W wyborach w Niemczech zwyciężyła szeroko rozumiana lewica. Chodzi oczywiście o socjaldemokratów, bo znajdujący się jeszcze bardziej na lewo od nich kandydaci partii die Linke (właśnie – Lewica), weszli wprawdzie do Bundestagu, ale ze znacznie słabszym od oczekiwanego wynikiem zaledwie 4,9%. Historia rozliczeń z Niemiecką Republiką Demokratyczną i jej organami bezpieczeństwa była wyjątkowo bezwzględna i budziła wiele uzasadnionych kontrowersji. Z punktu widzenia państwowości niemieckiej nie była jednak takim zagrożeniem, jak to, co wydarzyło się i nadal dzieje się w Polsce.
Tam można było powiedzieć, że w organach bezpieczeństwa funkcjonariuszy wschodnioniemieckich po prostu zastąpili zachodnioniemieccy. Kadry były, więc nie było z tym większych problemów. Choć w rozmowach ze mną ludzie dawnej NRD, jak Egon Krenz czy Hans Modrow, skarżyli się na system, który określali mianem „sprawiedliwości zwycięzców”, to jednak większość represji dotyczyła wysoko postawionych polityków i decydentów z ramienia Socjalistycznej Partii Jedności Niemiec (SED). Całkiem inaczej niż u nas.
U nas odpowiedzialność zbiorowa i odrzucenie zasady ciągłości polskiej państwowości święciły i nadal święcą triumfy. Thomas Nord urodził się w 1957 roku w Berlinie. W latach 1976-1980 służył w Marynarce Wojennej (Volksmarine), później był działaczem komunistycznej młodzieżówki, Wolnej Młodzieży Demokratycznej (FDJ). Przez cały ten czas był nieoficjalnym współpracownikiem (Innofizieller Mitarbeiter) Ministerstwa Bezpieczeństwa Państwa (popularnie zwanego Stasi). W 1990 roku publicznie oświadczył, że zgodę na współpracę wyraził z powodu swoich „przekonań politycznych”. I co? I nic.
Nord został posłem do Bundestagu, osobą publiczną, a do tego występował w obronie wszystkich tych, którzy w NRD dokonywali wyboru podobnego, jak on. Jego poglądy funkcjonują na równoprawnych warunkach z innymi w debacie publicznej współczesnych Niemiec. Choć właściwie już coraz mniej o tym się dyskutuje. W końcu od zjednoczenia obu państw niemieckich (co prawda, uznawanego przez sympatyków NRD za aneksję tej republiki przez RFN) minęło ponad 30 lat. I są doprawdy ważniejsze problemy od polowań na czarownice. W ostatniej kampanii wyborczej praktycznie nikt o trudnej przeszłości nie mówił, nikt nie wyciągał żadnych historycznych kwitów przeciwko politycznym przeciwnikom. Ale to w Niemczech. W Polsce polowanie na wyimaginowane czarownice wciąż trwa. 31 lat po zmianie ustroju.
Mateusz Piskorski