spożył dwie butelki wódki „Czystej Zwykłej”, na „popitkę” używając wina „Wina”, a niezwyczajny snadź gatunkowych trunków zapadł w stan błogości i w takim to stanie został odtransportowany do aresztu. Celowo nie używam tutaj określenia „zatrzymany”, albowiem nie całkiem jestem pewny, czy ta niezmiernie ważna czynność procesowo – kryminalistyczna może polegać również na zaniesieniu …ale spory prawne zostawmy naukowcom.
Otóż bowiem pewnego wrześniowego poranka z „wysuniętej placówki cywilizacji” z S. Nadszedł telefonogram utrzymany w tonie płaksiwym i o nader intrygującej treści. Stało w nim bowiem niezbicie, że skoro świt Komisariat został powiadomiony, iż samotnie zamieszkała, a uchodząca za majętną, starsza niewiasta zniknęła bowiem jak sen jaki złoty, mieszkanie zaś nosiło ślady plądrowania. Wysnuto zatem hipotezy śledcze, jak uczenie wywodził autor telefonogramu, że – po pierwsze primo: starsza niewiasta została zamordowana w celach rabunkowych, a zwłoki jej gdzieś porzucono, lub ukryto – po drugie primo: została uprowadzona przez NN sprawców, w NN kierunku i z NN powodów – po trzecie primo: zaginęła z własnej inicjatywy i własnych NN powodów i w NN kierunku w rozległych połoninach gminy S.
Skrzyknięto zatem ekipę śledczą, roztasowaliśmy się jakoś w wygodnym „wojewódzkim” passacie i rączo pomknęliśmy na poszukiwania starszej pani w gminie S.
Tu muszę przyznać, że autor telefonogramu nie minął się ani trochę z prawdą pisząc o „śladach plądrowania”. Ślady! Mieszkanie, a właściwie niewielki domek na skraju miasteczka, wyglądał jak po ciężkim bombardowaniu, lub po przejściu trąby powietrznej. Ani jeden przedmiot nie znajdował się na swoim miejscu, wszystkie sprzęty były poprzewracane, bielizna powyrzucana z szaf, wszystko posypane tłuczonym szkłem i trocinami z rozbitych mebli, tapicerowane krzesła okazywały czeluści starannie rozprutych wnętrzności, spośród których smętnie wystawały sprężyny, wszystkie nogi od stołu oderwane, a sam stół pęknięty wzdłuż, a nad tym ogromem zniszczeń unosiły się kłęby puchu z rozprutych poduszek i ogromnej niegdyś pierzyny.
Sprawa zaczęła wyglądać rzeczywiście intrygująco! Klnąc w żywy kamień przystąpiliśmy zatem do przeprowadzania oględzin zwłok mieszkania, posuwając się metodycznie od progu (też, psiakrew, wyrwany i złamany), aż do leżącej pod przeciwległą ścianą kupki gruzów, która zapewne niegdyś była piecem. Już po jakichś sześciu godzinach udało się nam wprowadzić jaki, taki ład w te zgliszcza. Ład na tyle duży, iż pewnym było niezbicie, że w mieszkaniu na pewno nie ma starszej pani. Co ciekawe, na pewno nie było takoż śladów krwi, ani żadnych innych, mogących wskazywać na zabójstwo! A więc porwanie? Terroryści w S.?!
W tak zwanym międzyczasie zaczęły do S. wracać patrole poszukiwawcze, również z próżnymi rękami. Wpłynęły takoż meldunki z wszystkich okolicznych placówek medycznych, jako to: przychodni zdrowia, stacji pogotowia oraz od miejscowego znachora, przepraszam, bioenergoterapeuty. Nikt i nigdzie nie widział naszej klientki. Komendant Komisariatu uroczyście wręczył srodze opieczętowany dokument, z którego dowiedzieliśmy się niezbicie, że „osoba o wyżej podanych personaliach w ostatnim czasie nie była zatrzymywana w areszcie miejscowego Komisariatu Policji” – odetchnęliśmy z ulgą.
Nie pozostało nic innego, jak wrócić do Krakowa, dając na odjezdnym stosowne polecenia miejscowej władzy dawania pilnego baczenia, czy starsza pani tymczasem sama nie wyjdzie z jakiejś sobie tylko znanej dziury, albo – co gorsza – nadejdzie list okupowy. Zaczem kierowca nadepnął na gaz i ruszyliśmy.
Aliści nie dane nam było dojechać do Krakowa. Gdzieś tak w połowie drogi, z głośniczka radiotelefonu nadeszła bowiem wieść hiobowa: ujawniono zwłokę.
Skręt w miejscu (na ręcznym), „bomba” (zwana też kodżakówką), gaz i tym razem na prawdę „po kicie” dotarliśmy po raz drugi tegoż dnia do miasta S., gdzie w „wysuniętej placówce cywilizacji” poinformowano nas, że zwłoka spoczywa na cmentarzu (sic!). Cmentarz był, co prawda, wcześniej przeszukany, no ale tam zwłok dużo, pojedynczych można było przecież nie zauważyć. Udaliśmy się zatem.
Był trup. Zwłoki leżały na lewym boku, z głową opartą o podnóże sporego grobowca. Obrażeń nie było widać. Obok w postawie zasadniczej stało wyprężone do granic wytrzymałości służbowego rynsztunku ramię miejscowej sprawiedliwości, w randze posterunkowego, albo nawet może zgoła starszego posterunkowego. Nieopodal, ułożona w malownicze półkole, stała milcząca większość miejscowego społeczeństwa w liczbie 3723 obywateli płci obojej. Nie bacząc na tak szerokie audytorium podjęliśmy czynności śledcze. Technik wydobył i rozłożył walizkę kryminalistyczną, przygotował aparat i obiektywy, jeden z kolegów dobył stosowne formularze i wypełnił pierwszą, formalną stronę protokołu oględzin. Widząc, że jest gotów – podyktowałem mu krótko statyczną część opisu zwłok (oczywiście uprzednio sfotografowanych przy użyciu podziałki centymetrowej i stosownych numerków), przystępując do dyktowania tak zwanej dynamicznej części oględzin. „Zwłoki zimne” – orzekłem dotykając ręki denatki, po czym przewróciłem ją na wznak poczynając badać rigor mortis (stężenie pośmiertne).
W tym momencie …denatka otworzyła oczy – do dziś pamiętam jej straszliwie rozwarte źrenice – uniosła głowę, podniosła się do pozycji „siadu płaskiego” i ryknęła okropnym, wibrującym w uszach krzykiem: „Antychryst!!!” Najpierw usłyszałem głuchy łomot – to wysunięte ramię miejscowej sprawiedliwości w randze posterunkowego, albo może nawet zgoła starszego posterunkowego, łupnęło o ziemię w głębokim omdleniu, a później tętent godzien stada afrykańskich, czarnych bawołów. Podniosłem głowę, by zobaczyć co się dzieje …a było na co popatrzeć! Stateczni mieszczanie, porzucając laski grzali na oślep, biorąc w powietrzu najostrzejsze nawet zakręty. Młódź płci obojej pruła slalomem między nagrobkami, starsze matrony, furkocząc licznymi spódnicami brały – i to bez tyczki – dwumetrowy mur cmentarny…
Cóż było robić; pozbieraliśmy swoje lary i penaty, oddaliśmy starszą panią w ręce przybyłego właśnie pogotowia, podjęliśmy z ziemi to, co niegdyś było dzielnym posterunkowym, albo może nawet zgoła starszym posterunkowym i udaliśmy się w kierunku Komisariatu.
A wyjaśnienie sprawy – bardzo proste: starsza pani lubiła sobie chodzić na cmentarz na grób dawno zmarłego męża. Tak też uczyniła poprzedniego dnia. Mieszkanie zostawiła otwarte, zapomniała zamknąć. Wcześniej robiła trochę porządków, zmieniała pościel – więc wnętrze domku było w pewnym nieładzie. Na cmentarzu modląc się zasłabła i zemdlała, później zasnęła. W tak zwanym międzyczasie do domu przyszła jedna z jej córek. Widząc, że babci nie ma, a w mieszkaniu panuje nieład, wysnuła pochopny wniosek, że grasowali tam złodzieje, albo nawet mordercy. Wiedziała, że starsza pani ma schowanych sporo walorów, więc – jakby to powiedzieć …zaczęła szukać (walorów nie babci). Nic zresztą nie znalazła, a gdy wyszła, do domku zajrzała druga córka. Ta wpadła dokładnie na taki sam pomysł, jak pierwsza. Przypozwała męża i dorosłych synów i też jęli szukać (walorów nie babci) tylko …jakby dokładniej. Jak zobaczyli co zrobili w mieszkaniu (nic zresztą nie znajdując), poczuwszy widać wyrzuty sumienia – powiadomili Policję. Reszta wydarzeń potoczyła się, można powiedzieć, automatycznie. A co do walorów, oczywiście były – starsza pani zawsze przy sobie nosiła książeczkę oszczędnościową PKO.
I tak zakończył się ostatni jak dotąd występ terrorystów w mieście S., będącym stolicą gminy S., położonej gdzieś, hen na północnych rubieżach ziemi krakowskiej…
podinsp. w stanie spoczynku Adam M. Rapicki