Pamiętnik Antyterrorysty – część piąta

By | 18 września 2021

17 marca.

Pracowity dzień. Bladym świtem wszyscy pojechaliśmy na realizację, całym składem; w firmie został tylko jeden dyżurny. W sumie zatrzymania i przeszukania przeszły bezkonfliktowo, chociaż wejścia były ostre żaden ani zipnął. W jednym wypadku wejście rozbudziło cały klan Cyganów, bo wszyscy mieszkali w jednej kamieniczce. Grupa została otoczona całym stadem wrzeszczących bab i krzyczącymi dzieciakami, ale obeszło się bez incydentów.

Największa przeprawa czekała u księcia Cyganów. Mieszkał w małej oficynowej przybudówce z wejściem z podwórka, do którego prowadziła wąska brama. Wejście musiało być zatem szybkie. Poszedł tam najmocniejszy zespół, z moich „Malutki”, „Zadzior” i „Krótki”, a z CBŚ-u ich największy zakapior Tomek, ksywa „Wrzaskun” i dwóch innych. Najpierw „Malutki” delikatnie zapukał do drzwi; nóżką, bo w łapach miał broń. Drzwi musiały być słabe, bo wypadły razem z fragmentem futryny. Książę Cyganów spał w samych bokserkach w różowe kwiatki, poderwał się i ręka mu poleciała pod poduszkę, ale „Malutki” przygwoździł go kolanem do betów. Pod poduszką był stary, poniemiecki bagnet od mauzera, wyostrzony jak brzytwa. Skuty siedział na betach i przyglądał się przeszukaniu; znalazło się sporo, między innymi słynne pieczątki. Jak było po wszystkim „Zadzior” mówi: „rozkuję się to się ubierzesz”. „Po moim trupie”, na co „Malutki” wyszarpał glocka i mówi: „da się załatwić”. Wtedy włączył się „Wrzaskun”: „Widzisz mój drogi, będziesz musiał stanąć przed sądem, musisz być elegancki, na pewno w krawacie”; wziął wściekle wzorzysty krawat wiszący na oparciu krzesła, założył księciu na szyję, ścisnął tak, że mu oczy wyszły na wierzch i delikatnie powiedział: „idziemy, k…., albo ci jaja obetnę łyżeczką od herbaty”. Tamten chciał coś powiedzieć, ale Tomek był nieugięty, poderwał drania i trzymając za oba końce krawata, jak krowę – wyprowadził (bosego i kwiecistych majtkach) do samochodu, ku uciesze sporej liczby miejscowej gawiedzi.

Gdy wracaliśmy do firmy – już przed szlabanem, na zewnętrznym parkingu koczował szczep Cyganów. Najostrzejsze były baby. Jedna, przedstawiająca się jako żona jednego z zatrzymanych dostała przepustkę do firmy, zresztą jedyna, która miała dowód osobisty. Rozmawiał z nią zastępca szefa. Baba w płacz, jednocześnie grzebie w szmacianej torebce i wyrzuca na biuro banknoty. Rycząc mówi: „mój mąż jest jedynym żywicielem, mam małe dziecko, karmię… panie puści go”. Na to zastępca: „nie wygląda żebyś karmiła”. A ona – „Co, nie wierzycie, jak to nie, jak to nie karmię ?!…” – i jednym ruchem  rozerwała bluzkę, wydobyła pierś i … mlekiem po oczach….

Materiałów znalazło się w cholerę…. będzie sporo aresztów….

18 marca.

Jakoś tak z samego rana przyszedł (a) do mnie Naczelnik Kadr przyprowadzając jakiś bardzo dziwny egzemplarz homo sapiens, którego przedstawił jako doktora. Słyszałem o nim, to nasz nowy nabytek, przyjęli go ze dwa miesiące temu i wraz z innymi w Polsce czeka na zebranie odpowiedniej liczby kursantów, by opłacało się uruchomić kurs podstawowy (podobno minimum to 15 osób). Bo wszystko zaczęło się od tych nowych przepisów emerytalnych, dzięki którym Policja stała się firmą bardzo dynamicznie zwijającą się, nie wiem czy została nas połowa. Ostatnio nawet Komenda Główna zredukowała zatrudnienie. Z 6000 zwolnili aż trzy osoby, czym nie omieszkali się pochwalić we wszystkich dziennikach wszystkich sieci TV. Nabór do Policji jest ogromny, podobno w kraju w ciągu dwóch ostatnich lat nie udało się przekroczyć liczby 15, kadra ośrodków szkolenia grozi akcją protestacyjną – co też im się roi z nudów, więc Biuro Kadr KGP w całym składzie, tj. 723 osoby + naczelnicy z wszystkich Komend Wojewódzkich zorganizowali kongres w Zegrzu pod Warszawą. Obradowali trzy dni i uradzili, że póki nie będzie 15 kandydatów to wszyscy nowoprzyjęci mają być porozrzucani po różnych komórkach „na praktyce”. Tu też widać, że KGP oszczędza, dawniej takie konferencje organizowali w Varnie, albo w Splicie.

Ten pomysł się różnie sprawdzał. Niedawno przyjęli do nas jednego, absolwenta socjologii ze specjalnością w statystyce. Kadry posłały go do dochodzeniówki, gdzie znaleźli mu pracę zgodną z kwalifikacjami: siedział i wiązał sznurkiem formularze stp. Niestety, jak raz mieli zabójstwo (nic poważnego, zwyczajny, rodzinny, nielegalny ubój, tyle, że toporkiem strażackim) – zabrali tego socjologa w charakterze protokolanta. Jak zobaczył, gdzie wparował – zemdlał, a jak go docucili to zarzygał protokół oględzin. Tu był kłopot, bo mieli tylko jeden. Ostatnio mają kłopoty z drukami i naczelnik im wydziela stosując ostre normy, np. na trzech świadków przysługuje jeden „protokół przesłuchania świadka” i dwie przedłużki. Tylko druków umorzeń nie brakuje. Na szczęście obecny na miejscu prorok miał swój formularz. Jak kursantowi podyktowano słowa „protokół oględzin miejsca zabójstwa”, to znowu zemdlał. Wsadzili mu mordę w zlewozmywak i ocucili, jak się ocknął to od razu, na zarzyganej przedłużce napisał raport o zwolnienie. Podobnież teraz znalazł bardziej opłacalną pracę – robi w myjni samochodowej.

Ten nasz obecny okazał się doktorem filozofii. Oprócz doktoratu miał jeszcze garba (ale bardzo niedużego) i jedną nogę krótszą, ok. 160 cm wzrostu, a ważył pewnie mniej niż Alik. Tu nasze kadry zmodyfikowały pomysł warszawski i przez kilka ostatnich tygodni wozili go po powiatach z prelekcją: „Moja droga do Policji”, podobno bardzo ładną, roiło się od słów: „zaszczytna służba społeczeństwu”, „konieczność przeciwdziałaniu złu, pleniącemu się….” itd. Później były pytania i dyskusja, ale gliniarze nie stanęli na wysokości zadania. Dyskusja i pytania koncentrowały się wokół zagadnienia, jak mu się udało zrobić w buca psychiatrę i psychologów.

Teraz, jak prawił (a) Naczelnik Kadr – kursantowi mamy zaprezentować życie i zadania antyterrorystów. Czemu, k…., nie; akurat chłopaki ćwiczyli na macie. Zawołałem „Malutkiego” i kazałem mu przećwiczyć kursanta (tylko, k…., delikatnie). Poszli, więc zaproponowałem kawkę, po którą musiałem posłać do bufetu. Naczelnik cały czas powtarzał (a): „to idealny kandydat, jak się rozwinie będą z niego ludzie”. „Chyba przez pączkowanie” zamruczał pod nosem „Łysy”, alem go kopnął w kostkę. Gdzieś tak po pół godzinie przyszedł „Malutki” niosąc kursanta jak kota pod pachą, posadził go na stołku i mówi, że twardy gość, jak mu się zrosną żebra to będzie mógł jeszcze trochę poćwiczyć. Naczelnik poderwał (a) się z rykiem: „coście mu zrobili, to nasza największa nadzieja – brutale” i jął gładzić kursanta po buzi. Ale kursant mówi: „to nic, to moja wina, na pewno chętnie jeszcze poćwiczę, jestem zachwycony, to jest to o czym się nie śniło filozofom”…. Na wszelki wypadek owinęliśmy mu odwłok bandażem elastycznym, poczęstowałem go kawą. Był zachwycony i zaczął dyskutować o prądach filozoficznych. „że co, k…..?” wtrącił się Łysy”, ale ja dodałem, że wcześniej w wojsku zetknąłem się z teorią względności, którą objaśnił mi sierżant – szef kompanii. Brzmi to mniej więcej tak: „jak jeden drugiemu wsadzi nos do dupy, to i ten ma nos w dupie i ten ma nos w dupie, czyli ten nos w dupie to jest pojęcie względne”….

Uff, poszli…..

19 marca.

Dzisiaj znowu zajob i to, k…., poważny. Wdepnęliśmy w aferę polityczną i to przez Alika. Ładne w tym kraju są stosunki, jak się już, k…., psy za politykę biorą. Zaczęło się tak, że dyżurny dał nam znać o alarmie bombowym, tym razem w liceum prowadzonym przez jakieś zgromadzenie zakonne. Jak powiedział sprawa jest poważna, najpierw wysłał tam kogoś z Kryminalnego, ale jesteśmy potrzebni. Poprosił mnie jeszcze, że jak będziemy jechać, byśmy wzięli prokuratora na miejsce. Było po drodze, więc czemu nie. Pojechaliśmy małym zespołem: tylko „Zagryź” z Alikiem, „Krótki”, „Dzięcioł” i ja, bez dużego szpeja. Rzeczywiście na progu prokuratorii czekał już na nas wysoki urząd prokuratorski. Wysoki urząd prokuratorski składał się z eleganckiej, skórzanej aktówki z zamkami szyfrowymi i prokuratora właściwego. Prokurator właściwy składał się z grzywy blond włosów, fiołkowych oczu, a od dołu z nóg, ze stópkami obutymi w eleganckie szpileczki, od góry delikatnie przysłoniętymi miniówą, ledwie, ledwie zakrywającą stringi. Mówię wam, aż się jaśniej w aucie zrobiło. Alik, drań aż się uśmiechnął, machnął ogonem, a później ułożył mordę na stópkach wysokiego urzędu, za co został obdarzony uśmiechem i fiołkowym spojrzeniem. „Zagryź” mówi – „Alik do tyłu, przepraszam panią” ale dziewczę pogłaskało potwora po łbie, a ten tylko podniósł głowę, żeby wszyscy zobaczyli jak mu dobrze. „Satyr” – warknął „Zagryź”, ale go stonowałem – „nie bądź zazdrosny”….

Dojechaliśmy. Wąska, staromiejska uliczka dokładnie zapchana furgonami ekip tele-  wizyjnych kilku stacji i autami stacji radiowych, na ulicy kłębił się tłumek rozwrzeszczanych reporterów, kamerzystów i drobiazgu dziennikarskiego z gazet, świeciły reflektory. Ryknąłem: „zabrać mi natychmiast te auta”, równocześnie włączając pełną dyskotekę i syrenę. Wyskoczyliśmy a wozu – kazałem „Dzięciołowi” pousuwać auta TV, z oporem, ale posłuchali. Do wysokiego urzędu prokuratorskiego rzuciły się ekipy telewizyjne i radiowe wysuwając mikrofony. Tego nie wytrzymał Alik, w którym obudził się tygrys. Zjeżył się, odsłonił zębiska i wydał z siebie taki ryk, że cały bandziaj rozpierzchł się na wszystkie strony, mało szpejów nie pogubili. Korzystając z oczyszczenia przedpola zaparkowaliśmy wóz pod bramą. Podeszliśmy. Brama masywna, okuta jak wrota więzienia – kołatka. Otworzyło nam monstrum w habicie i wpuściło do środka. Pierwszy wkroczył Alik, oglądając się za siebie, czy wysoki urząd prokuratorski za nim idzie. Następnie obszedł monstrum w koło dwa razy, powąchał i skrzywił się niemiłosiernie marszcząc nos i odsłaniając 5 cm zębiska. Siostra-furtianka zaprowadziła nas do siostry-dyrektor. Przepuściłem wysoki urząd prokuratorski, który dumnie wkroczył, stukając szpileczkami. W gabinecie siedziała następna zakonnica o gabarytach dorodnego żubra i takimż wyrazie twarzy. Na widok wysokiego urzędu prokuratorskiego ryknęła” „poganka!” i zemdlona osunęła się na fotel. Na to Alik zjeżył się jeszcze bardziej, odsłonił wszystkie zęby i zawarczał jak ranny lew. „Dzięcioł” nie stracił szybkiej orientacji, złapał wazon z jakimś chabyrdziem stojący na biurku, wyrzucił kwiatka a wodą obficie polał zemdloną. Ocknęła się zresztą natychmiast i kazała przykryć bezeceństwa – pewnie miała na myśli te 50 cm smakowitych udek, na których to opierało się coś, co miało być spódnicą.      Wówczas przedstawiłem gościa” : – „pani prokurator…..” Żubr uspokoił się trochę, w tym momencie przyszedł facet z Kryminalnego i obydwoje opowiedzieli w czem dieło. Otóż w porannej poczcie żubr znalazł list, pisany na kompie, w którym zostały zamieszczone żądania zastąpienia nauki religii etyką, przywrócenia normalnej liczby godzin z wszystkich przedmiotów, wszystko pod groźbą „wysadzenia tej budy w powietrze wraz z cała zawartością”. Zbrodniczy list był podpisany „Frakcja wyzwolenia wolnomyślicieli”. Zawarty też tam był rozdzielnik do mediów (stąd ten dziennikarski bałagan). Jak sugerował żubr – w liceum ani chybi zalęgła się zbrodnicza jaczejka terrorystów z lewackim odchyleniem; trzeba dać stanowczy odpór. Pani prokurator przytomnie poprosiła o rozkłady zajęć, które dostała z wyraźnym wstrętem; okazało się, że w prześwietnym liceum większość przedmiotów została zastąpiona religią, w wymiarze 26 godz. tygodniowo. Na całą resztę zostawało 14 godz. W czasie wolnym przewidziano rekolekcje. Żubr pochwalił się, że to jej zmiany, jak tylko została dyrektorem trzy miesiące temu. Dodała, że powiadomiła już wszystkich liczących się polityków oraz „odpowiednie” media.

Zaproponowałem przeszukanie budynku, poprosiłem o wskazanie auli, którą przeszukamy w pierwszej kolejności, a następnie zgromadzenie tam wszystkich uczniów i nauczycieli. „Auli nie mamy” – zaoponował żubr, „przerobiliśmy ją na kaplicę”; „To może salę gimnastyczną” – dodała prokurator, „Przerobiliśmy ją na salę katechetyczną”. Poszliśmy ją przeszukać – czysta i poprosiliśmy o zgromadzenie tam wszystkich obecnych w budynku. Na korytarze wyległo spore stado zakonnic, ze dwóch księży oraz licealistki odziane w gustowne mundurki, żywo przypominające pokutne wory. Alik popatrzył na panią prokurator – porównał z wyglądem „ciała pedagogicznego” i – widocznie obudził się w nim szatan – ruszył z warkotem na habity, trącając je nosem i wyraźnie usiłując zajrzeć pod spód. Nigdy go takim nie widziałem. „Zagryź” jednak zapędził go do przeszukiwania pomieszczeń, czysto. Pani prokurator zaproponowała, że w międzyczasie przesłucha kilka osób, ale żubr zaproponował „okrycie tej nieprzyzwoitości” kocem, na co pani prokurator zarządziła odwrót. Wyszliśmy – Alik pierwszy, na jego widok stado żurnalistów się rozpierzchło – szybciutko do auta i do bazy.

Zaraz jak wróciliśmy, wezwał mnie Komendant i od razu z mordą. „Co wy robicie, afera polityczna na cztery fajerki, dzwonią politycy wszystkich 62 partii rządzących. Mówiło już o was Radyjo, jak ja z tego wybrnę”. Mówię: „spoko, Komendancie, sprawa z gatunku drobnych, wszystkim się zajmie prokuratura, a z naszej strony możemy dać do śledztwa kapelana, w końcu inspektor, Radyjo się załatwi tak, że Rzecznik Prasowy pójdzie do spowiedzi, a kartkę się wyśle faksem do redakcji”…. „A co to było za incydent z psem, podobno poszczuliście nim dziennikarzy i zakonnice, muszę się wziąć za was, dzikusy”.

„Nic szefie, Alikowi się poplątało, jak wcześniej się łasił do pani prokurator, to doszedł do wniosku, że taki wygląd to normalka, a jak później zobaczył to stado pingwinów – to mu wyraźnie odbiło, pies jest w porządku, ale jak on nie wytrzymał, to jak mieli wytrzymać ci biedni, k…, licealiści”. Uspokoił się nieco i powiedział, że zastanowi się; ukłoniłem się i wyszedłem, ale chyba chwyciło, bo w sekretariacie słyszałem, że szef prosi o połączenie z kapelanem i kazał wezwać Rzecznika….

Wracając zaszedłem do bufetu i kupiłem Alikowi pączka, miał w końcu ciężki dzień….

20 marca.

Ciężka, właściwie przykra sprawa, długo będę pamiętał. Koło 10-tej zadzwonił Komendant i mówi, że jest bardzo delikatna sprawa do załatwienia, potrzebny jest dobry negocjator, a w razie czego trzeba będzie ostrzej. Mówię, że jest negocjator – ta ruda psycholog, ale 01 na to, że ona nie, a ja przechodziłem w USA kurs negocjatorów, „Faktycznie” – mówię, „w Artesii”. „To chodź do mnie i weź jeszcze kogoś z sobą”….

Dziwne, ale trudno dyskutować.

Zawołałem „Malutkiego” i kazałem mu wziąć garłacza do siatki, a sam wyciągnąłem z szafy i przypasałem „negocjatora”. Co to jest? Normalnie, Smith&Wesson M-29, ’44 magnum z 6-calową lufą – broń na specjalne okazje. Parę lat temu polscy gangsterzy zorganizowali spotkanie z facetami z Kolumbii od kokainy oraz jakimiś z USA. Namierzyli to goście z DEA i dali cynk do Polski. Przyjechała ekipa z DEA i grupa SWAT z Teksasu, oni właśnie mieli po dwie sztuki: S&W i zwyczajne Beretty, M-9. Ten, pies ich jebał, „kongres” był w wynajętym pensjonacie koło Zakopca, uważali, że tak będzie bezpieczniej. Pewnie, że było bezpiecznie, nawet pierdnięcia, jak który poszedł do sracza się nagrały… Po dwóch dniach „obrad” zorganizowali bankiet i przywieźli stado dziwek. Odczekaliśmy, żeby się bal rozkręcił i wkroczyliśmy, ani zipli. Kowboje byli zachwyceni, a ci ze SWAT chcieli nam dać jakiś prezent na pamiątkę – dostaliśmy tego Smitha, uniwersalną kaburę i skrzynkę amunicji. K…., żebyście widzieli ile było zachodu, żeby to legalnie załatwić, poszła na to chyba ciężarówka papierów, ale mamy…. Nazwaliśmy go „negocjator”, bo służy tylko od wielkiego dzwonu, do spraw beznadziejnych. Używam go ja, „Łysy” i „Malutki”, jedyny który to potrafi okręcić na palcu w wiatraczek. „Malutki” używa go jeszcze ubijając kolbą steki z rostbefu na grilla, jak mamy zajęcia w terenie. Kiedyś zatrzymywałem jakiegoś ABS-a, skurwiela, który się przedarł przez blokadę beemwicą z serii 700 – walnąłem w przednią gumę, poszła, ale pocisk wszedł do komory silnika. Musiał stanąć – część silnika i maska wypadły na drogę….

Poszliśmy do Komendanta, w sekretariacie tłum – wchodzimy, tam też sporo ludzi. Co się stało? Okazało się, że jest problem z nowym Zastępcą ds. logistyki. Poprzedni odszedł trzy tygodnie temu po tym pożarze w kadrach, na jego miejsce zatrudnili asa nad asy: cywila z Akademii Ekonomicznej, doktora ekonomii i adiunkta z otwartą habilitacją, absolwenta High Business School w Harvardzie itd. Problem poważny, diagnozę postawił osobiście Komendant – „odbiło mu”.

Gość, na własne życzenie objął funkcję bez żadnych imprez inauguracyjnych i od razu ostro wziął się do roboty. Przegryzał się przez wszystkie papiery, stale wzywał któregoś z szefów wydziałów i dyskutował. Sekretarka mówi, że tylko pił coraz więcej kawy i palił coraz więcej papierosów (jak zaczynał to w ogóle nie palił), i tylko, podobno „oczy mu się robiły coraz bardziej dziwne”. Dzisiaj rano sekretarka przyniosła mu pocztę, w tym świeżo przysłane z Warszawy założenia korekt do budżetu na II kwartał. Zaczął to czytać, poprosił o kawę. Jak przyniosła – to nagle poderwał te wszystkie stosy papierzysk, co je miał na biurku, wyrzucił w górę i ze strasznym rykiem zaczął je deptać. Następnie rzucił się do biurka, złapał w zęby mysz od komputera i pogryzł ją, poczym rzucił się na sekretarkę i ugryzł ją w ramię – jak dziewczyna uciekała to jeszcze zauważyła, że wbił się zębami w klawiaturę komputera i śmielej sobie dalej poczynał. Ktoś tam wszedł, ale cofnął się po wielkim ryku. Wezwano panią psycholog – negocjatora. Negocjacje się chyba nie powiodły, bo nawdział jej na głowę płaski monitor od kompa – dopiero w sekretariacie jakiś techniczny ją z tego kołnierza uwolnił …nożycami do cięcia blachy. Później było tylko gorzej: najpierw wyciągnął z gablotki drzewce od sztandaru, skręcił i zrobił sobie dzidę, którą atakował wszystkich wchodzących. Teraz siedzi okopany za przewróconym biurkiem i do wchodzących rzuca pieczątkami i grozi dzidą. „Może wam się coś uda” mówi Komendant z nadzieją w głosie. Cóż, kazałem „Malutkiemu” być w pogotowiu z garłaczem i wszedłem. Rzeczywiście absolwent High Business School siedział za przewróconym biurkiem, poderwał się zaraz i zagroził mi dzidą. No więc zacząłem negocjacje – „odłóż ten, k…., patyk” – mówię mu grzecznie. „Bo co!” „Bo ręka podniesiona na mnie zostanie odrąbana, …przy samych jajach” – kontynuuję kulturalnie. „Wyjdziesz, człowiek, k…, siądziemy se, napijemy kawki, pogadamy” – kontynuuję negocjacje. Dał się przekonać, wyszedł, dzidę odłożył, ale uzbroił się w plastikowy nóż do rozcinania kopert. Na kursie negocjatorów mnie uczyli, że najważniejsze jest „uśpić czujność” i „rozluźnić” klienta. No tom uśpił jego czujność …kolbą „negocjatora”. Zaraz też się rozluźnił, nawet oczy mu się odwróciły do góry białkami. Przyjechali łapiduchy z pogotowia, ubrali gościa w taki gustowny kabacik z dłuuuugimi rękawami (na dworze zimno) i zabrali jak swojego …do wariatkowa (niewielka różnica).

No i Komendant ma problem, skąd wziąć nowego szefa logistyki, w końcu jakby szlag trafił cały Kryminalny to co – Komenda będzie istnieć, ale bez szefa logistyki….

Skądinąd patrzcie, taki fachura, wszechstronnie wykształcony człowiek, a nie potrafił pojąć zasad budżetu i finansów wcale nie największej komendy w kraju. Czego ich tam, k…., na tych Harvardach uczyli….

Mimo wszystko przykre – gadaliśmy sobie z „Malutkim” przy kawce, już u nas. Smutny koniec tygodnia, jadę na narty….

23 marca.

Dzisiaj nic się nie dzieje, więc postanowiłem zrobić dzień administracyjny. Zebrało się trochę aktów prawnych do zapoznania, wcale spora kupka, więc zwołałem wszystkich na odprawę. Przepisy podzieliłem na kupki; na jednej było to, co nas nic lub mało dotyczyło i puściłem karty zapoznania do podpisów. Zostały trzy, z którymi musiałem szczegółowo zapoznać ludzi; jakby to powiedzieć kluczowe.

Pierwsze – zarządzenie Komendanta Głównego Policji „w sprawie racjonalizacji zużycia kredy tablicowej w jednostkach Policji”. O co chodzi – „w wielu jednostkach policji, w tym placówkach szkoleniowych zużywa się nadmierne ilości kredy tablicowej, produkowanej z reglamentowanych surowców. W dobie niezbędnych ograniczeń zaopatrzeniowych należy podnieść na wyższy poziom zasady racjonalnego zużycia kredy. W związku z powyższym  wprowadza się normy racjonalizacji zużycia kredy: w placówkach szkoleniowych przewiduje się jedną laskę kredy na miesiąc, w pozostałych komórkach organizacyjnych policji wprowadza się normę jedna laska kredy na kwartał. Za wdrożenie zasad racjonalizacji zużycia kredy tablicowej – czyni się odpowiedzialnymi Zastępców ds. logistyki jednostek”.

No i problem, na sali odpraw mamy tablicę, na której szkicuje się kredą plany operacji, np. rozmieszczenia snajperów, rozmieszczenie ludzi itd. I co, k….. teraz? Poderwał się „Majster”. To prawdziwy skarb, potrafi wszystko zrobić, niesamowite talenty manualne. „Majster” zaproponował, że zrobi z blachy taką obsadkę na kredę i kreda będzie na łańcuszku przymocowanym do tablicy. „Rób, k….,” – mówię – „znowu kontrolę zrobimy w buca”.

Drugie, bardzo ważne: zarządzenie Komendanta Głównego Policji w sprawie ograniczenia uciążliwości z tytułu psów służbowych. „Do jednostek Policji napływają liczne skargi okolicznej ludności na głośne szczekanie, a nawet wycie psów służbowych w kojcach na terenie jednostek. W związku z powyższym wprowadza się zakaz szczekania i wycia psów służbowych w godz. od 22.00 do 6.00. W pozostałych godzinach należy dążyć do zmniejszenia uciążliwości szczekania i wycia i w tym celu należy przeprowadzić wśród psów służbowych akcję uświadamiająco – wychowawczą. Za wdrożenie czyni się odpowiedzialnymi Zastępców ds. Prewencji jednostek policji oraz przewodników psów służbowych. Winni nie zastosowania się do zarządzenia podlegają odpowiedzialności dyscyplinarnej”.

Pytam się więc grzecznie: „Zagryź” słyszał, Alik słyszał”? W odpowiedzi obaj zaczęli ponuro wyć, więc mówię: „To tak wygląda dyscyplina? Zamiast zamknąć kosmate mordy na kłódkę – zaczynacie dyskutować. Pomyślcie obaj, k…., sześć tysięcy ludzi myśli, k….,. głowi się, jak tę Policję podnosić na wyższy poziom, a wy im, k….,  wbrew”.

Trzecie odkładam do jutra – to kolejna seria konsultacji projektów nowego umundurowania. Jutro na dużej sali będzie odprawa, na której zostaną zaprezentowane nowe wzory mundurów. Nie wiem które to już konsultacje, przeciętnie są co najmniej dwa w roku, ale jak zaczęli projektować nowe mundury to już minęło ponad 20 lat, bractwo ratuje się czym może i czeka na nowe…. Zobaczymy, ocenimy, skonsultujemy.

One thought on “Pamiętnik Antyterrorysty – część piąta

  1. Pitekantropus 1A

    a w ch…. to wszystko! Gdyby było wolno strzelać do polityków – byłaby szansa. Ale nie wolno… czarno widzę.

    Reply

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.