czyli wspomnienie z przyszłości – część pierwsza
Tekst to zaiste niezwykły, winien więc jestem trochę wstępu:
Zaczęło się w Krakowie, 19 lutego 2009 r. na policyjnej „manifie” protestacyjnej w sprawie emerytur mundurowych. Pogoda parszywa. Poszedłem z jeszcze niecałkiem wyleżaną grypką i zmarzłem, ale nic to. Wróciłem w pielesze, wlałem do garnuszka puszkę „Dębowego”, kropelkę soczku malinowego, podgrzałem – czegoś jednak brakowało – dodałem szklaneczkę „Kapitana Morgana” i wreszcie zrobiło mi się ciepło i błogo. Humor miałem przedni. Cieszyłem się, że w tym Krakówku narobiło się troszkę „mątu”.
Wieczorem wkurzyło mnie radio, które nadawało niejaką Schetynę, który to kazał, że gliniarze zwyczajnie nie rozumieją dobroci nowego systemu, a protestują z niewiedzy.
Przypomniał mi się zaraz taki oficer ze Studium Wojskowego UJ, który nam powtarzał: „Ja wam robię na rękę, a wy mi wbrew”. Wk…łem się! Bo zaraz, wszak taki głupi to ja jeszcze nie jestem. Rozumiecie, dwa fakultety, studia podyplomowe, szkolenie za granicą, dwa języki perfekt, jeden nieźle (po polsku też umiem), a i po góralsku mogem se poukfalować, hej, nawet kalkulator umiem obsługiwać, a ktoś mi ciemnotę wciska, że ja czegoś nie rozumiem. Klikam w ten kalkulator i jakbym nie naklikał to zawsze mi wychodzi, że 25 to więcej od 15, a poza tym 55 lat, procenty itd. Kalkulator mi się nie zepsuł, sprawdziłem w komórce, a później w kompie.
Zacząłem podejrzewać, że ktoś mi ciemnotę wciska. Wk…łem się na dobre! Całe życie walczyłem o prawdę, brzydzę się kłamstwem. Jak ktoś mi łgał, to potrafiłem przecież namówić człowieka do prawdy – na jednym tom, k…., dwa stołki połamał, dla prawdy… Wyciągnąłem z szafki Jacka Danielsa, co mi żona na imieniny dała, nalałem, wychyliłem i … tak poszło. Jak któryś raz z rzędu nalewałem, to z półki spadło dzieło mistrza Lema: „Inwazja z Aldebarana” i walnęło mnie w łeb.
Prowokacja, k…, ufoludków. Dwa takie, jeden się nazywał Aldolicho, drugi Grdyś – też wypili po szklaneczce, a później zabrali mnie w przyszłość – ileś tam latek w przód. Polecieliśmy razem do starej Komendy. Była tam na uboczu kanciapa Ateciaków, co to z nimi zawsze człowiek był zaprzyjaźniony. Robiło się razem, chłopaki były życzliwe, to pomogli delikatnie otworzyć jakieś drzwi, albo jeńców pozbierać… A poza tym u nich na uboczu, to zawsze można było wpaść z jakąś flaszencją, ma się rozumieć bez nadużycia, to były takie czasy, gdzie w szafie z tyłu za aktami się chowało flaszkę, bo teraz to się chowa czajnik…. I z tej właśnie wyprawy przywiozłem tekst, ten tekst, który tam troszkę poprawiłem i który prezentuję jako wspomnienie z przyszłości….
21 lutego.
Mam dobry dzień. To moje urodziny – 54 latka, nie w kij dmuchał, już za rok emerytura. Pamiętam jak zaczynałem, miałem 21 lat, zaraz po wojsku, w Czerwonych Beretach, spokojna robota. Wzięli mnie do AT. Mówili – posłużysz 15 latek i emeryturka, procenty ci doliczą, będziesz jak młody bóg. Ale się zmieniło. Teraz jestem dowódcą, chłopaki mi mówią „Stary”, ale zawsze tak mi mówili. Popatrzcie, 34 latka minęły jak z bicza strzelił.
Rano przyszła sekretarka od Zastępcy i kazała mi przyjść. Teraz, jak Zastępca ma interes to nie dzwoni, ale wysyła sekretarkę – taniej wychodzi. Zastępca powiedział, że nareszcie dostajemy komputer. Już nawet zapomniałem, ale lata temu pisałem, żeby nam dali komputer; był taki kiedyś wiceminister, miał ksywkę „Mały Rycerz”, co obiecywał, że wprowadzi Policję w XXI wiek – nowoczesny sprzęt, przyszłość. I dali. Maszyna jak cholera. Jakie oprogramowanie: Windowsy 3.1 i Word 6, całe 8 Ramu, 850 mega dysku (teraz mam parę giga w komórce). Nowoczesność. XXI wiek, Ameryka. Dlatego postanowiłem pisać pamiętnik – jak już się ma taką maszynę…
Ale mówiłem, że mam urodziny. Święto. Trzeba było postawić coś chłopakom. Rąbnęliśmy dwie flaszki Geriavitu, trochę byliśmy „nienapici”. Posłałem „Małolata” do sklepu, ale przyniósł Doppelherz – energovital tonic. Gówniarz mówił, że się pomylił, zapomniał okularów. Taki młody (48 lat) a nosi zaledwie + 8, niech mu będzie, że się pomylił. Są gorsi – taki Naczelnik Kryminalnego, co jest w moim wieku, to nosi +24, jak mu się nie straci biała laska to nawet do sracza sam trafi – tyle, że leje jak baba – siada na kiblu, bo nie trafiał w pisuar. Jakoś zmęczyliśmy tę flaszkę; nie lubię gatunkowych, będzie kac. Ale miło było, nie ma jak młodość, rok przed emeryturą…..
22 lutego.
Pracowity dzień. Zaczęło się od tego, że przyszły nowe druki statystyczne, jak zawsze z terminem na przedwczoraj. Czytam, cholera, i mało rozumiem. „Wykorzystanie sznurowadeł w butach bojowych pododdziałów antyterrorystycznych Policji”. Ma to być rozpisane osobno na dziurki, osobno na hacele. Jak piszą, posyłają nowe, bardziej oszczędne druczki. Rzeczywiście zgrabne – tabelki w formacie A-3, nawet wygodnie będzie wpisywać. Jak czytam dalej to mnie krew zaczyna zalewać, czy w tej Warszawie do reszty ocipieli? Zawołałem „Łysego” (to mój zastępca – szef snajperów). Czytamy razem, aleśmy doszli do wniosku, że bez porządnej kawy ani nie rozbieriosz. Nic prostszego, dawniej jak się chciało kawy to się po prostu grzało wodę, wsypywało kawę, zalewało, jak kto lubił to słodził, albo dodawał mleczka, no ale teraz, odkąd BSW zaczął tropić nielegalne czajniki to cała operacja, ale mamy wprawę. „Łysy” wysłał kilku chłopaków w patrol i na czujki. „Rudy” przygotował kamuflaż. Mamy komplet kubków z kasyna, nawet z zaschniętymi fusami, a nawet oryginalną łyżeczkę aluminiową z tych, co je pożyczają pod zastaw legitymacji. „Rudy” nalał troszkę wody na fusy, żeby wyglądały autentycznie; od razu zapachniało, jakby się gdzieś paliła gnojówka, z czego oni w kasynie tę mokkę, k…, robią? Jak chłopaki wyszli na patrol, wzięli prywatne komórki prepaid (nie do wytropienia) – dali cynk, że czysto, to wyciągnąłem z szafy na broń czajnik i włączyłem.
„Rudy” jeszcze ostro nastawił radio, bo kumpel z WTO mówił mi, że oni teraz zakładają technikę na pokoje, nie żeby słuchać co mówią, ale czy słychać bulgotanie czajnika. W międzyczasie przyjechał ze szkolenia „Zagryź” z Alikiem – to od razu zrobiło się łatwiej. Alik to nasz pies – specjalista od MW, wielki jak wilk z Bieszczadów, a garniturek zębisków ma taki z 5 cm. Łagodny, ale „Zagryź” wyczuł u niego dodatkowe zdolności. Jak Alik zwęszy, nawet z 500 m. jakiego palanta z BSW, Sekcji Dyscyplinarnej, albo Inspektoratu to od razu mu w gardle zaczyna gulgotać, jakby burza szła. Mądry pies, pozna się na człowieku. Teraz to kultura, Alik siedzi przy drzwiach z zamkiem szyfrowym, popijamy kawkę, nas nie złapią, nie tak jak tych biednych analityków z CBŚ-u. Wyobraźcie sobie złapali ich z ekspresem ciśnieniowym, na gorąco. Niby mądre chłopaki, a nie zorganizowane; dostali po ostrzeżeniu o nieprzydatności na stanowisku za: „rażące nieprzestrzeganie zasad racjonalnej gospodarki energią”.
No, ale wypełniamy z „Łysym” te tabelki. „Łysy” jeszcze kazał swoim snajperom, bo to fachowcy od robienia dziurek, policzyć dziurki w butach. Gorzej ze sznurówkami. Od lat ich nie było w magazynie mundurowym, to chłopaki sobie radzili jak kto umiał. Tylko pirotechnikom zabroniłem wiązać buty lontem piorunującym, bo to by nieelegancko wyglądało zawiązać buta na czerwono. Problem się rozwiązał jak kiedyś pojechaliśmy na napad do Geesu. Sprawiec się zabarykadował w magazynie z wódką i żądał przyjazdu wysłannika Papieża, no to myśmy pojechali. „Świątobliwy” otworzył drzwi, ma się rozumieć kluczem wodnym, jak wpadliśmy do środka – to gość spał pod transporterem z gorzałą. Wtedy „Smykała”, bo to spryciarz, podwędził z półki duży kłębek sznurka od snopowiązałek – babie powiedział, że tam są ślady DNA. I od teraz mamy porządne sznurówki – ufarbowało się tuszem na czarno, i wreszcie chłopaki wyglądają jak ludzie.
Ale piszemy dalej, coś się nam nie zgadza: „zsumowana długość sznurowadeł w jednostce”, „średnia długość w rozbiciu na funkcjonariusza”. K…, trudne. Chyba będę musiał skoczyć do Dochodzeniowo – Śledczego. Mocny wydział, na 30 ludzi, mają 19-osobową sekcję wypełniania stp-ów. Oni wymyślili jak rejestrować niewykryte zabójstwa jako: „samobójstwo przez poznanie niewłaściwego towarzystwa”. Szafa z wykrywalnością gra. Łebskie są chłopaki, to pomogą…
23 lutego.
Porobiło się. Zaraz z samego rana zadzwonił do mnie Zastępca. Zadzwonił, to trzeba rozumieć. W Komendzie Zastępcy mają prawo rozmawiać bezpośrednio tylko z 01 i między sobą, a i to (jak mi mówiła sekretarka) muszą rozmowy rejestrować w kajeciku. Jak chcą dzwonić do kogo innego to już to wygląda tak, że Zastępca bierze kartkę, pisze na niej „telefonogram” i to co ma do powiedzenia, a później wysyła z tym sekretarkę – to się nazywa, że Zastępca dzwoni. Wszędzie tak jest – sieć telefoniczna działa jak w szwajcarskim zegarku, tylko rozmawiać nie wolno. Bo to rozumiecie „program oszczędnościowy”. Ja ostatni raz sam numer wykręcałem z 10 lat temu. To się zaczęło, nie pamiętam w 2008, albo 2009 roku.
Jak zaczęli wymyślać na czym można oszczędzać – to…. poszło. Jeden przez drugiego, im wyżej tym głupiej, wymyślają na czym by tu oszczędzić. Normalnemu gliniarzowi to zupełnie nie przeszkadza, wszyscy maja komórki, videokomórki z dostępem do Internetu, teraz to kosztuje grosze. Moja wnuczka w żłobku ma komórkę z wybieraniem głosowym: „Mama”. Widziałem na Discovery Pigmejów w Afryce co to spódniczka z trawy byle tylko fajfusa zasłaniała, dzida i na pasku komórka. Ale u nas tego nie rozumieją. Najgorzej na tym wyszli dzielnicowi – mają służbowe komórki, które na początku służby pobierają z magazynu na broń, a na koniec zwracają, w nocy się je ładuje, prąd żre, a rozmawiać i tak nie wolno. „Program oszczędnościowy”. Mówił mi kumpel z Głównej, że teraz z tymi oszczędnościami doszli do tego stanu, ze podobno pół budżetu Policji idzie na te oszczędności w pizdu!
Ale, jak zacząłem, Zastępca zadzwonił. Anim się spodziewał – dostaliśmy amunicję do szkoleń ogniowych, chyba pierwsza od 5 lat. Trzeba pobrać z GMT asygnatę i do magazynu. No i dzwonił Zastępca, mamy napisać program szkolenia ogniowego, dokładny, w 7 egzemplarzach.
Posłałem chłopaków do magazynu – przynieśli. Aż mi, k…, ciarki po plecach przeszły, co oni, k…, III wojnę światową szykują? Dostaliśmy 5 pestek do kałacha i 7 ‘08 para. Cały arsenał, można rozplanować szkolenia co najmniej na rok…. „Łysy” będzie miał co robić….
24 lutego.
Dzisiaj to jaja były jak berety, afera na cztery fajerki. Najpierw siedliśmy z „Łysym”, by zacząć pisać ten plan szkolenia ogniowego do tego arsenału co wczoraj dostaliśmy. „Zagryź” wypuścił Alika na spacer, pies wrócił uśmiechnięty, machając ogonem, znaczy się BSW śpi, no to podścieliliśmy mu koc przy zamku szyfrowym i można było włączyć czajnik na kawę. Nawet nie zdążyłem zalać, a tu dzwoni telefon, ten beznumerowy od Oficera Dyżurnego, że alarm. Dyżurny ryczy – „bierz chłopaków na II piętro, tam się coś stało, kłęby dymu, wyprowadź kogo się da żywego”. Ani chybi zamach, Talibowie z Klewek? No to alarm, chłopaki wskoczyli w kamizelki, kaski, gogle, wzięliśmy na wszelki wypadek parę MP-5, plus osobistą i polecieliśmy.
Na II piętrze koło windy kłęby dymu z kibla, dzwonią dzwonki alarmowe, za szklanymi drzwiami od Kadr pisk i wycie – tam od dawna sam babiniec robi, tylko Naczelnik jest tytularnie facet, ale on w ramach programu tolerancji, jako ten, niby „kochający inaczej”.
Któryś roztworzył okno, to się trochę dym przerzedził, „Łysy” wpadł do Kadr i jak nie ryknie: „Cicho, k…., bo kulasy poprzetrącam! Zamknąć pyski, w dwuszeregu zbiórka” … cisza nastała, to paru chłopaków ustawiło towarzystwo w parach i wyprowadzało na schody. Posłałem chłopaków do szafki po gaśnice, 4 nie działały, a z jednej wyleciała taka brudna, żółta zupa, w hydrantach od wielu lat nie ma wody. Akurat przyleciał Dyżurny, mówi, żeby robić co możemy i czekać na straż. Już zawiadomiona, ale im Ministerstwo też wdrożyło program oszczędnościowy, więc tankują auta dopiero po potwierdzonym zgłoszeniu do pożaru. Wdarliśmy się do kibla, czarno, otworzyłem okno. Z jednej kabinki kłęby dymu. Wykopaliśmy drzwi, żeby zobaczyć czy się kto nie usmażył, akurat przyjechali strażacy. Złapali za nasze hydranty, ale Dyżurny powiedział, że nie ma klucza od szafki z zaworem wody, klucz jest u Zastępcy ds. Logistyki, ale on pierwszy uciekł. Oficer strażaków, a widać, że chłop z jajami, rzucił paroma k…mi. Wzięli ręczne hydronetki – ogień ugasili. Dowódca zobaczył, że w jednej kabince były stosy papieru, musiał ktoś rzucić peta (bo w Komendzie oficjalnie zabronili palić, to jak kto w potrzebie to pali w kiblu), zaczęło się smędzić. Wszędzie na podłodze kibla były stosy papieru. Strażaka to wk….ło, pojechał na ostatnie piętro windą, a później schodził i zaglądał do każdego kibla. Wszędzie ten papier.
Jak się gość wk…ł! Powiedział mi, że, k…., nie popuści i wystawi wniosek do sądu o ten papier, niedziałające gaśnice, brak wody w hydrantach i cały ten burdel…. Akurat przyszedł Zastępca ds. logistyki, z kluczem od hydrantów, co usłyszał to jego…. Taki się malutki zrobił… Aż mi się go żal zrobiło, zabrałem chłopaków i poszliśmy, ma się rozumieć na kawę.
Bo wszystko to właściwie przez nowy program oszczędnościowy, co go nawet w telewizji ogłosili. Było tak – Rzecznik Prasowy co dzień dostaje sterty gazet, dawniej to się wyrzucało, ale na I piętrze umyślili nowy program oszczędnościowy „recyklingu papieru”. W biurze Rzecznika powołali nową sekcję ds. „Analiz Prasy”. Mocna, 7 etatów oficerskich specjalistów, specjalny nabór w biuletynie – wyższe studia, komputer, języki, nawet zrobili casting w telewizorni, doświadczona kadra oficerska.
No to Naczelnicy oddali najlepsze, k…, kadry, sam kwiat, laluś w lalusia, plecak w plecaka. Jak już powstała ta Sekcja Analiz Prasy to zmontowali konferencję prasową, widziałem w telewizorze: „nasza Komenda mocno i wysoko dzierży sztandar nowoczesnych programów oszczędnościowych, u nas nie dopuścimy do marnotrawstwa ani skrawka papieru” – głosił 01, a Rzecznik dodawał: „wdrożyliśmy program pilotażowy doskonale oceniony w Ministerstwie”…
No i ruszyło. Ten komplet plecaków w mundurkach jak z igły, siedział w dużej sali (co ją przerobili z sali konferencyjnej) przy takich długich stołach i analizował prasę, to znaczy targał te rzecznikowe gazety na małe kawałki. Na koniec dnia ten ich urobek dostawały sprzątaczki i wykładały w kiblach, jako „zrecyklingowany” papier toaletowy. Robota głupiego, w Komendzie od dawna nie było papieru, to ma się rozumieć każdy i tak chodził z własną rolką, no dzięki temu stosu tej „recykliny” rosły, gdzieniegdzie w wysokie stosy, ktoś rzucił peta…. I tak mieliśmy szczęście, że przez te oszczędności nie spłonęła cała buda, poza tym zysk; będziemy mieli nowego Zastępcę ds. Logistyki, nie pamiętam, żeby który wytrzymał dłużej jak kwartał…
25 lutego.
Ha, dzisiaj zarobiłem dla Kompanii – 5 długopisów, chłopaki się ucieszą. Zaraz z samego rana przyszedł Naczelnik Laboratorium Kryminalistycznego po półfabrykat do proszków daktyloskopijnych. Bo oni nie mają na zdarzeniach czym robić, a jak używają oryginalnych to za każde zanurzenie pędzelka muszą wypisywać „protokół zużycia” w trzech egzemplarzach formatu A –3. No tośmy zaczęli robić u nas proszek daktyloskopijny. Oficjalnie w Komendzie nie wolno palić, dawniej to nawet były jakieś palarnie, ale teraz polikwidowali, to ludzie zamiast robić, stoją na deszczu albo śniegu przed bramą jak ciecie jakie. Jak to zawsze paliłem gdziem chciał, bo kiedyś dałem słowo honoru lekarzowi, że przestanę palić papierosy. Dotrzymałem, palę cygaretki, to mnie zakaz „palenia papierosów” nie obowiązuje. Ale nie każdy lubi. U nas w Kompanii to się rozwiązało, na jednym pokoju się powiesiło kartkę: „Magazyn MW, wstęp tylko dla upoważnionych” i trupią czachę z piszczelami. Tam zrobiliśmy palarnię. Laboratorium dostarcza słojów na konserwy zapachowe, przykleja się kartki: ”Marlboro”, albo „Pall Malle” i tam się strzepuje, delikatnie, sam popiół, kiepy się wyrzuca gdzie indziej. Jak się uzbiera parę słojów to zabierają do Laboratorium, wsypują do makutry (złożyli się i kupili na targu porządną kamionkową makutrę z drewnianą pałką), mieszają, przesiewają przez sitko i k…, proszek jak najlepszy fabryczny argentorat. Delikatna robota, robią to w maseczkach na mordach, no i nie dopuszczają nikogo z tzw. „infekcją dróg”… Wyobrażacie sobie co by się stało, jakby kto kichnął? Złodziejstwo nawet nie wie na jakim nowoczesnym sprzęcie kryminalistycznym idzie siedzieć.
Nawet potrafimy zrobić proszek ferromagnetyczny, ale do tego muszę mieć podpadziocha. Jak który co zawali, to dostaje szynkę – co, jaką k…, szynkę? No taką zbrojeniową, albo od wąskotorówki. Szynkę ma się rozumieć w imadło, obkłada czystą białą szmatką i pilnik gładzik. Podpadziocha dostaje zaznaczone 2, 3 cm. szynki i słoik. W Laboratorium to też przesiewają i mają sprzęt na miarę XXI wieku. No nie tak dobry jak oryginalny, ale się daje robić. Za każdy taki urobek to z Laboratorium nam odpalają coś pożytecznego, teraz dostałem 5 długopisów bo im się uzbierało. Wszyscy z wiary muszą sobie pomagać, a i tak zawsze lecą do nas, bo ateciak z jajami z wszystkim sobie poradzi… wysadzi w powietrze wieżowiec, albo i zawiąże buta dżdżownicą… [cdn]
Adam M. Rapicki
Za namową naszej koleżanki Anety Wybieralskiej wstawiam p;oniższy tekst :
O papierze, długopisach nie będę wspominał bo to było przerabiane w wielu jednostkach ale jakaś mądra głowa wymyśliła limit kilometrów na samochody. Limit ten wynosił ………….. 15 km na dobę. Innym idityzmem z tym limitem to, że od rana do 14 tj na pierwszej zmianie, kiedy było najmniej różnego rodzaju interwencji większość pojazdów – pomijam ruch drogowy – była w ruchu, bez celu kręcili się po mieście. Na drugiej zmianie jak było dużo zdarzeń była połowa z pierwszej zmiany. Czasami wciskali mnie na oficera dyżurnego z soboty na niedzielę i wówczas na własne oczy przekonywałem się o mizerocie naszych przełożonych. Na cały powiat miałem jeden a czasami dwa pojazdy. Pojazdy te już miały przejechany dzienny limit i właściwie stały pod komendą. A jak był jeden i się zepsuł się to kaplica. O komputerach nawet typu atari nikt nie popmyślał. Kiedyś będąc na wczasach poznałem pana z ministerstwa i jak mu to opowiedziałem to się złapał za głowę. Oni chyba nosili głowy w chmurach.
W „Pamiętniku…” absurd będzie się często przeplatał z rzeczywistością… 🙂 Zapraszam do lektury kolejnej części już w następny poniedziałek. /wicenaczelna/