…z notatnika starego Psa

By | 8 listopada 2021

Ekstaza

Rzecz działa się w pełni lata. Było tak pięknie, ze nawet pojedynczym promieniom słońca udawało się przedrzeć przez warstwę krakowskiego smogu, dzięki czemu kamieniczki w Rynku zaczęły pokazywać zdumionym turystom i tubylcom barwy nieco inne, niż codzienna szarość.

W takiż to dzień na progu dyżurki pojawiła się prześliczna dziewczyna o przepięknych migdałowych oczach i – jak się później okazało – plastycznym życiorysie. Tocząc łzy jak grochy z migdałowych oczu jęła się skarżyć, jaka to ją okropna krzywda spotkała, na niwie zresztą artystycznej.

Otóż w czasie zbierania materiałów do szkicownika, na krakowskim Rynku poznała wyjątkowo przystojnego mężczyznę, o południowym typie urody, który przedstawił się jej jako emigrant polityczny z Filipin. Filipińczyk był artystą – fotografikiem, który jeździ po całym świecie, zbierając materiały do wielkiej wystawy, o roboczym tytule „Ekstaza”. Szukał twarzy w ekstazie, natchnionych, uduchowionych. Wszystko to opowiadał w łamanym języku polskim, często, gęsto przetykanym słowami obcymi (w kilku językach). Od razu widać w nim było bratnią, artystyczną duszę. Z wielką zresztą uwagą oglądał szkice naszej klientki, rzucając celne, choć łamanym językiem czynione uwagi.

Od słowa, do słowa, zaprzyjaźnili się niezwykle. Lecz tu wynikł był mały kłopot. Była pełnia sezonu. Wszystkie hotele i campingi przepełnione, co prawda nasz artysta miał apartament w warszawskiej „Victorii” – do Krakowa wpadł tylko na jeden dzień, ale nie przypuszczał, że spotka tak czarującą osobę. Oczywiście czarująca osoba nie mogła przecież zostawić bratniej, artystycznej duszy na popękanych płytach krakowskiego Rynku, Przygarnęła go zatem do studenckiego pokoiku.

Tam też odbyła się – można rzec – zasadnicza faza zbierania materiałów do wielkiej wystawy, pod roboczym tytułem „Ekstaza”. Dzielny Filipińczyk, jak na najprawdziwszego południowca przystało, najpierw wprawił dziewczę w ekstazę, a później ją je fotografować. Nic to, że posługiwał się pożyczonym od niej aparatem (swojego zapomniał). Nic to, że w aparacie nie było filmu. Nic to, że nawet nie mieli flesza. Nic to, bo prawdziwy artysta, dla prawdziwej sztuki zrobi wszystko. Wszystko dla „Ekstazy”.

Oczywiście wszystko ma swój początek i koniec. Tak i gdzieś po trzech dniach ekstaza uległa zakończeniu. Nasz Filipińczyk znikł. Na odchodnym zabrał – zapewne na pamiątkę – aparat fotograficzny i kilka złotych precjozów. Migdałowookie dziewczę wypłakawszy się i ochłonąwszy z ekstazy, doszło do skądinąd słusznego wniosku, że Filipińczyk artystą to może i był, ale na pewno innej specjalności.

Sprawa zapowiadała się całkiem nietypowo. Tak więc i nietypowe metody trzeba było zastosować. A co, my nie artyści? Rzecz w tym, że Kraków to takie artystycznie zbudowane miasteczko, że czy się chce, czy nie chce, prędzej, czy później każdego się na Rynku trafi. Przypozwałem swoich orłów i poczyniłem odprawę służbową, na której zarządziłem czynność operacyjną, zwaną „okazaniem uczestniczącym”. Na czym to polega? Proste! Bierze się osobę pokrzywdzoną, lub świadka i tak długo się krąży po miejscu, gdzie można spotkać poszukiwanego przestępcę, aż się go spotka. Dziewczyna była wysokiej klasy, więc trzeba było widzieć jak się bractwo rwało do pracy, na ochotnika! Tak mnie zdumieli zapałem do roboty, że – wykazując się wrodzoną złośliwością – dziewczę o artystycznej duszy przydzieliłem sobie, jako dowódcy operacji. Najbardziej gorliwym przydzieliłem rolę „goryli”. Musieli dranie włożyć marynarki, czy wiatrówki, bo pod letnią koszulką trudno schować spluwę. W końcu musiałem mieć dobrą obstawę, boć przecież chodziło o Filipińczyka, naród południowy, impulsywny… Zaczem ruszyliśmy w teren. Dziewczę uwiesiło mi się u ramienia i radośnie szczebiocząc weszliśmy na trop. Tylko moi „smutni” byli coraz bardziej smutni! Filipińczyk wpadł, niestety, już po jakichś dwóch godzinach. Aparat fotograficzny miał przewieszony przez ramię. Precjoza zdołał już pchnąć do ludzi.

Faktycznie okazał się południowcem, chociaż z nieco bliższych stron – zza Tatr. Nawet nie było trudno się z nim dogadać. Początkowo opowiadał o sobie różne rzeczy. Najpierw przedstawiał się jako inż. P. Gdy pokazałem mu, nieudolnie zresztą podrobiony paszport, wspominając o wysokości kary, pękł i wyjawił ochoczo, że naprawdę nazywa się Ladislav S. Na drogę zbrodni wstąpił kilka miesięcy temu w Bratysławie. Najpierw coś tam ukradł, później sfałszował czeki, a bojąc się, że go zapuszkują – wyjechał za granicę do Bułgarii. Na plaży w Sozopolu jakiemuś Słowakowi buchnął paszport, do którego wkleił swoje zdjęcie. Stamtąd uciekł do Warny, gdzie poznał jakąś Niemkę. Wtedy właśnie wpadł na pomysł „Ekstazy”. Dziewczynę obrobił ze sporej sumy marek. Po gruntownym zapoznaniu się z warneńskim tematem (podobno również bardzo atrakcyjnym), wsiadł w samolot i przyleciał do Warszawy. Tu plątał się przez kilka dni, żyjąc z kradzieży kieszonkowych. Przepłoszony przez warszawskich „doliniarzy” (naruszył ich wyłączność terytorialną) – przeniósł się do Krakowa. Migdałowooka plastyczka przygarnęła go już pierwszego dnia pobytu. My przygarnęliśmy go na 48 godzin. Prokurator pospołu z sądem przygarnęli go na trzy miesiące. Później…

Właśnie! Zgodnie z porozumieniami międzynarodowymi powinniśmy go wydać południowym sąsiadom. Wywołaliśmy tak zwane „spotkanie graniczne”. W umówionym terminie, wsadziłem drania do auta i pojechaliśmy. Już koło Skomielnej Białej zorientował się, że wraca do domu. Ze łzami w oczach błagał, by skazać go w Polsce. Na zmianę płakał i groził, że wyskoczy z samochodu, nawet próbował przegryźć kajdanki. Musiałem mu nawet pogrozić „sześcioosobowym”, żeby się uspokoił. Do Chyżnego przywiozłem ruinę człowieka. Nie bardzo wiedziałem co jest grane, wyjaśnił mi to dopiero przy piweńku słowacki oficer w znanej z literatury randze nadporucznika. U nas Ladislav odpowiadałby tylko za kradzież, ewentualnie podrobiony paszport. Na Słowacji dochodziły mu jeszcze fałszerstwa czeków (wyjątkowo wysoko oceniane), a także inne przestępstwa. Poza tym, podobno, polskie kryminały to małe piwo w porównaniu z sąsiadami, a i wyroki walą tam takie, że nasz artysta jeszcze teraz długie lata będzie czekał na swoją następną „Ekstazę”.

podinsp. w stanie spoczynku Adam M. Rapicki

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.