…z notatnika starego Psa

By | 6 grudnia 2021

Polonez

Zmienne – a na początku tej opowieści szczęśliwe losy – rzuciły pewnego pana na głęboki, a jak co poniektórzy twierdzili, prawdziwie prominencki fotel. Prócz dyrektorskiego stanowiska, dorobił się jeszcze żony, tak zwanego „bliźniaka”, jako też poloneza. W chwili rozpoczęcia naszej historii był to wóz zupełnie nowiutki, albowiem przejechał był zaledwie kilkanaście tysięcy kilometrów i tylko jednego staruszka przechodnia.

Aliści – gdy zmienność losu wykazała swe złośliwe oblicze – jako pierwsi tej złośliwości zwiastuni, zjawili się u naszego dyrektora ponurzy faceci, z niemniej ponurego niejakiego NIK – u, a w czas pewien po ich odejściu, przez wyciszone drzwi sekretariatu weszli dwaj dżentelmeni o smutnych oczach. W ich też to towarzystwie, już bywszy prominent, powędrował do mniej luksusowego, ale za to bardzo dobrze zamykanego pomieszczenia, usytuowanego w Krakowie, przy ul. Montelupich nr 7 (niewtajemniczonym wyjaśniam, że mieści się tam przewesoła firma pod nazwą „Wojewódzki Areszt Śledczy”). Polonezowi tez się dostało, albowiem obłożony został komorniczym sekwestrem na poczet spodziewanych grzywien i innych majątkowych przypadłości.

Pobyt w „sanatorium pod paragrafem” sprzyja głębokim refleksjom, pozwala takoż na nawiązanie niezmiernie interesujących znajomości i przyjaźni, o które w codziennym życiu tak trudno. W dodatku ma się do czynienia z ludźmi godnymi, uczciwymi, jako że nie znam nikogo, kto w tym miejscu znalazł się za cokolwiek innego, jak niewinność. Nasz dyrektor zaprzyjaźnił się był z wybitnym znawcą prawa karnego – nazwijmy go tutaj panem Kaziem – którego dogłębne studia zamykały się jak dotąd łączną sumą z piętnastu lat odsiadki, był to więc mąż doświadczony i biegły w paragrafach. Bywszy prominent powielał na pana Kazia wszystkie swe troski i kłopoty, nie zapominając o zmartwieniach z aresztowanym polonezem. Pan Kazio słuchał, współczuł, radził, komentował.

Jednakże, jak to zwykle w życiu bywa, przyjaźń obu panów uległa raptownemu przerwaniu, wobec wysoce złośliwego orzeczenia Sądu Penitencjarnego, przedterminowo wypuszczającego pana Kazia na troski i kłopoty dnia codziennego. A tak zwane wolne życie nie jest przecież wcale takie łatwe, inflacja, wolny rynek, bezrobocie, a jeśli nawet praca, to jaka: w brudzie, kurzu, hałasie, za grosze – tak sobie dumał pan Kazio nad piwkiem i …wydumał. Postanowił zostać policjantem i to od razu oficerem – komisarzem; w końcu taki wybitny prawnik! Sprokurował więc sobie legitymację policyjną (tyle razy mu ją pokazywano, że jej wygląd miał dosłownie wyryty w pamięci) i ruszył w bój o praworządność.

Nie chcąc (była to akurat niedziela), sprawiać kłopotów kierownictwu Policji, sam mianował się oficerem śledczym i przydzielił sobie do prowadzenia śledztwo w sprawie niedawnego przyjaciela. Władczym krokiem wszedł tedy do jego mieszkania, okazał legitymację i w głębokim zaufaniu: „pani rozumie – tajemnica służbowa” – podzielił się z jego żoną radosną wiadomością, że prowadzone śledztwo dostarczyło nareszcie dowodów niewinności męża. Trzeba po nie natychmiast pojechać do Warszawy, a tu zepsuł się służbowy samochód, którego – na skutek panującego w Komendzie bałaganu – „ja im pokażę”, nie sposób naprawić, ani wymienić na inny.

Czepiająca się przysłowiowej ostatniej deski ratunku kobieta (piszę to już bez ironii) zaproponowała „komisarzowi” użyczenie poloneza. Wahał się długo, ale w końcu dał się przekonać. Zerwali więc komornicze plomby, pan Kazio skrzętnie skompletował dokumentację wozu, nie zapominając o drugiej parze kluczyków, wsiadł i …pojechał.

Ranek następnego dnia zastał pana Kazia nad jeziorami rodzinnej Warmii, wśród krewnych i przyjaciół. Gorące to było powitanie! Chyba tak z trzeciego dnia bankietu powitalnego, gdy cała gotówka została już przekazana przelewem (przez gardło) na konto Polmosu, spośród uczestników rautu pozostał tylko pan Kazio, dziewczyna i przyjaciel, którego główną zaletą było posiadanie kanistra z benzyną. Siłą faktu musiał więc go pan Kazio przyjąć na wspólnika. Dzielna trójca udała się zatem do Olsztyna, gdzie wzbogaciła kapitał zakładowy spółki, nabywając gazetę z ogłoszeniami drobnymi, wśród których widniało co najmniej dziesięciu chętnych do nabycia poloneza. Już pierwszy telefon okazał się celnym strzałem. Potencjalny nabywca okazał się czasowo bezrobotnym taksówkarzem. Panowie spisali umowę, przekazali sobie wzajemnie kluczyki i dokumenty z jednej, a pieniądze z drugiej strony, po czym szczęśliwy nabywca, wraz ze swymi świadkami udał się do pierwszej z brzegu knajpy, by godnie uczcić tak szczęśliwie dokonaną transakcję. Na parkingu pozostał samotny polonez, taki błyszczący lakierem i chromem, taki śliczny. Prawdę powiedziawszy żal się zrobiło panu Kaziowi benzynowego przyjaciela. Aż go serce zakłuło. Odruchowo złapał się za lewą pierś i nagle …poczuł w kieszeni znajome kształty: drugą parę kluczyków – sam los tak chciał! Już Napoleon powiedział, że szybkiej decyzji towarzyszy zwycięstwo. Tak też szybką decyzje podjął pan Kazio. Wsiadł, dziewczyna zdążyła wskoczyć z drugiej strony, silnik zawarczał i …na parkingu pozostał tylko wspólnik z resztą kapitału zakładowego spółki, to znaczy z gazetą (bo kanister pozostał w bagażniku, a forsę pan Kazio miał przy sobie).

Już w Skierniewicach ogarnęły pana Kazia wyrzuty sumienia. W końcu tak brzydko postąpił ze wspólnikiem. Wszystko przez tego poloneza, wstrętnego, fuj! O, jeszcze sprzęgło nierówno łapie… Tak się zgniewał, że …natychmiast go sprzedał (następnemu taksiarzowi) na giełdzie. Na Warmię wracali już z dziewczyną po prostu taksówką (na licznik) – pan Kazio jednak bardzo nie lubił pospolitych podróży koleją.

Aliści już w pierwszej, rodzinnej, knajpie napotkali „komitet powitalny” w postaci wspólnika. Zasiedli tedy do suto zastawionego stołu i tutaj wspólnik pana Kazia popełnił był mały nietakt; to może za ostro powiedziane, powiedzmy małą niedelikatność. Rozpoczął bowiem dysputę na temat podziału gotówki. Bezczelnie sugerował, iż winna być ona podzielona fifty – fifty. W końcu wniósł do spółki i benzynę, i kanister, i gazetę, i drobne na telefon (dziewczynę zaliczył do wkładu Pana Kazia, łącznie z polonezem). Pan Kazio zaproponował zwrot kosztów gazety. Rozgorzała dyskusja …gdy dym się rozwiał, ze wspólnika pana Kazia zostało tylko to, co później zostało skrzętnie opisane w policyjnym formularzu zatytułowanym: „Protokół oględzin zwłok”. Ten to i parę innych jeszcze dokumentów procesowych, zaprowadziły w końcu pana Kazia na salę rozpraw Sądu Wojewódzkiego w Olsztynie, gdzie zabrzmiał ostatni już akord poloneza a la criminelle.

Tak splątane są czasami ludzkie losy, ale to już zupełnie inna historia. Ta, była wszak wyłącznie o polonezie…

podinsp. w stanie spoczynku Adam M. Rapicki

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.