Czarne Brygady
Już to z dawien dawna tak bywało, że lud nasz rad się wzoruje na rozwiniętych cywilizacjach zachodu, wprost nie zliczyć wszystkich, życzliwie przyjętych dobrodziejstw, jako to: dżinsy, disco, marlbora, coca cola itd. Obiektywnie atoli przyznać trzeba, że potrafimy dać odpór tym prądom, które zbyt godzą w dobra narodowe. Słyszałem na przykład o piciu whisky, no ale mieszanie jej z wodą bez wątpienia poczytane by było wręcz za świętokradztwo. Również ziemia krakowska rada czerpie z obcych wzorów, z tym jednak, że jak na południe przystało – dąży i w tym kierunku, osobliwie ku Włochom. Mogą mieć Włosi swoją Autostradę Słońca – może mieć i krakowskie swoją Deszczową Autostradę. Która to? No, jeśli przyjąć za aksjomat sporządzoną przez Kornela Makuszyńskiego definicję Zakopanego (z lewej strony Giewont, z prawej Gubałówka, a w środku deszcz) – to już wiecie, że może chodzić tylko o przesławną Zakopiankę. Jadąc nią na pewno dotrzecie do Mogilan, a jeśli na moment zaryzykujecie oderwanie wzroku od dziur, garbów i przełomów składających się na nawierzchnię tego traktu i spojrzycie w lewo – oczom waszym ukażą się rozległe, pagórkowate połacie gminy Ś. Sławna to, starożytna i wielce gospodarna gmina. Ludność tubylcza po części w pocie czoła uprawia kamieniste poletka, po części dojeżdża do pracy do Krakowa. Spokój był tam zawsze i o zorganizowanej przestępczości nikt nie słyszał, wręcz przeciwnie, gmina ta bowiem specjalizuje się w ochronie mienia, albowiem od wieków zamieszkują ją liczni rzemieślnicy, od wieków też słynący z wyrobów wybornych i kunsztownych kłódek, które jak wiadomo chronią przed złodziejami. Do czasu…
Otóż bowiem pewnego deszczowego przedwiośnia, z gminy Ś. dobiegać poczęły wieści niepokojące. Po nocach dawały się słyszeć dziwne ryki i pohukiwania. Tu i ówdzie ktoś oberwał po mordzie, kilku miejscowych notabli znalazło na progach domostw koślawo napisane na pakowym papierze wyroki śmierci. Pewnej nocy mury obiektów użyteczności publicznej pokryły się, wykonanymi krwistoczerwoną farbą ogromnymi swastykami (jedne były zakręcone w prawo, inne w lewo), znakami „punk” i „pacyfkami”. Widniały one na murze cmentarnym, murach szkoły i piekarni GS. Wieść gminna niosła, że po północy widziano maszerujący oddział przyodzianych w czarne uniformy mężczyzn. U kogoś wybito szyby.
Z raportów nadsyłanych przez miejscowy Komisariat wiało grozą. Furmanki zaczęły poruszać się tylko w zorganizowanych konwojach. Lud miejscowy, po zapadnięciu zmroku ryglował się w domach na produkowane przez siebie kłódki, nawet miejscowa gospoda (o zgrozo) zanotowała 30 % spadek obrotów! Pewnego dnia nadszedł faks, z którego wynikało, że miejscowy Komisariat może stać się obiektem napadu. Domagano się zatem przysłania posiłków w ludziach, broni maszynowej, moździerzy, działa bezodrzutowego, tudzież wymiany zdezelowanego gazika na transporter opancerzony (to akurat żądanie, wobec jakości miejscowych dróg oraz krewkości tubylczych pijaczków nie było takie nieuzasadnione). W oknach Komisariatu pojawiły się worki, wypełnione miast piasku licznymi instrukcjami nadsyłanymi przez wojewódzką Centralę. Sytuacja w gminie Ś. spowodowała nawet zainteresowania służb tak tajnych, że gdy to piszę nawet Word ma wątpliwości, a leżący na dnie szafy w przedpokoju czarny, niechlujny sweterek (używany przez mnie do mycia samochodu), jakoś tak się dziwnie kojarzy… Dokonana na specjalnej naradzie analiza sytuacji, pozwoliła na wysnucie wniosków, od których dreszcz przeszedł przez serca nawet najbardziej zatwardziałych detektywów Wydziału Kryminalnego. Straszliwe podejrzenie zmieniło się w pewnik: w gminie Ś. zalęgli się terroryści!
Postanowiono dać odpór. Powołano specjalną grupę operacyjną, rozpisano zadania. Analitycy zajęli się ustalaniem profilu politycznego Czarnych Brygad. Nie było to łatwe. Z samej analizy znaków i haseł wynikało, że może chodzić zarówno o lewicujący odłam faszystowskich punków, jak i prawe skrzydło faszyzujących pacyfistów. Sytuację pogorszyło pojawienie się na murze remizy strażackiej nowych napisów. Te jednak zawierały głównie popularne nazwy tak zwanych intymnych części ciała, jako też ich wzajemnych korelacji. Nowym elementem programowym było też pojawienie się napisów, które można też pokazać ręcznie (środkowym palcem) – czyżby Brygady nawiązały już porozumienia międzynarodowe? Nowy odłam, czy frakcja? Nic pewnego nie było. Udało się tylko wyjaśnić tajemnicę czerwonej farby – po prostu tylko taka była w miejscowym GS. Mimo ogromnych trudności, prace operacyjne posuwały się przecież naprzód. Snuliśmy pajęcze sieci, w które prędzej, czy później powinny wpaść wrogie moce…
Stopniowo krąg podejrzeń zaczął zacieśniać się wokół wsi Rz. Jakoż tam się najwięcej aktów terroru pojawiało. To właśnie u dyrektora miejscowej szkoły wybito szyby, pobito woźnego. Tu też najwięcej pojawiało się złowrogich napisów. Tutaj też ludność miejscowa była najbardziej zastraszona. Ludzie bali się rozmawiać nie tylko z nami, ale nawet między sobą. Na sam widok „obcego” samochodu – wszyscy chowali się w domach i szczelnie zasuwali firanki, Jak na Sycylii. Trzeba było sięgnąć po pomoc nauki. Biegli grafolodzy analizowali osławione wyroki śmierci, fotografie napisów na murach i porównywali je z zabezpieczonymi w szkole zeszytami i klasówkami. Wreszcie sukces! Jest autor. Wzięto go pod dyskretną obserwację, ustalono jego ścieżki i towarzystwo. Zarys osobowy Czarnych Brygad zaczął się rysować zupełnie wyraziście, gorzej (wobec zmowy milczenia) było z zebraniem dowodów. Zdjąć towarzystwa od razu nie mogliśmy, wiedząc, że dociera do nich tajemnicza łączniczka z zewnątrz. Trzeba było czekać.
Nie wiem, czy Czarne Brygady czuły się tak mocno, czy chcieli odwrócić od siebie podejrzenia – popełnili jednak błąd, na który czekaliśmy. Pewnej nocy włamano się do szkoły. Sprawcy skradli trochę gotówki z Komitetu Rodzicielskiego, sprzęt elektroniczny, blankiety legitymacji i świadectw (czyżby szykowali się do przejścia na „stopę nielegalną”? Trzeba było działać bez zwłoki.
Bladym świtem wieś Rz., a już szczególnie domostwa podejrzanych zostały otoczone zmasowanymi siłami. Uzgodniono hasła i sygnały. Podstawy wyjściowe zajęliśmy przed 5 rano. Nawet mysz nie powinna się wymknąć. Pod lasem założyliśmy sztab dowodzenia, z odwodem, by składnie odciąć ewentualne drogi ucieczki. Pozostało czekać na wybicie godziny 6.00. Do dziś pamiętam jak straszliwie wolno przesuwały się wskazówki zegarka…
Nagle, ze swojego stanowiska dojrzałem jak z za zabudowań wyskoczyła sylwetka młodego mężczyzny. Sadził przez pole wielkimi susami, nawet zakręty brał w powietrzu. Biegnący za nim policjant potknął się i upadł. Rzuciłem odwód. Wypoczęci chłopcy runęli jak burza. Uciekający wbiegł na wielką, wklęsłą w środku łąkę, w środku której (były to akurat marcowe roztopy) stała wcale głęboka woda. Sunął jak krążownik. Ścigający zatrzymali się nad brzegiem bajora. Usłyszałem krzyk „stój, bo strzelam!” Typ zatrzymał się jak wmurowany. Ryknąłem: „Padnij!”. Koledzy mieli o to do mnie później pretensje, bo nieszczęsny terrorysta chlupnął w wodę z takim rozmachem, że wywołał falę wielką jak tsunami, więc woda zalała chłopakom buty, ale nic to. Mięliśmy wszystkich. Całe Czarne Brygady zostały zaskoczone w betach, tylko jeden próbował zwiać. Wpadła też tajemnicza łączniczka – 16 letnia Grażyna D. – pensjonariuszka jednego z zakładów wychowawczych, z którego zresztą systematycznie wiała. Udało się odzyskać wszystkie przedmioty skradzione w szkole. Zabezpieczyliśmy też tajemnicze mundury: koszule typu safari z poprzyszywanymi, wyciętymi z blachy od konserw swastykami i dystynkcjami. Biedne, nudzące się, nastoletnie dzieciaki.
I taki był koniec Czarnych Brygad w sławnej i gospodarnej gminie Ś.
PS. Sąd dla Nieletnich nie był dla nich zbyt surowy.
podinsp. w stanie spoczynku Adam M. Rapicki