Z  notatnika pogranicznika – odcinek 4

By | 7 listopada 2021

W zasadzie staram się unikać komentowania spraw bieżących. Niestety, wybrawszy ostatnie zaskórniaki z tajnej kieszonki poszedłem kupić butelkę dobrego wina. Nie żebym chciał wypić. To miał być rekwizyt ułatwiający  zrozumienie tajemnej, specjalistycznej wiedzy. Jakiś czas temu bowiem nawiązałem kontakt z logopedą w mojej rodzinie i poprosiłem o przyjrzenie się  publicznym wystąpieniom rzecznika prasowego Straży Granicznej, przepraszam rzecznik prasowej. Po kilku dniach zadzwonił telefon. Zostałem zaproszony na spotkanie, by poznać opinię specjalisty o pani rzeczniku prasowej. Zwróciłem się nie do zwykłego logopedy lecz logopedy medialnego czyli specjalisty uczącego jak i co mówić podczas publicznych wystąpień audycji radiowych i programów telewizyjnych – tak, by nie popełniać rażących błędów. 

Rzecznik to twarz instytucji. Front –men a tu raczej front women, używając terminologii muzycznej. Zadanie rzecznika to kształtowanie pożądanego  wizerunku organizacji, którą reprezentuje. W skrócie, są dwie szkoły „ rzecznikowania”.

Według jednych istotne znaczenie ma to, co się mówi – a nie jak, gdzie czy do kogo. Druga opcja to: nie jest ważne co się  mówi, lecz jak i kto to robi. Trochę się zaniepokoiłem, bo poczułem intuicyjne, że legło w gruzach moje wyobrażenie o byciu dobrym rzecznikiem. Zdawało mi się, że rzecznik powinien mądrze i ładnie mówić, poprawną polszczyzną, ciepłym głosem, budzić zaufanie, kreować pozytywny dla firmy wizerunek.

Tu logopeda medialny  jednoznacznie zaprzeczył – rzecznik może być arogancki, chamski, niegrzeczny budzić strach i wyzwalać niepokój. Jeśli taki ma być wizerunek i cel organizacji, którą reprezentuje, to taka postawa jest adekwatna i nawet pożądana. Realnym przykładem jest Al – Ka’ida. Każde publiczne wystąpienie jej rzecznika spędzało sen z oczu nie tylko służbom  odpowiedzialnym za bezpieczeństwo. Zwykli ludzie zaczynali się bać. Ogarnęło mnie przerażenie. Pomyślałem racjonalnie, przecież u nas nie ma Al – Ka’idy. Odetchnąłem z ulgą i dla kurażu wypiłem kolejną szklaneczkę wina.

Jak się okazuje w każdym oddziale Straży Granicznej są specjaliści ds. komunikacji społecznej nazywani rzecznikami prasowymi. To świetna fucha, jak mówił Pawlak z ,,Samych swoich” – wysoko, najedzony i za nic odpowiada. W ostatnim okresie rzecznicy prasowi mieli znakomitą okazję pokazać swoje kwalifikacje i umiejętności. Być może dzięki ich pracy udałoby się osłabić kryzys medialny w związku z  sytuacja graniczna.

Wszyscy pamiętamy jego początek. Grupa migrantów koczujących po polskiej lub białoruskiej stronie graniczy. Im mniej informacji, tym więcej spekulacji. Rzecznicy w pierwszych dniach kryzysu uciekli gdzie pieprz rośnie. Część się rozchorowała, część przekonała przełożonych, że najlepszą taktyką jest przeczekać. Wystawiano natomiast na „pożarcie” liniowych funkcjonariuszy strzegących granicy, którym jednocześnie zakazano udzielania informacji.

Już na początku można było  stworzyć odpowiedni klimat medialny do realizacji ustawowych działań Straży Granicznej. Wystarczyło proste rozwiązanie kosztujące 12 złotych. Tak, 12 złotych  plus  trochę pomysłowości i dobrej woli. Przyjmijmy – pierwsi migranci byli po białoruskiej stronie granicy. Wówczas rzecznik prasowy  w towarzystwie funkcjonariuszy z właściwej Placówki, winien farbą w aerozolu zaznaczyć linię graniczną i pokazać dziennikarzom, zarówno rządowym, jak i niezależnych mediów, gdzie znajdują się migranci i skąd się pojawili. Skoro są  po białoruskiej stronie i usiłują przekroczyć granicę RP, polska Straż Graniczna nie może do tego dopuścić.

Takiej odpowiedzi spodziewali się Polacy. Potem było już tylko gorzej. Rzecznik nie odpowiadała na zadawane pytania, przypisywała dziennikarzom złą wolę i czepianie się formacji. O arogancji nawet nie wspomnę. Czemu służy taka postawa? Nigdy też nie wyjaśniono dziennikarzom jaka jest definicja granicy, że to „ płaszczyzna pionowa…” . Chciałem podać definicję ale niby dlaczego ja mam to robić. A inne lapsusy ? Wstyd wspominać słowa o „strzelających ze ślepej amunicji nieznanych osobach, które na szczęście nikogo nie trafiły”. Ta wizerunkowa katastrofa jeszcze długie lata będzie ciążyła na formacji.  

Dobrze, że na spotkanie z logopedą medialnym zabrałem butelkę wina. Po ostatniej szklaneczce zrobiło mi się żal kobiety. Doświadczenie podpowiada –  pani rzecznik spełnia  oczekiwania decydentów ale tylko na ,,dziś”. ,,Jutro”, kiedy skończy się zawierucha graniczna może się okazać, że jest główną sprawczynią kryzysu medialnego i mocno negatywnego postrzegania reprezentowanej formacji. Bogu ducha winna pani porucznik zapłaci wysoką cenę, czego ani jej, ani innym rzecznikom Straży Granicznej nie życzę.

Daniel Lipski

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.