…z notatnika starego Psa

By | 18 stycznia 2022

Rodeo

Kraków – jak to z dawien dawna wiadomo – miasteczkiem jest tradycji pełnym, więc jak się coś dziwnego zdarzy, to zanim się podejmie akcję – trzeba przeprowadzić analizę historyczną zjawiska, aby zaś cnotom przodków nie uchybić. Nikogo nie zdziwi stado krów pasących się na Błoniach koło hotelu „Cracovia”, porykujących ponuro w okna cocktail – baru, ku obrzydzeniu gości zagranicznych i „cracovianek”, albowiem właściciele bydląt do dziś przechowują przywilej wydany na wypas przez Wydział Rolnictwa prezy… – przepraszam – króla Kazimierza Wielkiego. Tak też nie można pochopnie interweniować, gdy się przyłapie kogoś wynoszącego zastawę z „Wierzynka”, bo nie wiadomo przecie, czy to złodziej, czy miłośnik tradycji. Albo także, na przykład, zwinięcie pijaczka śpiącego na ławce w Rynku – trzeba ostrożnie – bo można usłyszeć: „panie władzo, to jeszcze mojemu pradziadowi Zygmuś tu spać pozwolił, ten no Stary” – i może to być prawdą, zwłaszcza że brud na ławce co najmniej z okresu pierwszych Jagiellonów pochodzi.

Tak więc, gdy pewnego lipcowego popołudnia Oficer Dyżurny Komendy odebrał telefon, że na Plantach koło Barbakanu koń się pasie – to tylko wzruszył ramionami, wracając do gazety. Jak się pasie – to pewnie mu wolno. Dopiero następne telefony rozpętały burzę…

A było tak. Istotnie na Plantach koło Barbakanu koń się okazał. Ładny kasztanek, tyle że bez uzdy i jakiejkolwiek uprzęży. Łaził po alejkach, wszedł na trawnik – tu poszczypał trawkę, tu skubnął kwiatka. Obszedł Barbakan i przeszedł przez Bramę Floriańską, po czym skręcił w prawo wzdłuż murów obronnych. Tu się zaczęło! Trzeba wam bowiem wiedzieć, że na murach tych – oczywiście tradycyjnie – wystawiają swe obrazy na sprzedaż krakowscy plastycy i studenci ASP. Jak konisko zoczyło te arcydzieła – dostało szału. Najpierw rżał długo, później grzebnął parę razy nogą – przeszedł kawałek dalej, ale dopiero jak dotuptał do końca galerii, gdzie zwykle wystawiają swe prace adepci abstrakcjonizmu – stanął dęba. Zrobił ze trzy piruety na tylnych nogach, zarżał i rzucił się galopem do ucieczki. Pognał do Floriańskiej, gdzie na samym początku znajduje się zasłużona – oczywiście tradycyjna – restauracja Mc Donalds’a. Jak poczuł skondensowany zapaszek „Big Maców”, frytek i coca coli – znów stanął dęba, zawrócił i pocwałował Pijarską w stronę teatru Słowackiego. Tu zamurowało go chwilę na widok planszy reklamującej nową premierę. Stał i łypał groźnie oczami. Powoli odszedł, zawrócił i znowu nadział się na niebezpieczny zapach – to jakiś pijaczek wytaczał się od „Pollera” – znowu zarżał i rzucił się do ucieczki. Przecwałował Szpitalną i wpadł na Basztową. Tu – muszę przyznać – wrażenie zrobił duże! Kto zna Kraków wie, że jest to – delikatnie mówiąc – dość newralgiczna pod względem ruchu drogowego ulica. Ruchu to może za dużo powiedziane, bo tam się przeważnie stoi, a nie jedzie, ale mniejsza o szczegóły. Konisko miotało się między samochodami, maluchy przeskakiwało. Auta trąbiły, tramwaje dzwoniły, przechodnie pryskali na boki.

Dopiero wtedy nadjechał pierwszy radiowóz – na syrenie i z włączoną pełną (to znaczy czerwoną i niebieską) „dyskoteką”. Ten, to dopiero zamieszał! Konisko skoczyło na chodnik, na przystanek tramwajowy, przewróciło budkę z papierosami i wdepnęło w kosz z – tradycyjnymi, a jakże – krakowskimi obwarzankami. Baba, przepraszam, bizneswoman, podniosła rejwach. Rumak pokłusował na plac targowy z zieleniną, co dało możliwość wezwania przez radio posiłków. Wkrótce zjechało ze sześć radiowozów. Zaczęły się wielkie łowy. Policjanci razem z handlarkami, grzali za koniem między straganami – tylko kwiatki, jarzynki i parasole rozpryskiwały się na boki. Kasztanek przeskoczył stoisko z kwiatami i ponownie pocwałował w kierunku Basztowej. Ruszyła za nim kawalkada radiowozów. Jednemu udało się wysforować przed konia, pozostałe otaczały oszalałe ze strachu zwierzę z boków i tyłu. Wszystkie na włączonych „dyskotekach”, ale już bez syren. Niezmordowany główny bohater grzał na oślep lekce sobie ważąc wszelkie zasady ruchu drogowego: skręcał w lewo z prawego, a w prawo z lewego pasa, nie wyrzucał kierunkowskazów, zaiwaniał pod prąd ulicami jednokierunkowymi – zupełnie jakby się u krakowskiego taksówkarza kultury jazdy uczył.

Co pewien czas konia udawało się przyprzeć do muru. Wtedy policjanci wyskakiwali z radiowozów i próbowali drania łapać. Ale czy ktoś spróbował kiedykolwiek złapać wierzgającego konia, bez jakiejkolwiek uzdy, czy uprzęży? Całe służbowe wyposażenie okazało się nieprzydatne. Można było próbować zrobić jakiś arkan z pasków od spodni, ale mogło to nie odnieść pozytywnego skutku, zwłaszcza w tych fragmentach pościgu, które odbywały się na piechotę. A prestiż? W końcu gliniarz biegnący po ulicy i przytrzymujący jedną ręką spodnie żadnego by nie miał u lumpów poważania. Zabawa zaczynała się przeciągać, ruch w znacznej części miasta był nieźle zakłócony. Pościg trwał…

W Komendzie zaczął się zbierać sztab antykryzysowy. Wszyscy rzucili się po pokojach, skrzętnie gromadząc paski, grzałki, sznury od czajników i elektrycznych maszyn do pisania. Zmobilizowano posiłki i ze skompletowanym sprzętem kowbojskim – rzucono do akcji. Najzręczniejsi próbowali rzutów – konisko zręcznie się uchylało. Do akcji włączyli się przechodnie. Wreszcie sukces. Koniowi udało się zarzucić na szyję kilka pętli ze środków podręcznych. Z jakiejś kawiarni przyniesiono zapas cukru w kostkach. Konika udało się obłaskawić. I co dalej?

Rumaka doprowadzono na podwórko Komendy, zaś dochodzeniówka dostała zadanie ustalenia właściciela. Sam koń nie chciał się przyznać czyj jest, mimo obietnic potraktowania go jako „świadka koronnego”. Musieliśmy dać serię dramatycznych apeli w radio i TV. Poza tym czym aresztanta karmić? Szef dochodzeniówki ofiarował reprezentacyjną paprotkę. Ktoś przyniósł z bufetu szeroko reklamowaną „wiosenną sałatkę jarzynową”, ale pani Zosia z sekretariatu powiedziała, że powiadomi Towarzystwo Opieki Nad Zwierzętami, jak spróbujemy się tak nad stworzeniem znęcać. Impas.

Na szczęście zgłosił się właściciel – rolnik z peryferyjnego osiedla. Do dziś nikt nie potrafił wyjaśnić, jak koniowi – zbiegowi z podmiejskiego pastwiska udało się dotrzeć do centrum. W mieście szkody były nieznaczne, nikomu nic się nie stało.

Natomiast w Komendzie zapanował katz. W końcu rodeo trwało nieco za długo. Ktoś nawet zgłosił projekt racjonalizatorski, by radiowozy wyposażyć w lassa. Autor dowodził, że co prawda prawdopodobieństwo spotkania z koniem nie jest takie duże, ale lasso mogłoby się okazać bardzo przydatne do łapania chuliganów. Projekt przyjęto z aplauzem, ale niestety w fazie wdrożenia wynalazku pojawiły się trudności obiektywne. Nie, żeby polscy gliniarze nie nadawali się na kowbojów. Ozwały się wrogie siły „obrońców praw”, „Greenpeace” i tak dalej… Takie jest życie…

podinsp. w stanie spoczynku Adam M. Rapicki

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.