Pamiętnik Antyterrorysty – część dziesiąta

By | 22 października 2021

22 kwietnia.

Oczywiście, biednemu zawsze wiatr w oczy wieje. Zaraz po 9-tej objawili się u nas absolutnie niespodziewani goście – kontrola z Warszawy. Kontrola składała się z laptopa dzierżonego w dłoniach tego buca, co dawniej kolekcjonował pudełka na medale, a teraz zarządza operacjami antyterrorystycznymi (planowanymi). Drugim fachowcem od kontroli była pani, składająca się ze szpilek, miniówy, skąpej bluzeczki, baaaaaaradzo długich nóg, tzw. „wtórnych oznaczników płciowych” w rozmiarze 6 + oraz chichotu. Gdyby ją wysłać do Zakładu Medycyny Sądowej to nadeszłaby ekspertyza: „w nadesłanej próbce osobnika płci żeńskiej z gatunku homo sapiens, śladów mózgu nie ujawniono”. Na domiar złego to rozszczebiotane kurwiozum było w stopniu komisarza. Przyjechali piękną Lancią, oczywiście z kierowcą. Po powitaniach stwierdzili, że muszą dokonać kontroli planowania operacji. Tu, k…. kłopot – plany zwykle są w aktach operacyjnych konkretnej sprawy. Na szczęście „Małolat” był na szkółce oficerskiej i pisał prace podyplomową z planowania operacji. Wyciągnął ze dwa egzemplarze takich ćwiczebnych prac (a piękne były, drukowane w kolorze z prześlicznymi szkicami zrobionymi w corellu, mapkami itd. Tyle, że głównymi obiektami były te rudery poligonowe, co je od czasu do czasu wysadzamy w powietrze, albo urządzamy strzelanki „w celu odbicia zakładnika”. Jak się, k…, rzucili na te szpargały….

Jakiś czas później zapragnęli zwiedzić nasza kanciapę. W sali odpraw „medalista” dostrzegł tę kredę uwiązaną na łańcuszku, co ją kiedyś dla jaj „Majster” zrobił. Zostało to uznane za wzór postępowania w zakresie respektowania „ukazów” KGP – wiedziałem, k…., że to będzie sposób, żeby jakiegoś buca zrobić w buca.

Wielce rozradowani kazali się popilotować do hotelu (oczywiście czterogwiazdkowego). Musiałem dać chłopaka i auto, w charakterze pilota. Myślałem, że poślę „Mruczka”, a nuż by przy swoich talentach zbałamucił tę obdarzoną gwiazdkami idiotkę, ale mi się gdzieś drań stracił, ciekawe gdzie, k…. grasuje i jakie dzieci z tego będą. Wysłałem „Kruszynkę”. Zawiózł ich do hotelu, pomógł nieść laptop, przy okazji podsłuchał, że kontrolery zajęli jeden pokój (oczywiście dla oszczędności w kosztach delegacji – no pewnie, że k….. oszczędności, bo jakby wzięli dwa pokoje, to ten nieużywany by się zmarnował, a płacić trzeba). Kierowcę z Lancią odesłali, żeby mu załatwić jakiś nocleg – „Kruszynka” zawiózł go do OPP, gdzie mu dali jakieś wyrko.

Takie, k…. życie, oj, żyźń proklataja, jak się niegdyś mawiało….

23 kwietnia.

Ale dzisiaj dałem, k…. czadu. Awantura na całego. Zaczęło się od tego, że z GMT dali znać, że mamy do odbioru wodę mineralną, którą dostajemy cyklicznie w okresie wiosenno – letnim. Zawsze dostawaliśmy zgrzewki porządnej kryniczanki, piwniczanki, czy czegoś w tym rodzaju. Posłałem chłopaków do magazynu, przynieśli. Okazało się, że jest to „Zdrojowa woda źródlana”. Nie mineralna, tylko źródlana. Patrzę na etykietę i wiem co to za ustrojstwo. Znam po prostu wytwórcę tego zajzajera, jeździłem do niego na narty. Gość doszedł do wniosku, że zostanie biznesmenem, przerobił starą oborę, w której zwykle stało kilka obesranych krów na „wytwórnię”. Maszynę do napełniania i kapslowania kupił z demobilu, stajnię wyłożył regipsami, na które nakleił kafelki. Woda leci ze zwykłej studni, koło starej gnojówki, gaz z butli…. W markecie taki nektar jest po 50 gr.

Wk…łem się do imentu; nam się należy porządna woda mineralna, a nie jakiś podejrzany zajzajer, kupiony za bezcen. Wziąłem butelkę tego nektaru i poszedłem do Laboratorium, gdzie chłopaki zrobili mi analizę chemiczną, okazało się, że to syf, więc posłałem „Rudego”, którego żona pracuje w Sanepidzie do szczegółowej analizy. Żona „Rudego” zrobiła analizy na poczekaniu, wyszło na to, że to gnojówka z nieznaczna domieszką wody i przemysłowego dwutlenku węgla. „Wyrób” nie nadaje się do spożycia dla ludzi i zwierząt domowych. „Rudy” od razu przyniósł takie pisemko.

No to zaprosiłem Naczelnika GMT do nas i – oczywiście – poczęstowałem tym, k…., nektarem. Wypił ze dwie szklanki, jak widziałem, że ma dość – pokazałem pisemko z Sanepidu i wydruk, który zrobili w Laboratorium. Zobaczyłem jak zaczyna się mienić na twarzy, a w brzuchu zaczyna mu bulgotać. No to pytam gościa jak mam to rozumieć – sabotaż, czy zamach na życie i zdrowie funkcjonariuszy. Facet się załamał; mówi że to ten nowy Zastępca od logistyki to wymyślił dla oszczędności. No to ja mu mówię, żeby to sobie zabrał i wsadził w dupę, Zastępcy ds. Logistyki też, a ja chłopaków wysyłam do lekarza na badania. Zabrał się zaraz i uciekł, za chwilę przysłał jakichś fizycznych po resztę, k…, nektaru.

Teraz czekam co będzie dalej, w ostateczności zawsze spuszczę z łańcucha „Mruczka”, który wśród dziennikarek też grasował…..

24 kwietnia.

Na wszelki wypadek, po wczorajszej awanturze zabrałem wszystkich i popruliśmy na poligon. Chłopakom brzuchy przez zimę urosły, więc dobrze się trochę poruszać. Przy okazji można sprawdzić predyspozycje narybku: „Bombki” i „Kruszynki”. Od razu zarządziłem przebieżkę przez „małpi gaj”. „Malutki” truchtał zaraz za nowymi i obserwował. Różne łamańce pokonali bezbłędnie, próba nastąpiła przy forsowaniu przeszkody wodnej – rowu, właściwie bajora z tradycyjnie cuchnącą burą wodą. „Bombka” śpiewająco przeleciała równoważnię, „Kruszynka” troszkę wolniej i spokojniej, ale też bezbłędnie. Powrót kolejką alpejską – obydwoje również wcale nie gorzej, niż moje chłopaki. Dalej forsowny marszobieg po poligonie – przelecieliśmy podwójną długość, czyli ok. 10 km i jazda na strzelnicę.

„Bombce” daliśmy tylko strzelbę, ale skurwiel „Malutki” też jej załadował jako ostatnią kulę brenekę. Wyobraźcie sobie, że „Bombka” bez trudu wytrzymała ciężki nabój. Nawet jej za bardzo nie cofnęło. „Kruszynce” daliśmy popróbować „negocjatora” oczywiście po kilku zwykłych u „Malutkiego” popisach z kręceniem na palcu, strzelaniem z biodra itd. „Kruszynka” wziął gnata i ku zdumieniu wszystkich idealnie sprawnie zakręcił go na palcu, najpierw w tył, później w przód; bądź co bądź to ustrojstwo waży półtora kilo. Jak tak, to „Malutki” zastosował greps z wiszącymi puszkami. „Kruszynka” trafił w dwie na cztery – jak na pierwszy raz w ręce znakomicie. W takim razie „Malutki” kazał mu dwa ostatnie naboje wsadzić w sylwetkę, z biodra. Kapitalnie – dwie przestrzeliny, przy czym jedna idealnie w bebech. Prawdziwy talent.

Dalej polecieliśmy do „budynków”. „Zagryź” pokazał „Bombce” jak się zakłada ładunek wodny, zapytał, czy chce spróbować. „Bombka” oczywiście chciała, ale zaproponowała, że te (konkretne) drzwi lepiej otworzyć lontem piorunującym i małą kluską plastiku. Wcale sprawnie rozmieściła lont, umieściła kluseczki, zapalniki, przewody – buch – idealnie. Inne drzwi daliśmy jej wywalić wodą, też jej się udało.

W dalszej części zajęć poligonowych okazało się, że „Bombka” umie świetnie macerować mięsiwo na grilla, miała cholera ze sobą przyprawy, więc dalsze zajęcia przeszły w euforycznych nastrojach. Jeszcze kilka takich osób i uda się odbudować zespół. Poza tym Alik polubił obydwoje, a on, k…. zna się na ludziach…..

27 kwietnia.

Rano, k… alarm bombowy. Oczywiście – jak przewidywałem – znowu Urząd Skarbowy, ten sam, co kiedyś, czyli mój. Dyżurny każe jechać i to większą ekipą, bo tam się kłębi tłum nieszczęsnych podatników z PIT-ami w rękach. „Musisz stary to załatwić szybko i delikatnie, bo tam jest straszne spiętrzenie roboty” – mówi dyżurny. „Oczywiście, że załatwimy to dokładnie” – powiadam – ale grupę pirotechniczną mam częściowo zdekompletowaną, a poza tym, co ja mam się do tego, k…. burdelu spieszyć. Swojego PIT-a złożyłem dwa miesiące temu i jeszcze nie dostałem zwrotu podatku. Oni mają czas, to ja, k…. też” – mówię i trzasnąłem słuchawką.

Wziąłem okrojoną grupę, ale pojechaliśmy dodatkowo ja i „Malutki”, wzięliśmy też „Bombkę”, niech się wprawia.

Przyjechaliśmy ambulansem i dodatkowym Defenderem. Wpadamy do środka; na parterze, przy dziennikach podawczych kłębi się wściekły tłum; są tam trzy Urzędy, w jednym budynku. Gonimy do Naczelnika na V piętro (windy wyłączyli) – facet trzęsie się i mówi, że to wygląda na historię poważną, pokazał mi list z pogróżkami – oczywiście op…łem go, że list wymacany przez kilka osób, w dodatku z pieczątką wpływową; ale gość prowadzi nas do małego, bocznego pokoiku, gdzie były składowane różne druki i papiery. Tam walizka, oklejona taśmą samoprzylepną, drzwi noszą ślady włamania. „Zagryź” puścił Alika – pies nawęszył walizkę, szczeka, że sprawa poważna. Wygląda na to, że to ustrojstwo może być groźne. Korytarz obstawiliśmy i mówię do Naczelnika – „trzeba całość ewakuować”. Facet wpadł w furię, mówi, że jak ma dziki tłum na parterze to nie wyobraża sobie ewakuacji – bałagan będzie straszliwy. Mówię spokojnie, że i tak mają bałagan niesamowity, to trochę więcej im nie zaszkodzi. Gość ryczy, żeby go nie obrażać, że oni maja swoje procedury i muszą je realizować. Na to ja: „wiem, że macie k… procedury, ja na forsę przez te wasze procedury czekam już dwa miesiące, więc mnie to, k…. gówno obchodzi, mamy swoje procedury, które będę realizował”. No i po radiu do Oficera Dyżurnego. Zażądałem przysłania kogoś z kryminalnych i technika kryminalistyki oraz kompanii OPP do ewakuacji, mówię, że sprawa wygląda na poważną. Szef Urzędu poleciał do siebie gdzieś dzwonić, a ja przyspieszam akcję. Trzeba przyznać, że z OPP przyjechali migiem i zaczęliśmy rozp…chę. Żebyście widzieli, jak nieszczęśni PIT-owcy wyli, z pracownikami poszło szybciej. Trwało to ok. pół godziny, przed budynkiem zebrał się tłum jak na manifestacji, wiec zarządziłem dalej – „wyp…ć z tymi samochodami z parkingu”. Właściciele – pracownicy – musieli uruchomić i wyjechać przez kłębiący się tłum. Wtedy przez ręczny megafon odgoniłem tłum dalej od parkingu. Trzy ulice żeśmy zablokowali.

Jak byliśmy sami, to spokojnie, langsem prześwietliliśmy walizkę, rentgen wykazał obecność zapalnika i plastikowego bidonu z jakąś cieczą; wcale to bardzo groźnie nie wyglądało. Zdecydowaliśmy ewakuować walizkę na parking. Wzięliśmy k…. na dwa kije od szczotki i powolutku, krok za krokiem po schodach wywlekło się to na parking, gdzie rozpoczęliśmy (już przy zbiorowym aplauzie) kolejne badanie rentgenem, wąchanie przez psa. W tym czasie kordon OPP odsuwał tłum dalej. Przyjechał Kryminalny – wzięli się za zabezpieczenie listu i oględziny drzwi kanciapy, ale – poinstruowani przeze mnie – spokojnie, dokładnie, bez pośpiechu. Naczelnik już tylko mógł rzęzić z rozpaczy – ale na miejscu trzeba go było przesłuchać. Chłopaki z kryminalnego robili swoje, a my całą grupą poszliśmy na samą górę, gdzie Alik spokojniutko, bez pośpiechu sprawdził cały budynek. Jak na spiętrzenie robót w Urzędzie nieźle nam się udało. Zaczęliśmy kończyć koło szóstej…. za moją, k…., krzywdę.

Najlepsze, walizkę zapakowaliśmy na przyczepkę antywybuchową i pojechała na poligon. Najlepsze, że w tym plastikowym bidonie – była woda, cała ta k… bomba była gówno warta, ale zgodnie z procedurami trzeba było ją dobrze sprawdzić. Na wszelki wypadek „Bombka” przykleiła jej kluchę plastiku i rozniosła w pizdu, co dla udowodnienia powagi zdarzenia uwieczniliśmy na filmie….

28 kwietnia.

Z samego rana zaczęła się awantura. Zaraz po 8-mej zadzwonił Komendant i obsobaczył mnie za wczorajszą akcję w Urzędzie Skarbowym, twierdził, że ma ostrą skargę i żebym zaraz przyszedł. Coś mnie tknęło i wziąłem kamerkę z nagraniami z wczorajszej akcji. Wchodzę, a tam, cały, k… areopag bonzów – trzech szefów Urzędów Skarbowych i Zastępca ds. Prewencji. Szef wypytał mnie o wczorajszą akcję, ale przede wszystkim – jak się włączyli szefowie z Urzędów – chodziło o ewakuację. Tamci twierdzili, że ewakuacja została zarządzona pochopnie, wyrządzając szkodę urzędom w okresie spiętrzenia interesantów i w ogóle roboty. Ten od „mojego” Urzędu skarżył się, że ja mu powiedziałem, ze jak mi nie zapłacili zwrotu podatku – to dlatego zarządziłem ewakuację. Na to się wtrącił Komendant, który – jak się okazało też mieszka w zasięgu tego Urzędu i też mu sk…syny zalegają ze zwrotem nadpłaty podatku. Zamiast się tłumaczyć pokazałem wczorajsze nagrania – zachowanie się psa, filmy z prześwietlania ładunku rentgenem. Największe wrażenie wywołał film z poligonu z rozkurwienia tej walizki. Po obejrzeniu tych filmów – Komendant opieprzył urzędasów, podkreślając, że ewakuacja odbyła się dla dobra wszystkich ludzi. Poszli jak zmyci. Trzeba przyznać, że stary zachował się wporzo; przypomina mi to mojego pierwszego komendanta, jak robiłem jako początkujący na komisariacie. Kiedyś przyszedł do niego jakiś lump poskarżyć się na dzielnicowego, że go niby sprał pałą (oczywiście niesłusznie). Komendant wysłuchał spokojnie i zadzwonił beznumerowym do dyżurnego, każąc sobie przynieść „blondynkę”. Wziął ją w łapę i lumpa gonił jeszcze przez trzy przecznice, czyli załatwił skargę, delikatnie mówiąc odmownie.

Wróciłem do nas w niezłym humorze, a tu następna radość – wypłacili mundurówkę, pełną, bez opóźnień. Zabraliśmy się wszyscy, zrobiliśmy niezbędne zakupy i … na poligon. Pogoda słodziutka, grill skwierczy, puszeczki pykają…”Mruczek” przebiera palcami po strunach gitary… nie ma jak zajęcia terenowe….

[cdn…] podinsp. w stanie spoczynku Adam M. Rapicki

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.