Ukraińcy wierzą w „cudowną broń”, która obroni ich przed rosyjską agresją. Ta cudowna broń koniecznie musi być produkcji zagranicznej. Taka naiwna wiara w połączeniu z korupcją i zwykłą menedżerską głupotą prowadzi do zapaści ukraińskiego przemysłu wojskowego, mimo rekordowych wydatków na zbrojenia.
Jedną z najbardziej powielanych wiadomości z czasów kadencji prezydenta Petra Poroszenki była informacja o dostawie amerykańskich zestawów przeciwpancernych „Javelin”. Nowej generacji urządzenie ma wiele zalet, na przykład działa na zasadzie „wystrzelił i zapomniał”, pociski uderzają w dach czołgu, gdzie opancerzenie jest najcieńsze.
Ukraińskie systemy przeciwpancerne „Skif”, „Korsar” i „Stugna” powinny być sterowane przez operatora i lecieć równolegle do ziemi, mają większy zasięg, są kilka razy tańsze i żołnierze umieją z nich korzystać. Były już używane na froncie, ale „Javelin” jest „cudowną bronią”, więc zostanie zakupiony nawet ze szkodą dla kraju.
Jednym z nowych rodzajów „cudownej broni” zostały tureckie bezzałogowe statki powietrzne „Bayraktar TB2”, których zakup pochłonął ponad 2 mld hrywien, czyli około 74 mln dolarów. Osobiście Waładymyr Zełenski wydał kilka tygodni temu rozkaz uderzenia tym dronem po siłach separatystycznych. Atak ten był aktywnie rozpowszechniany w mediach jako mądra decyzja naczelnego wodza.
Jednak zakup tych urządzeń zdewaluował AN-BK-1 „Gorlica” – podobny projekt przedsiębiorstwa państwowego „Antonow”, największego producenta samolotów byłej Ukraińskiej SRR, które jest obecnie na skraju bankructwa, a także drastycznie obniżył szanse na zakup ojczystych bezzałogowców rozpoznawczo-uderzeniowych „Sokół-300”, które produkuje wyspecjalizowane kijowskie przedsiębiorstwo „Łucz”. Najbardziej zaskakujące jest to, że Ukraina kupuje, a właściwie przekupuje za olbrzymie pieniądze swój własny projekt, ponieważ na zakupionych tureckich Bayraktarach są silniki ukraińskiej firmy „Motor Sicz”. Turcy najpierw kupują silniki na Ukrainie, montują je w swoich urzadzeniach, a następnie z zyskiem wracają do kraju.
Druga hostoria brzmi jako anegdota. Na początku lat 90-ch, kiedy kraj jeszcze nie utracił swojego potencjału, ukraińscy przemysłowcy zaczęli opracowywać rozpoznawczy pojazd bojowy, który miał zastąpić sowiecki BRDM-2. Rezultatem był projekt „Dozor-B”, który został opracowany przez Pancerny Zakład naprawczy w Charkowie, który niegdyś stworzył dwa najlepsze czołgi w historii: T-34 i T-80.
Potencjał gwałtownie malał, a projekt obiecującego pojazdu pancernego został sprzedany polskiej firmie „Mista”, która doprowadziła go do skutku i dała mu nazwę „Oncilla”.
Po rozpoczęciu wojny w roku 2014 ukraiński branża wojskowo-przemysłowa próbowała uruchomić produkcję własnych pojazdów tego typu. Armia była gotowa zawrzeć kontrakt na jednorazowy zakup aż 200 „Dozorów”. Ale ludzie, którzy kiedyś zdołali wymyślić ten pojazd pancerny, nie mogli go… urzeczywistnić, pomimo ogromnego zapotrzebowania w wojsku.
Pierwowzory ciągle pękały. Ukraina straciła zdolność do produkcji, montażu i spawania opancerzenia do tych generalnie nawet nie ultratechnologicznych systemów
.
W wyniku całej epopei w 2017 roku, wojsko rozpoczęło pilotażowe testy polskiej „Oncilly”, które zakończyły się akceptacją pojazdu przez Siły Zbrojne Ukrainy i rozpoczęciem jego zakupu w ramach zamówienia publicznego w dziedzinach obronności i bezpieczeństwa na lata 2019 oraz 2020. Liczba zakupionych pojazdów nie jest dokładnie znana – według nieoficjalnych danych chodzi o 40 pojazdów. Oznacza to, że polscy przemysłowcy kiedyś dokonali bardzo udanego zakupu, a teraz udało im się sprzedać ukraiński projekt na Ukrainę, uruchamiając produkcję w Polsce.
Największy producent samochodów ciężarowych i towarów podwójnego zastosowania „Kraz” w okresie gwałtownego wzrostu zamówień dla przemysłu zbrojeniowego – czyli w czasie, gdy powinien on urosnąć i nabrać mocy – wręcz przeciwnie, jest bliski bankructwa, ponieważ dostawy wycofanych z eksploatacji amerykańskich Humvee i białoruskiego sprzętu pod przykrywką ukraińskiego producenta „Bogdan Motors” (z tym wiążą się skandale korupcyjne, bo „Bogdan Motors” należał do Poroszenki) doprowadziły do poważnych kłopotów finansowych przedsiębiorstwa. Doszło do tego, że dla perspektywicznego projektu ukraińskiej rakiety przeciwokrętowej „Neptun” podwozia będzie dostarczał nie „Kraz”, ale czeska „Tatra”. A przecież jeszcze do niedawna wszystkie ukraińskie wieloprowadnicowe wyrzutnie rakietowe montowano na „Krazach”.
Włącznie z rakietą „Neptun”, która teoretycznie powinna razić rosyjskie okręty na Morzu Czarnym, wszystko idzie o tyle opornie, że może ona pozostać tylko projektem na papierze. „Neptun” – to jest przeróbka sowieckiej rakiety z lat 60-70 XX wieku. Ukraina praktycznie już nie ma marynarki wojennej, a to co z niej pozostało walczy o przetrwanie nie z wojskami wroga, ale z morzem i jego wodami. „Neptun” ma bronić linii brzegowej, która jest praktycznie bezbronna.
Jednym ze sposobów rozwoju „Neptuna” mogło być umieszczenie tych rakiet na nowych łodziach rakietowych i korwetach, które Ukraina planowała budować. Ale kilka miesięcy temu Zełenski podpisał umowę o budowie okrętów rakietowych przez… Brytyjczyków.
Projekt jest w pełni kontrolowany przez „Królową Mórz”. Władze brytyjskie przyznały Ukrainie miliard dolarów pożyczki na budowę nowych łodzi rakietowych, ale ta pożyczka nawet nie trafi na Ukrainę, ponieważ jej cel jest jasno sprecyzowany – opłacić zamówienie brytyjskim stoczniom i specjalistom. Ukraina będzie je spłacać przez długi czas (z odsetkami), wzmacniając brytyjskich stoczniowców.
Łodzie miały być wyposażone w „Neptuna”, ale przyszła kolejna wiadomość, że Ukraina zamierza kupić brytyjską rakietę „Brinstone”.
Ten brytyjski produkt, będący właściwie modernizacją pocisku przeciwpancernego, jest najskuteczniejszy w walce z naziemnymi celami opancerzonymi, takimi jak czołgi i transportery opancerzone. Rakietą można uzbroić samoloty, helikoptery i UAV (bezzałogowe statki powietrzne). Na Ukrainie jest analogiczne przedsiębiorstwo, które próbuje produkować podobne pociski.
Koszt brytyjskiego odpowiednika – to około 100 tysięcy funtów. Integracja rakiety z systemami pozostałych ukraińskich samolotów wojskowych – to osobny temat i osobna pozycja wydatków, a poza tym nie wiadomo, czy w ogóle da się to zrobić. Jednocześnie ukraińskie rakiety są integrowane ze sprzętem, stwarzając znacznie mniejszą liczbę problemów.
Wartość celów, w które brytyjska rakieta może trafić na wschodzie Ukrainy, jest w większości przypadków o wiele niższa niż koszt wystrzelenia jednej takiej rakiety. Natomiast ukraińskie rakiety są kilkakrotnie tańsze. Wynik jest taki, że Ukraina zamierza kupić rakietę, którą trudno będzie można zamontować na własnym sprzęcie – i do tego kosztem krajowych producentów.
W projekcie wspomnianych wyżej łodzi rakietowych zamiast ukraińskiej rakiety „Neptun” obecnie planują korzystać z przeróbki brytyjskiego „Brinstone’a” do okrętów, co faktycznie pogrzebie projekt ukraińskiego przemysłu zbrojeniowego, podobnie jak zamówienia na produkcję łodzi i korwet z Turcji i Wielkiej Brytanii przyczyniły się do zbankrutowania ukraińskiej stoczni „Kuznya na Rybalskim”…
Te przykłady są najbardziej jaskrawe. Są też dostawy amunicji do granatników, karabinów snajperskich, dział, które niszczą możliwość produkowania czegokolwiek na Ukrainie, z roku na rok coraz bardziej uzależniając ukraiński przemysł obronny od dostaw zagranicznych.
Wiara w pochodzącą z zagranicy wunderwaffe prowadzi do czegoś przeciwnego: ta wunderwaffe powoli, ale pewnie niszczy samą ukraińską armię, pozbawiając ją w sposób fundamentalny skutecznej obronności.
Wasilij Murawicki
Agencja Prasowa Press-Tour