Pamiętnik Antyterrorysty – część dziewiąta

By | 15 października 2021

15 kwietnia.

No to dzisiaj daliśmy czadu na poligonie. Z samego rana udało się zatankować wszystkie auta, więc – a pogoda na to wymarzona – spakowaliśmy się wszyscy i jazda na poligon. Oficjalnie zarządziliśmy ćwiczenia w obliczaniu kroków do nowych rozliczeń statystycznych. Na strzelnicy, na osi 200 m. chodziliśmy i biegaliśmy różnymi krokami i kroczkami, aby zmaltretowana wirusem puławskim warszawka miała co obliczać. Udało nam się tak pogmerać z krokami, że potrafimy w marszu zawyżyć odległość nawet dwukrotnie, a w biegu trzykrotnie – niech se k…., liczą.

Oczywiście od takich „zajęć” można byłoby skonać z nudów, więc zaczęliśmy ćwiczenia z bronią eksperymentalną. Wymyślił to „Malutki”, który o różnych broniach wie wszystko, nawet to, czego nie można znaleźć w specjalistycznych encyklopediach. Kiedyś rzucaliśmy bumerangami, a dzisiaj urządziliśmy ćwiczenia z procy. „Malutki” zrobił kilka proc z linki wspinaczkowej i kawałków starej raportówki. Oczywiście chodzi o proce klasyczne, takie, jakich używali starożytni. Sam „Malutki” potrafi miotnąć mniej więcej kilogramowy kamień na odległość do 300 m. trafiając w kółko o rozmiarach 2 metrów. Po kilku dniach ćwiczeń i inni tak potrafili, chociaż na mniejszą odległość. W kieszeń procy zaczęliśmy wkładać zapalonego UGŁ-a – leci spokojnie na 150 m., zupełnie celnie. „Malutki” opowiadał, że w Afganie próbował tak rzucać prawdziwy granat F-1, problem tylko z tym, że trzeba było bardzo uważać, by nie odskoczyła łyżka w czasie wsadzania do kieszeni procy, ale to też rozwiązał – po prostu wsadzał granat do szklanki, łyżką w dół, następnie zaklejał granat na szklance taśmą i wyciągał zawleczkę. Tak spreparowany wyrzucał procą nawet do 300 m.

W czasie tych ćwiczeń wyzbieraliśmy na strzelnicy wszystkie kamienie – idzie nam coraz lepiej. Jak się nam znudziła proca, a kiełbaski na grillu jeszcze nie doszły – to „Malutki” zaproponował nową broń – bolas. To takie coś, czym się posługują Indianie patagońscy. Zrobił takie coś według wzorów indiańskich – to trzy kawałki linki mniej więcej metrowej długości, związane na jednym końcu, na końcu każdego kawałka w kieszeni z cienkiej skóry tkwi kamień. Bierze się to za jeden koniec, rozkręca nad głowa i rzuca – to leci w powietrzu jak ośmiornica i jak trafi np. w ludzia to się owija wokół nóg, dzięki czemu delikwent pada na mordę. Nie było chętnych do ćwiczeń jako pozorantów, ale „Malutki” wbił gruby palik w ziemię i pokazał jak się rzuca. Do nieruchomego palika z odległości jakich 100 m. ani raz nie chybił. Twierdzi, że w biegnącego człowieka też trafi i ten cały pomysł jest lepszy od siatki z garłacza, bo działa na większą odległość. „Malutki” chciał takie rzeczy opublikować, ale go w „Komandosie” wyśmiali, pewnie tak by było i w „997”, zwłaszcza że pewnie nie mógłby pochwalić się jakimś gwiazdorskim „promotorem”. A broń – prymitywna, ale skuteczna jak cholera.

Doszedłem do wniosku, że jutro wyjedziemy z samego rana na poligon i weźmiemy kamerę na te ćwiczenia… Dziś już nie, bo kiełbaski doszły…. słyszycie pyknięcia puszek?….

16 kwietnia.

Pogoda piękna, cały dzionek na poligonie. Oczywiście przez cały czas ćwiczyliśmy z wynalazkiem „Malutkiego”, a mianowicie bolas. Najpierw rzucaliśmy, jak wczoraj do palika, po kilku rzutach wszyscy celnie trafiali. Wtedy „Malutki” zaproponował ćwiczenie w ruchu. Nikt się nie zgłosił na chętnego, więc postanowiłem sam – trzeba dać przykład chłopakom. Włożyłem kamizelkę, kask, gogle i rękawiczki, gdyż „Malutki” lojalnie uprzedzał, że jak zostanę złapany – to muszę paść na mordę. Ruszyłem lekkim truchtem przez miękką trawę na strzelnicy. Za chwilę usłyszałem krzyk „Malutkiego” „rzucam”, świst liny i … leżałem na trawie z nogami związanymi w kolanach. Oczywiście padłem na mordę zupełnie bezwładnie – zresztą niech ktoś spróbuje ustać na nogach w biegu, gdy mu nagle zostaną spętane nogi. Później próbowali inni, kilku zdrowo się potłukło.

„Malutkiemu” nie zdarzyło się ani razu chybić, a skutek przeszedł najśmielsze oczekiwania. To genialna broń, szczególnie przeciwko biegnącemu człowiekowi – skuteczna, cicha, celna. Nakręciliśmy kopę zdjęć kamerą – będziemy je analizować. W sumie napaliłem się, może uda się zamieścić tekst „Malutkiego” w prasie fachowej – mamy kupę zdjęć. Kłopot tylko z pozorantami do ćwiczeń – chyba żeby wypożyczać aresztantów… Dla mnie bomba….

17 kwietnia.

Zamieszanie jak cholera, trzeba przyznać, że się udało. Zaczęło się od tego, że od niedawna mamy nowego Zastępcę ds. Logistyki, na miejsce tego, którego przeniesiono (nie całkiem dobrowolnie) z jednego szpitala wariatów do drugiego. Teraz jego miejsce zajął nowy fachowiec, oczywiście cywil. O ile ten poprzedni był po ekonomii na Harvardzie to ten już jest po Papieskiej Akademii Teologicznej; krótko mówiąc jak naukawa ekonomia się nie sprawdziła, to potrzeba cudów. Jak klasyczny (w dodatku uświęcony) cywil – nowy poczuł w sobie wolę bożą, by podowodzić sobie ludźmi mundurowymi. Na podstawie jakichś starych przepisów ubzdurał sobie konieczność przeprowadzenia apeli mundurowych; co gorsza osobiście. Przybrał sobie asystentów z gaciowych wydziałów, wzbogacił inspektoratem i zaczął. Na pierwszy ogień poszedł Kryminalny – tam to dopiero zamieszał. Oni mieli jakiś tam mundur, czy dwa, którymi się wymieniali, ale nowy zastępca kazał całemu stanowi pokazać się w mundurach wyjściowych, z węzełkiem polowych w garści. Afera była na cztery fajery. Tak przelecieli główny budynek, a dopiero później przypomnieli sobie o nas. Już byliśmy uprzedzeni co się święci, wiec zdołaliśmy się przygotować. Bractwo wskoczyło oczywiście w nasze mundury – łaciaki, wybierając ze starych zapasów najgorsze łachy – czyste, ale połatane, pocerowane na 1001 sposobów. Do tego włożyliśmy służbowe buty, też czyste, zawiązane sznurkiem od snopowiązałek, niektóre dziurawe, niektóre z odpadającymi podeszwami, słowem pełen szyk. Na co dzień i tak każdy ma porządne buty (kupione prywatnie), ale te skrzętnie schowaliśmy. Jak przyszedł cały areopag – zarządziłem zbiórkę (oczywiście na zewnątrz, na parkingu). Ryknąłem: „baczność” – złożyłem formalny meldunek wedle najlepszych zupackich wzorów, później „spocznij”, a następnie zacząłem wracać do szeregu. Wtedy potknąłem się na oderwanej podeszwie, co wzburzyło cudotwórcę od logistyki. Przy przeglądzie głównie patrzył na buty, a asystenci notowali. Gdy pytał kiedy ostatni raz dostaliśmy porządne buty – tłumaczyliśmy, że to już całe lata, że cała Policja lata w dziurawych. Kazał to pilnie notować. Resztę pominął. Na zakończenie wygłosił kazanie, że postara się to zmienić, krótko mówiąc, jak każdy prawdziwy, cywilny polityk złożył niejasną obietnicę cudów…..

A pies cię, k…. trącał – już ci wierzę….

20 kwietnia.

Zaraz z rana zadzwonił (a) do mnie Naczelnik Kadr i zaprosił na rozmowę. Takoż poszedłem. Okazało się, że jest jakiś odzew na moją sytuację kadrową, kiedy to praktycznie rozsypała się grupa pirotechników. Prosiłem o szukanie kandydatów i otóż jeden się znalazł. Ma niecałe 30 lat, studia matematyczne, jest siostrzeńcem Dyrektora Biura KGP. W policji znalazł się cztery lata temu, ma przeszkolenie podstawowe, ale na radiowozach nie jeździł, bo wujek załatwił mu etat w Kadrach. Chłopak jest chętny i sam poprosił o skierowanie do nas. K…, myślę sobie, źle. Nie dość, k…,. plecak, to w dodatku z ambicjami, no ale kto go wie…

Obiecałem, ze weźmiemy go na dzień do siebie i zademonstrujemy to i owo. Kazałem, by się zgłosił zaraz w mundurze polowym.

Trzeba przyznać, że przyszedł zaraz, bo zaledwie po kwadransie. Chłopina nieduży, szczupły, ale to nie przeszkoda, za to w dość grubych okularach. Wzięliśmy go z „Malutkim” na spytki. W wojsku nie służył, strzelał tylko na szkółce, ale lubi. O materiałach wybuchowych wie, że są, bić się nauczył w szkółce, ale na pytanie, czy komuś na serio przyp….ł – cisza.

Wzięliśmy go na ostro. „Malutki” zabrał „negocjatora” (bo tylko do niego jeszcze mamy trochę amunicji), pompkę, wsiedliśmy do Defendera i na poligon. Tutaj zrobiliśmy małą przebieżkę, tak z 5 km. Truchtaliśmy langsem (w końcu starsi panowie), a młokos rzęził za nami, nawet, k…., okulary mu się spociły, wreszcie padł dysząc jak ryba wyjęta z wody.

Poszliśmy na strzelnicę. „Malutki” powiesił na sznurku między tarczami kilka puszek – wyciągnął „negocjatora”, okręcił go parę razy na palcu do przodu i to tyłu i spokojnie z podrzutu władował po pocisku do każdej puszki. Środkową zostawił nietkniętą. Załadował gnata i dał kandydatowi, wskazując puszkę. Ze strachem patrzyliśmy, jak młody odciągnął kurek dwiema rękami, później podniósł broń trzymaną w jednej ręce. Łokieć miał lekko ugięty, zanim mu zdążyliśmy coś powiedzieć – strzelił. To, że chybił nic, ale odrzut (a bądź co bądź jest to takie nieduże, ręczne działo) – cofnął gościowi rękę aż dostał w pysk i siadł se na trawce. Pozwoliliśmy mu trochę ochłonąć i „Malutki” dał mu strzelbę. Jak zauważyłem spod oka najpierw wsunął do magazynka brenekę, a później 4 „chrabąszcze”. „Wal” – mówi wskazując tarczę sylwetkową. Trzeba przyznać, że na 10 m. trafił 4 razy w sylwetkę (trzeba dużo samozaparcia, żeby z pompy chybić) i wtedy dopiero huknęło – poszła breneka. Patrzymy, a nasz kandydat leży i trzyma się za obojczyk. Zbadałem go – chrupał…. „Malutki” tylko flegmatycznie zapytał go czy zna góralską bajkę o chińskiej herbacie. Odpowiedział, że nie, więc mu powiedział: „A kajześ ty się taki, k…., ulung”…

Wsiedliśmy do auta i do bazy. Jak trafiliśmy do nas, to akurat nadszedł „Zagryź” z Alikiem. Pies tylko zwęszył aplikanta i zaczął głucho warczeć (widocznie kariera w Kadrach musiała prowadzić przez Dyscyplinarną), poczem zupełnie na ostro ruszył do ataku, ledwie go „Zagryź” powstrzymał. Zawołałem „Krótkiego” i kazałem odwieźć delikwenta do szpitala.

Mam nadzieję, że dostojny wujek nie będzie się odgryzał. Kadrowcowi powiedziałem, że naszej komisji (nie dodałem, że miałem na myśli Alika) – kandydat zdecydowanie się nie podobał, zresztą pobędzie trochę na zwolnieniu to może mu przejdzie…..

21 kwietnia

Naczelnik Kadr chyba chciał (a) jakoś zrehabilitować się za podesłanie tego wczorajszego dupko-plecaka za ambicjami, bo z samego rana przyprowadził dwójkę kandydatów do nas. Ręce mi i, k…. nogi opadły gdy zobaczyłem niedużą brunetkę o cygańskim typie urody. Za to drugi prezentował się wcale, wcale: wzrostu i budowy „Malutkiego”, ale z jeszcze szerszymi barkami. Poprosiłem „Malutkiego” i „Zagryzia” do rozmów z kandydatami. „Malutkiemu” aż się gęba rozjaśniła jak zobaczył swoje podobieństwo, więc zaczęliśmy od niego. Poniżej 30-tki, od czterech lat jeździ na radiowozie, ale chce uciec z tej roboty. Jak mówił: „te radiowozy nie dla ludzi, takie, k…, ciasne. Poza tym ma już dość skarg na siebie; co zatrzymanie na gorąco, to delikwent zamiast do aresztu, lub przed aresztem trafiał do szpitala, albo do chirurga – takie, k…., sietniaki złodzieje”…

Poza tym gość ma czarny pas z karate. „Malutki” go od razu polubił i mówi: chyba cię przyjmiemy warunkowo, ale u nas ludzie mają ksywki – ty będziesz „Kruszynka”. Kandydat się uśmiechnął i mówi, że chłopaki tak go od dawna nazywali. „No widzisz” – głosi „Malutki” – „od razu żem się na tobie, k…., poznał”.

Na drugi plan poszła dziewczynka – magister chemii, 3 lata pracy w Kryminalnym, gdzie zajmowała się narkotykami. Mówi, że materiały wybuchowe to jej hobby i bardzo by chciała zająć się pirotechniką. Od dzieciństwa ćwiczy Tai Chi Chuan. Mówię jej, czy zdaje sobie sprawę, że to robota trudna, pomylić się nie można, bo za błąd płaci się życiem, ale dziewczątko mówi, że musi spróbować. Zaraz też włączył się „Zagryź” i zaczęli dyskutować o materiałach wybuchowych – okazało się, że dziewczę wie o nich więcej, niż producenci. W dodatku rozczuliła „Zagryzia” opowiadając, że potrafi zrobić materiał wybuchowy z nawozów sztucznych, albo z cukru – pudru, albo z maki kartoflanej, albo napalm z benzyny i płynu do mycia naczyń. Pokazałem jej eksponat – „zamek wodny” i pytam, czy umie określić na jakiej zasadzie działa – „pewnie” – odparło dziewczę, „to nagły wzrost ciśnienia hydrostatycznego”…. Ktoś zajrzał przez drzwi i do środka wpadł Alik. Merdnął ogonem „Kruszynce”, a później obwąchał dziewczę i położył jej ogromny łeb na kolanach…

Zaczęliśmy wszyscy gadać razem, w końcu dziewczyna u antyterrorystów to rzadkość, ale stanowczego zakazu nie ma…. dziewczyna ma wielką wiedzę, może się przydać. Pytam jeszcze, czy kogoś zatrzymywała. Skromnie spuściła oczęta i głosi: „wielu handlarzy, jeden to mi chciał podskoczyć, do dzisiaj prorok go, k…., nie może przesłuchać, może jak wyjdzie ze szpitala, no poza tym to i tak będzie seplenił”….

Dałem się złamać – mówię: „u nas będziesz „Bombka”.

Naczelnik Kadr był (a) wyraźnie zachwycony. Obiecał, że nowym postara się załatwić dotację, albo tani kredyt na pokrycie kosztów michy na szkoleniu. Chyba chwyciło….

[cdn.] podinsp. w stanie spoczynku Adam M. Rapicki

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.